Rozdział 11

5K 335 36
                                    

Do pokoju wtargnął mi starszy, a na jego twarzy błądziło zaniepokojenie i inne emocje, których nie mogłem rozpoznać. Leżałem na łóżku, słuchając muzyki lecącej z urządzenia stojącego na parapecie, więc gdy wszedł podniosłem się lekko, patrząc na niego.

-Możemy porozmawiać? - zapytał niepewnie, siadając na skraju materaca.
-O czym?- spytałem, po chwili milczenia. Jednak nie powiedziałem tego tonem, którym obawiałem się, że się odezwę.
-Najpierw chciałem ci powiedzieć, że masz mi mówić co robię źle, co mówię źle. To jest wręcz nakazane. Wtedy nie będę powtarzał swojego błędu, przynajmniej się postaram.

Leżałem na brzuchu, więc oparłem się na łokciu, by było mi wygodniej patrzeć na niego. Chwilę myślałem nad odpowiedzią, w końcu się odzywając:

-Okej....
-To masz mi coś do zarzucenia? Coś co muszę naprawić?
Myśleć tak wcześnie o tak poważnych sprawach... Opadłem twarzą w poduszkę.
-Nie wiem - powiedziałem zgodnie z prawdą. Znaczy nie do końca. Mógłby mi powiedzieć dokładnie o swojej przeszłości ale nie wiem, czy na serio chciałbym to usłyszeć, bo ogólnie to jest dobrze tylko to przedwczoraj...
-Dobra jak będziesz czegoś chciał to pytaj śmiało. - zaśmiał się. - Idziemy na śniadanie? Ja robię.

Mruknąłem coś niezrozumialego, sam w sumie nie wiem co, po czym przesunąłem głowę tak, by widzieć go jednym okiem.

-To tak czy nie? Ewentualnie mogę jeszcze ci zrobić śniadanko do łóżka.

Na ten pomysł pokręciłem czym prędzej przecząco głową. Zabrudzać mój azyl jedzeniem? Jeszcze czego.

-Zanieść cię na dół? Czy się łaskawie ruszysz?
-pfff- odpowiedziałem tylko, naciągając kołdrę na głowę i ostentacyjnie się odwracając tyłem do niego.

Zdjął mi moje okrycie z całego ciała. Swymi śliskimi łapami, wślizgnął się pod koszulkę łaskocząc mnie.  A że łaskotki mam, zacząłem się wyrywać, śmiejąc i prosząc by przestał, ten jednak nie słuchał. Wręcz nasilił atak, odbierając mi prawie że całkiem zdolności oddychania. Przestał widząc mój coraz cięższą walkę o ten jeden oddech. Pogłaskał później mój policzek, kciukiem. Po dłuższym czasie mój oddech wrócił do normy. Dowiedział się, że mam łaskotki, byleby tego nie wykorzystał później przeciwko mnie. Gdyby miał to w planach nie byłoby zbyt fajnie. I zaczął bym na poważnie rozważać ucieczkę stąd.

W końcu podniosłem się do siadu. Chyba rzeczywiście przydałoby się coś zjeść... ale tutaj było tak ciepło. Ogólnie pokój w którym się znajdowałem był jedny z najcieplejszych miejsc w całym domu. Rozejrzałem się poszukując wzrokiem mojej ulubionej bluzy, znajdując ją po chwili wiszącą na oparciu krzesła. Zwlokłem się z łóżka i ją czym prędzej wkładając przez głowę. Wyciągnąłem jeszcze ręce do nieba, wreszcie wychodząc z sypialni.

Siedziałem po turecku na wyspie kuchennej, przyglądając się uważnie pracy szatyna. Sprawnie mu szło przyrządzanie Naleśników bananowych, o wiele sprawniej niż mi. Tylko to taka różnica, że on lepiej gotuje ode mnie więc nawet nie powinienem porównywać go do mnie...  ale kiedyś może mu dorównam a nawet przegonię. Marzenia są po to żeby je mieć przecież. Gdy chłopak zakończył swoje danie, poprosił żebym otworzył buzię i wsadził mi kawałek ciasta do ust. Co on, będzie mnie karmić? Czy on sądzi, że nie potrafię sam nic zjeść? Może jeszcze samolocik, co? Powtórzył tę czynność i po raz kolejny, za co dostał ode mnie spojrzenie, mówiące ,,serio". On niezniechęcony kontynuował, zaczynając gadać jak do dziecka. Pomimo tego jak to wyglądało, było dosyć fajne. I śmieszne. Trudno było w sumie jeść, próbując nie wybuchnąć śmiechem, który powodowała ta sytuacja. Tylko mnie dziwiło, że szatyn brał to zupełnie na poważnie. Przynajmniej do czasu, gdy nie wybuchnąłem głośnym śmiechem, a on razem ze mną. No przynajmniej się najadłem, nie męcząc pzy jedzeniu. Co z tego, że jedzenie nie męczy.

Dziękuje, że mnie kupiłeś |abo|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz