Na przykład porządku w domu. Pogadać z Lizz i Peterem było miło, ale patrzenie na zagracony kartonami salon takie nie jest. Oczywiście, z każdym dniem ich ubywa ale i tak jest sporo. Musimy jakoś zmieścić to wszystko na dwa razy mniejszej przestrzeni i muszę przyznać, że jest to spore wyzwanie. Głównie dlatego, że chce mieć wszystko co może być na wierzchu na widoku. A brakuje mi półek.
Nie, ja nie narzekam na dom. Ja po prostu jestem zmęczony tym ciągłym kombinowaniem. Ale co ja mogę poradzić? Sam się zgodziłem na przeprowadzkę.
Akurat byłem w trakcie robienia jednego z przyjemniejszych zajęć podczas rozpakowywania- układałem na półkach książki, kiedy podszedł do mnie od tyłu Blase i się przytulił.
-Nie przemęczasz się?
-Nie? To tylko książki.
-Ale mimo wszytko, w ciąży jesteś, powinieneś się oszczędzać.
-A ty znowu z tym. To już się robi nudne- westchnąłem- nie musisz mi o tym przypominać, chyba raczej nie zapomnę, że jakieś małe coś się we mnie rozwija, prawda?
-No tak ale...
-Nie ma żadnego ale- uciszyłem go- sam byś nie dał rady z tym wszystkim i tak.
-No dobrze ale proszę cię, nie szarżuj.
-Z czym? Z książkami?
Blase czasem mnie tym swoim zachowaniem irytował. No dobra, jestem w ciąży, ale to nie znaczy że nagle straciłem ręce i nogi i muszę siedzieć w jednym miejscu. Czy on nie może tego zrozumieć?
Właśnie ciąża. Pogładziłem brzuch, uśmiechając się delikatnie. Jeszcze nie powiedziałem o niej Lizzy. Ona w sumie chyba nie ma dzieci, nic mi nie mówiła na ten temat. No tak, jeszcze za czasów sierocińca mówiła, że jak zostanie kupiona to pierwsze co to chce mieć dobrą, stabilną pracę, dopiero potem przyjdzie czas na pociechy. Jak widać Pete podziela jej światopogląd. To dobrze, długo by ze sobą nie byli gdyby mieli aż tak odmienne zdania. Dogadują się, to najważniejsze.
Chociaż ja i Blase na temat ciąży mieliśmy z deka odmienne poglądy. Ale to była moja decyzja, on mnie nie zmusił do niczego. Tylko powiedział, że mnie wesprze w decyzji, nie ważne jaka ona by była. I za to go kocham.
-Słuchaj Jey, co chcesz na obiad?
-Obiad? To już ta godzina?- ze zdziwieniem spojrzałem na zegarek i rzeczywiście była pora obiadowa. Dokładniej koło piętnastej.
-Tak, późno wstaliśmy więc już ta godzina.
-A czy przypadkiem nie moja kolej robić posiłek?
-A czy przypadkiem ty nie jesteś zajęty układaniem książek?
-Ale co to ma do rzeczy?! Nigdy się nie nauczę gotować jeśli nie będę tego robić.
-Przecież ty już umiesz gotować...
-Trzy potrawy- przerwałem mu, na co on przewrócił oczami- no co? To prawda.
-Nie doceniasz się.
-Możliwe, ale swoje wiem. No już - wszedłem do kuchni, w której urzędował Blase- sio, ja tu gotuje.
-Nie będziesz mnie wyganiał z mojej kuchni- złapał mnie w pasie i obrócił w swoją stronę.
-Twojej kuchni?- spojrzałem mu w oczy.
-Dobra, naszej. No ale ej. Czy my na serio będziemy się kłócić o to kto ugotuje obiad? Kłótnie są złe dla dziecka.
-Co ja z tobą mam- ten ostatni argument mnie przekonał- no dobra, gotuj jak tam chcesz. Ja wracam do rozpakowywania.
Wyciągnąłem ostatnią książkę z kartonu i odruchowo przeczytałem tytuł. Zaklinacz. Nie pamiętam tej książki, ciekawe o czym jest. Nie mając czasu na czytanie odłożyłem ją na stolik, by zająć się nią później.
Odkładając pudło na stos odechciało mi się kompletnie robić czegokolwiek. Usiadłem więc, sięgając jednak po tę książkę. Zdziwiłem się widząc że jest ona z wattpada. Może jednak jest dobra. Musi skoro tu jest.
Przeczytałem jakieś pięćdziesiąt stron, gdy akurat wszedł Blase wraz z cudownie pachnącym obiadem. Aż zaburczało mi w brzuchu i dopiero uświadomiłem sobie jaki głodny byłem. Całkowicie się w książce zatraciłem. Eh, nie żałuje.
