Nawet mimo soboty kawiarnia nie była zatłoczona. Nie wiem czemu się w sumie dziwię, stoi na takim odludziu, że nie wiem komu chciałoby się do niej jechać. Za wyjątkiem mieszkańców osiedla oraz naszej czwórki.
Przy jednym ze stolików tej małej, przytulnie urządzonej, na szczęście nie cukierkowej kawiarenki siedziałem Ja, Blaise, Lizzy i Peter, alfa mojej przyjaciółki. Gdy go zobaczyłem od razu przypomniał mi się dzień, kiedy to kupił Elizabeth.
Wielki Pechowy Dzień, jak zwykłem go nazywać. Dlaczego, spytacie? Otóż tego dnia pech prześladował każdego bez wyjątku. Do pewnego momentu oczywiście.
Rano, gdy wstałem tego dnia, pierwszą rzecz jaką zrobiłem po ogarnięciu się, to spadłem ze schodów. Na szczęście, o ironio w sumie, skończyło się tylko na paru siniakach. Ktoś z tego co słyszałem i wywnioskowałem z późniejszych rozmów, zaliczył bliskie spotkanie z drzwiami. Później w pomieszczeniu do makijażu dziewczyn wybuchł pożar. Zapaliły się chyba te opary z perfum i kosmetyki. Nie wiem jakim cudem, jeśli mam być szczery. Faktem jednak było to, że tak się stało. Ewakuowano nas w tedy z sierocińca i kiedy staliśmy tak na tym gorącu, no w sumie inni stali, ja z Lizzy usiedliśmy sobie w cieniu wielkiego drzewa, chyba wierzby. I wtedy właśnie zdarzyła się pierwsza pozytywna rzecz. No, dla kogo dla tego. Mianowicie nieopodal przechodził pewien jegomość, który wiedziony ciekawością, podszedł bliżej tej wielkiej pochodni w jaką zmienił się nasz sierociniec. Wtedy też jego uwagę przyciągnęła pewna fioletowa plama siedząca pod drzewem. Tak, macie rację to była Lizzy. Ich spojrzenia się spotkały i ja już wiedziałem, że straciłem przyjaciółkę.
Nie mam pojęcia jakim cudem w takich okolicznościach udało mu się wytargować o kupno Elizabeth, ale tak się stało. Moja Lizzy znalazła swoją alfę. Wszystko dzięki jasnemu blasku płomieni trawiących betonową budowlę.
Niestety, tamtego dnia sierociniec spłonął doszczętnie. Przeniesiono nas wtedy do innego sierocińca, który stał opuszczony przez wiele lat. Szczerze mówiąc, na początku nie byłem przekonany co do tego miejsca. Przecież było niezamieszkałe nie bez powodu prawda? Ale co ja miałem do gadania...
W kawiarence czas płynął nam spokojnie. Gadaliśmy o wszystkim, co nas spotkało odkąd Lizzy opuściła sierociniec. A i Blase i Pete zdołali się o nas dowiedzieć kilku rzeczy, których nie zdołała wypaplać kierowniczka. Głównie z powodu, że sama o tym nie wiedziała. Na szczęście.
-A pamiętasz, kiedy Ann przyniosła z dworu tą małą polną myszkę?- spytała w pewnym momencie Lizz.
Stary sierociniec znajdował się na obrzeżach miasta, więc pola były blisko. Wtedy mogliśmy wychodzić za mury kiedy chcieliśmy, bo i tak by nic nam się nie stało. Poza tym ludzi tam też prawie nie było. Najbliższe osiedle mieszkalne było spory kawałek drogi od naszego miejsca zamieszkania w tamtym okresie. Tylko jakoś Peter się napatoczył, ale on to tam, no.
-Bardziej pamiętam minę kierowniczki i ten wrzask- odparłem, śmiejąc się.
-Czekaj, jaka Ann, jakie pole i jaka mysz? Przecież sierociniec znajduje się w środku miasta.
-Ann była naszą znajomą z sierocińca, chociaż to chyba za dużo powiedziane, zawsze trzymała się na uboczu, bardziej niż Jey- pospieszyła z wyjaśnieniami Lizz.
-Okej, a reszta?
-Sierociniec, w którym mnie kupiłeś i sierociniec z naszych historii to nie to samo miejsce- powiedziałem- tamten znajdował się gdzieś na większym odludziu niż mieszkaliśmy.
-Czy ja wiem czy na odludziu- wtrącił się Pete.
-To było odludzie- poparła mnie przyjaciółka- możesz zaprzeczać ile chcesz, ale jedyną osobą, która się tam często kręciła, byłeś ty.
-Co? Ja wcale nie...
-Tak tak, tłumacz się ile chcesz, widziałam cię wałęsającego się po polach niemalże codziennie z mojego okna.
Peter, pokonany tym argumentem, zamilkł.
-Okej- odezwał się dla odmiany Blase- czyli podsumowując, stary sierociniec znajduje się na odludziu z polami i Peterem?
-Znajdował się- poprawiłem- bo spłonął.
-Sierociniec, nie Pete- sprostowała Lizzy.
-Domyśliłem się. Czyli co, w tedy mogliście wychodzić za mury?
-Tak, kierownictwo uznało, że tam nam się raczej nic takiego nie stanie. Chociaż przez pewną osobę mało kto wychodził- mój wzrok spoczął na biednym chłopaku Elizabeth, który wyglądał jakby chciał się zapaść pod ziemię. A ja nie miałem pojęcia dlaczego.
-Przynajmniej nikt z was nie wpadł w tarapaty- wybąkał.
-Oh ty mój bohaterze.
-Chociaż jeśli to był twój cel to nie do końca ci wyszło- odezwałem się po chwili namysłu, i łapiąc pytające spojrzenie Lizz wyjaśniłem- Eddie się przecież zgubił. Chyba go porwano.
-Eddie? Ten niski chudy Eddie?
-Tak dokładnie.
Zamyśliła się na chwilę, próbując przypomnieć osobę, o której jest rozmowa.
-Ah no tak! Ten Eddie!
-Ja dalej nie wiem jaki Eddie...- powiedział Blase.
-Taki jeden- fioletowa machnęła ręką, jednak udzieliła dalszych wyjaśnień- bardzo popularny chłopak z sierocińca.
-Chyba nie aż tak, skoro go nie pamiętałaś- wtrąciłem.
-Kogo to obchodzi, ja opowiadam. W każdym razie. Wszędzie go było pełno, z każdym gadał, każdemu pomagał. Aż pewnego dnia- tu urwała, próbując zbudować napięcie- zniknął. Był i nagle go nie było. Tak dosłownie jest Eddie i nie ma Eddiego. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
-W powietrzu? Człowiek?
-Tak skarbie- Lizz spojrzała z poważną miną na siedzącego obok niej mężczyznę- jak czarodziej.
Nastąpiła chwila ciszy, po czym wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Elizabeth była jedną z tych osób, które potrafią powiedzieć nawet najśmieszniejszą i najgłupszą rzecz z taką powagą, że aż ciężko to sobie wyobrazić. Ale cóż poradzić, to cała Lizz.
Przez następne dwie godziny wspominaliśmy wszystkie rzeczy, które działy się poza sierocińcem, dzięki czemu i Peter i Blase byli w stanie coś poopowiadać. Jak na mój gust wszyscy się polubili i jest szansa na to, że się będziemy częściej widywać. Cieszyło mnie to.
Akurat wracaliśmy spacerkiem do domu kiedy padło pytanie z ust Blase:
-Ile tak właściwie Elizabeth ma lat?
-Koło dwudziestu, jest ode mnie dwa trzy lata starsza, a co?
-A nic, tak się zastanawiałem. Skoro była kupiona przed tobą jakiś czas to nie mogła być w twoim wieku.
-Za czasów sierocińca była dla mnie w sumie jak starsza siostra- przyznałem- taka prywatna rodzina dwuosobowa.
Chłopak zaśmiał się na to określenie. Ale cóż poradzić? Taka prawda. Zawsze trzymaliśmy się razem. Na dobre i na złe. Ale oczywiście Pete musiał moje małe szczęście popsuć. Cóż jednak poradzić? Tak chciał los więc nie mogę być na niego zły. Poza tym nawet go polubiłem więc no, nie wypada.
Najważniejsze jest to, że odnalazłem przyjaciółkę. Wszystko coraz to lepiej się układa. Mam alfę, przyjaciółkę i za niedługo dziecko. Czegóż chcieć więcej?
Hej Hej Hej!
Nowy rozdział akurat na święta, no kto by pomyślał.
Ale przynajmniej jeszcze w tym roku, co?
Więc tradycyjnie, mam nadzieje że się podobało i tym podobne.
Wesołych Świąt!!
![](https://img.wattpad.com/cover/132347833-288-k680516.jpg)
CZYTASZ
Dziękuje, że mnie kupiłeś |abo|
Teen FictionSiedzimy zamknięci w sierocińcu. Obcy ludzie zastępują nam matki, wychowują nas na wzorowe żony, dają najpotrzebniejsze rzeczy... Całe poświęcenie tylko dla tego, aby później spodobać się temu ,,jedynemu". On daje określoną sumę pieniędzy i już, mo...