Nie mogłam powiedzieć, aby imprezy były mi w jakimś stopniu obce. Będąc zupełnie szczerą, uczestniczyłam w co najmniej kilku szalonych przedsięwzięciach tego typu, a nawet miałam okazję je organizować; należałam w końcu do Slytherinu, w którym — wbrew powszechnej opinii — panowała doskonała atmosfera do zabawy.
I chociaż wiedziałam, jak powinna wyglądać dobra impreza, kompletnie nie potrafiłam sobie wyobrazić sylwestrowego szaleństwa, które również było jedną z tradycji w domu Potterów. Jeszcze większe problemy miałam z uświadomieniem sobie, że na przyjęciu pojawią się także znane mi osoby, takie, jak na przykład profesor Longbottom albo redaktor naczelna najbardziej znienawidzonego przez moich rodziców czasopisma — Żonglera.
Sprawy przedstawiały się jednak w dokładnie taki, a nie inny sposób, nie pozostawiając mi żadnego wyjścia, poza jednym — przystosować się. Wstałam więc wcześnie rano i ruszyłam do pokoju, w którym spodziewałam się znaleźć Victoire. Ciężko mi było to przyznać, ale dziewczyna wydawała się najlepszym źródłem informacji, kiedy chodziło o przygotowania do jakiejkolwiek imprezy — a już w szczególności takiej, która powtarzała się dorocznie.
— Potrzebuję pomocy — wypaliłam stanowczo, a blondynka spojrzała na mnie z rozbawieniem.
— Podejrzewałam, że do mnie przyjdziesz — zaświergotała z uciechą Victoire i klasnęła w dłonie. — Specjalnie wstałam szybciej niż zwykle!
— Niby dlaczego to podejrzewałaś? — spytałam, a ona prychnęła.
— Proszę cię... Widziałam zawartość twojej walizki. Spodziewałabym się, że arystokratka będzie miała nieco lepszy gust.
— Hej! Przecież wzięłam jakieś sukienki — oburzyłam się, ale to wcale nie zmieniło pełnej politowania miny Victoire.
— Moja babcia kijem by ich nie tknęła. Czy ty zamierzałaś się wybrać na imprezę osiemdziesięcioletnich dziadków? Brakuje tylko krynoliny, abyś mogła imprezować z samym Merlinem.
Byłam pewna, że dziewczyna przesadzała i to solidnie. Nigdy nie odczuwałam pociągu do dziewczęcych ubrań, głównie za sprawą chęci, aby zrobić na złość mojej matce. Kobieta lubowała się w eleganckich ubraniach, które swoją kolorystyką pasowałyby bardziej na pogrzeb niż gdziekolwiek indziej. Sądziłam jednak, że może znajdzie się chociaż jedna kiecka, nadająca się na rzeczywistą zabawę. I chociaż — najwyraźniej — srogo pomyliłam się w ocenie, suknie spoczywające na dnie mojej walizki, wcale nie były aż tak straszne.
— Poza tym, masz takie ładne włosy, a nic z nimi nie robisz. — Victoire pokręciła głową z rozczarowaniem.
Czy mycie i czesanie naprawdę nie kwalifikowało się jako robienie czegoś? Najwyraźniej nie w języku kogoś tak obytego z modą i trendami, jak blondwłosa piękność. Klapnęłam na łóżko i westchnęłam ciężko.
— W porządku, jestem beznadziejna. — Wywróciłam oczami i posłałam jej wyczekujące spojrzenie. — I co dalej?
— Jak to, co? — zdziwiła się Vic, uśmiechając promiennie. — Zrobię cię na bóstwo!
Chyba nigdy nie słyszałam niczego bardziej przerażającego.
***
Okazuje się, że robienie na bóstwo zajmuje naprawdę sporo czasu. Przypomina także najgorsze z możliwych tortur, bo zakłada ono ciągnięcie za włosy i chodzenie w śmiesznym, magicznym czepku, który — rzekomo — czyni włosy lśniącymi i idealnie pofalowanymi. A to wszystko po to, żeby na koniec i tak upiąć loki w dziwaczny kok, który, jakimś nieznanym mi sposobem, sprawił, że zaczęłam wyglądać jak księżniczka.
CZYTASZ
Kryzysowy Narzeczony ✔ [James S. Potter x OC]
FanfictionValentina Zabini nie miała nic przeciwko wyjściu za mąż. Kiedyś. Ewentualnie. Nie był to jej życiowy cel, ale czasami nawet ona nie mogła powstrzymać się od wyobrażania sobie tego magicznego dnia - dnia ślubu z kimś, kogo kochała ponad wszystko. Mim...