-Widzę, że dobrze ci idzie rozpakowywanie- zaśmiał się widząc mnie rozłożonego na kanapie z książką w ręku.
-Nom, świetnie, nieprawdaż? - magicznie wyczarowując zakładkę zaznaczyłem stronę na której skończyłem i zamknąłem książkę. Mówiłem już że umiem czarować? Nie? To zdradzę, że zaklęcie, którego użyłem nazywa się „wyciągnięcie zakładki z innej nieczytanej i nudnej książki i użycie jej do ciekawej". Dziękuje za uwagę, mam nadzieję że się przyda.
Gołąbki bez zawijania. Pierwszy raz je jadłem, ale muszę przyznać, ze były świetne. W sumie wszystkie potrawy Blase takie są. W końcu porównując mój poziom gotowania z jego, to ja jestem tak daleko za nim, że go już nawet nie widzę. A to nie dobrze. Jego to akurat chce widzieć. Codziennie. Oh, czy to już miłość?
Do Blase na pewno, ale czy do gołąbków to jeszcze jest do przedyskutowania.
Zjedliśmy obiad i Blase, litując się nade mną, stwierdził, że póki co nie musimy rozpakowywać reszty pudel, których de facto nie zostało wiele, wbrew mojemu wcześniejszemu narzekaniu. Wszystko co najpotrzebniejsze zostało już znalezione, wypakowane i ułożone w odpowiednim miejscu. Teraz zostały same szpargały. One nie muszą być wypakowane od razu, poza tym i tak na wszystko nie ma miejsca, jak już wspominałem. Muszę tylko znaleźć książki i je poukładać, resztę się przejrzy i niepotrzebne rzeczy wsadzi do schowka pod schodami. Tak, to jest dobry pomysł.
Podzieliłem się nim z Blaise i się na to zgodził. Chyba nawet odetchnął z ulgą, że nie będzie musiał ani dorabiać nowych półek ani kombinować z ustawieniem tego wszystkiego by miało ręce i nogi. Tak szczerze mówiąc, chęć posiadania wszystkiego na widoku minęła mi po tym kartonie. Co za dużo to niezdrowo, czyż nie? Wiem, wiem. Zmieniam zdanie jak w kalejdoskopie.
Ale co ja poradzę? Nic.
Usłyszałem jak mój telefon dzwoni. Niechętnie zwlekłem się z kanapy, zostawiając Blase na niej samego. Dzwoniła Elizabeth.
-Hej Jey!- usłyszałem jej radosny głos w słuchawce.
-Hejka, Lizzy- minął tydzień od tego spotkania- c...
-Słuchaj mam ważną sprawę- przerwała mi zanim zdążyłem coś więcej powiedzieć- niedawno, jak jechałam do pracy, wyjątkowo autobusem, to on się zepsuł. Więc musiałam się przesiąść w inny, by zdążyć do pracy, ale, nie uwierzysz okazało się, że akurat ten jeden jechał w inną stronę. W sumie to ten jeden numer jeździ w tyle różnych stron, ale to nie ważne...
-Lizzy...
-W każdym razie, musiałam się znowu przesiąść, co za pechowy dzień, co nie?
-No bardzo...
-Tak więc, czekałam na obcym mi przystanku- ta rozmowa zaczynała się przemieniać w monolog- i tak czekając na nieznany mi autobus nie zgadniesz na kogo wpadłam! Znaczy nie tyle co ja wpadłam, co ktoś do mnie podszedł! Na początku jej nie poznałam, bo bardzo się zmieniła. Wiesz, pofarbowała włosy na taki śliczny kasztanowy brąz! I strasznie wyładniała, muszę przyznać...
-Czekaj! Czekaj! Ale o kim ty mówisz?
-O Ann!
To ptak? To helikopter? Nie! To nowy rozdział!
Świat się kończy! Trzeba się ewakuować!
A tak na serio, przepraszam, że tyle nic nie dodawałam, ale średnio miałam na to czas, hehe
Więc mam nadzieję, że się podobało i, tradycyjnie, w razie znalezienia jakichkolwiek błędów proszę o informację ^^
CZYTASZ
Dziękuje, że mnie kupiłeś |abo|
Ficțiune adolescențiSiedzimy zamknięci w sierocińcu. Obcy ludzie zastępują nam matki, wychowują nas na wzorowe żony, dają najpotrzebniejsze rzeczy... Całe poświęcenie tylko dla tego, aby później spodobać się temu ,,jedynemu". On daje określoną sumę pieniędzy i już, mo...