Zajmowałem swoje ulubione miejsce na ulubionej kanapie. Oglądając się do tyłu i obserwując szatyna, pałętającego się po kuchni. Był w samych spodenkach, nie chcąc się ubierać do końca. Nie narzekałem w każdym razie.-Żeby ci tylko oczy nie wyleciały z orbit. - rzucił kąśliwą uwagę, idąc w moją stronę z jedzeniem. - A właśnie... Zjedz w miarę szybko, bo masz lekarza. - dodał kładąc talerze na stoliku.
-Dzięki.. - powiedziałem po czym zorientowałem się co powiedział- czekaj co? Lekarza?
-No lekarza. Co w tym dziwnego ?
-ale po co...?
-Musi zrobić wstępne badania, potwierdzić, że jesteś w ciąży na sto procent i takie tam.
-uuuh- od razu przeszła mi ochota na jedzenie
-Czego się boisz? Będę ciągle przy tobie, więc nie martw się... chyba że mnie się boisz, to wyjdę na czas badań.
-Po prostu nie lubię chodzić do jakiegokolwiek lekarza- powiedziałem- nie przejmuj się
-Ale wiesz, że tym razem musimy? Nie chcesz chyba, żeby się tobie coś stało lub dziecku? - mówił, bawiąc się widelcem -Ja przynajmniej wolę, żeby dwa maluchy były ze mną nadal... znaczy jeden dopiero będzie, ale już trzeba o niego dbać.
-wiem przecież...- westchnąłem, godząc się ze smutna prawda i już zaczynając się mentalnie przygotowywać do wizyty.
Sam nie wiem co mnie tak od tych lekarzy odciąga... a nie jednak wiem. W sierocińcu zachowywali się identycznie jak Blase, gdy kichnąłem. Od razu szereg innych badań. Sprawdzanie ciśnienia, mierzenie temperatury, zaglądanie do gardła i tym podobne... Najgorsze jednak z tych wszystkich było pobieranie krwi. Nienawidziłem tego i unikałem jak ognia, czy czegoś równie strasznego...
-Jeyden! - krzyknął chłopak, wyrywając mnie z zamyślenia. Położył ręce na mych barkach, z niepokojem patrząc mi w oczy. - Uspokój się, jesteś cały blady. Nie reagujesz jak do ciebie mówię, dopiero krzyk pomógł... Nic ci się nie stanie złego, przysięgam.
-mhm - powiedziałem spuszczając wzrok, następnie się do niego przytulając - przepraszam...
-Za co? Nie masz powodu, skarbie... nie chciałem krzyknąć, ale nie wiedziałem, jak cię z transu wybudzić...
Zapach szpitala mnie odstraszał, po całym ciele przeszedł dreszcz. Bardzo chciałem wracać do domu, robić cokolwiek innego, byleby nie siedzieć tu.... Nie proszę chyba o zbyt wiele?
Tutejsze korytarze w pewnym stopniu, przypominały te z mojego starego domu. Długie, dobrze oświetlone i przede wszystkim monitorowane. Co prawda, tam tylko wejścia oraz wyjścia były pod obiektywem kamer, ale były. W sumie to nie wiem czemu jest tu ich, aż tyle. Pacjenci powinni mieć chociaż trochę prywatności. A tu wszędzie jesteś pod okiem osoby oglądającej nagrania. Oby chociaż w gabinecie ich nie było.
Blase bez żadnych pytań, ani zerknięć na mapę, doprowadził nas pod same drzwi. Miałem nadzieję, że po prostu osobiście pojechał mnie zapisać na wizytę i zapamiętał trasę, a nie że był tu z kimś innym... W sumie to nie wiem, czy już nie miał dziecka, albo czy go dalej nie ma... nie Jeyden, nie teraz.... Chłopak jakby wyczuwając mój zwiększony niepokój, objął mnie jednym ramieniem. Odtrąciłem go natychmiast, szybko pukając do drzwi. Słysząc donośny głos, zapraszający nas do środka, wszedłem.
Lekarz był betą, w sile wieku. Ale muszę przyznać, że nawet przystojny był i miał dosyć mało zmarszczek, zdradzały go dyplomy na ścianie. Posyłał mi ciągle miły uśmieszek, zresztą mojemu partnerowi też.
CZYTASZ
Dziękuje, że mnie kupiłeś |abo|
Novela JuvenilSiedzimy zamknięci w sierocińcu. Obcy ludzie zastępują nam matki, wychowują nas na wzorowe żony, dają najpotrzebniejsze rzeczy... Całe poświęcenie tylko dla tego, aby później spodobać się temu ,,jedynemu". On daje określoną sumę pieniędzy i już, mo...