Rozdział 2

1K 44 14
                                    

     W wieku dwudziestu sześciu lat niektórzy mówili mi, że osiągnęłam już wszystko. Prawie wszystko. Byłam w seniorskiej reprezentacji Polski w szermierce, miałam wspaniałego chłopaka, Alana oraz skończyłam właśnie bez żadnego problemu studia na Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku. Tak naprawdę nawet Alan nie miał pojęcia o moim wewnętrznym problemie. Ja natomiast szukałam Killiana Jonesa, miłości mojego życia. Tylko gdzie mam, kurwa, znaleźć Kapitana Haka? W Disneylandzie?

     Pewnego dnia pokłóciłam się z Alanem. Początkowo zaczęło się od pierdoły, jak zawsze. Od słowa do słowa i afera stawała się coraz bardziej zajadła. Musiałam wyjechać na weekend, odciąć się zupełnie. Zresetować. Powiedziałabym, że pobyć sama ze sobą, ale przecież zawsze była ze mną ona, Milah.
     Wsiadłam w swojego złotego Mercedesa A-klasę i pojechałam za Kościerzynę, do naszego domku letniego w Juszkach. Moja weekendowa (prawie) samotnia.
     Za Egiertowem rozpętała się potężna burza. Taka z ulewą i piorunami. Deszcz był niesamowity, tak gęsty, że wycieraczki nie nadążały z odprowadzaniem wody z przedniej szyby. Nagle błysnęło i, kurwa, przysięgam, że sobie tego nie wymyśliłam. Na środku drogi stał wilk. Nie pies rasy owczarek niemiecki, czyli wilczur, tylko normalny szary wilk. Odbiłam w lewo, żeby go wyminąć, lecz przy następnym rozbłysku już go nie było. Stała natomiast tabliczka informująca o wjeździe do Storybrooke. Gdzie? Dopiero co wyjechałam przecież z Egiertowa. Poza tym nie ma w Polsce miasta o nazwie Storybrooke. Wiedziałabym o tym. No, ale jadę przecież dobrą drogą, prosto na Kościerzynę. Jak zawsze. Pewnie jakaś gówniarzeria zrobiła sobie kawał i postawiła tu tę tabliczkę. Tymczasem ulewa ucichła równie nagle, jak się zaczęła.

     Jechałam dalej i wyjechałam do dziwnego miasteczka z niską zabudową. Takie miasteczko, jakich w Polsce po prostu nie ma. Zaparkowałam przed biblioteką, jasnym budynkiem z wieżą zegarową. Kartka na szybie informowała, że otwarcie nastąpi wkrótce. Tylko zaraz... dlaczego wszystko jest po angielsku? Trochę dalej po drugiej stronie ulicy było coś w rodzaju baru, więc może usiądę, napiję się herbaty i dowiem się, gdzie ja jestem. Nie orientowałam się za bardzo, czy tu jest zakaz parkowania, usiądę więc na wszelki wypadek blisko okna, żeby pilnować samochodu, co by mi go, broń Boże, nie odholowali.
     Bar nazywał sie „At Granny's" i panowała w nim całkiem swojska atmosfera... dla tutejszych. Wszyscy wesoło ze sobą gaworzyli, gdy otworzyły się drzwi i weszłam ja. Zapewne tak muszą się czuć jakieś księżniczki na balu, albo inne ważne persony. Ucichły wszelkie rozmowy (po angielsku) i oczy wszystkich skierowały się na mnie. Nie znoszę takich sytuacji, nienawidzę być w centrum uwagi ze względu na swoją... hmmm... przypadłość. Spuściłam wzrok i poszłam do wolnego stolika. Niestety nie było takiego przy oknie, ale i tak już zapomniałam o swoim samochodzie.

   - Cześć, jestem Ruby. - Do stolika podeszła młoda kelnerka, mierząc mnie wzrokiem. Musiała być jakoś w moim wieku, miała duże oczy, kruczoczarne włosy i czerwoną mini. - Coś podać? - Spytała oczywiście po angielsku. To jakiś żart? Czy ja jestem w ukrytej kamerze?

She's in meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz