Rozdział 3

906 41 11
                                    

   - Poproszę herbatę. - Zamówienie złożyłam rownież po angielsku. - Zwykłą, czarną.
     Dziewczyna odeszła, by zrealizować zamówienie, a ja w tym czasie zagłębiałam się w telefonie komórkowym próbując na Google Maps ogarnąć, gdzie ja się właściwie znajduję. Tak pochłonięta swoim telefonem nawet nie zauważyłam młodego chłopca, który się do mnie dosiadł. Wyglądał na jakieś kilkanaście lat, ubrany w granatowa kurtkę i bluzę z kapturem.

- Kim jesteś? - Spytał bez ogródek. Aż podskoczyłam na krześle. Spojrzałam na niego. - Jestem Henry. - Kontynuował. - A ty? Z jakiej jesteś bajki?

   - Ze swojej? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, nie za bardzo go rozumiejąc. - Chyba się zgubiłam. Gdzie ja w ogóle jestem? Mój telefon nie łapie tu GPSa...

   - Jesteśmy w Storybrooke, w stanie Maine - odpowiedział. - Nie przedstawiłaś się.

     Na hasło „Storybrooke w stanie Maine" moja szczęka opadła do samej ziemi. Jakieś Stany Zjednoczone? To niemożliwe, ja byłam w Polsce. Jeszcze przed chwilą.

   - Z jakiej bajki jesteś? - Chłopiec powtórzył swoje dziwne pytanie.

   - Że co?

   - Jak sie nazywasz?

     Dziwnie pytał o moje imię, ale może coś źle zrozumiałam...

   - Jestem Dominika. - Przedstawiłam sie. - Dominika Kalska.

     Henry zmarszczył czoło, wyciągnął z plecaka wielką brązową księgę i zaczął wertować strony.

   - Nie jesteś stąd - mruknął zaintrygowany.

   - Nie. Jestem z Polski.

   - Skąd? - Zdziwił się. - Jak się tu znalazłaś?

   - Uwierz, sama próbuję rozwikłać tą zagadkę. Była burza, jechałam do Kościerzyny i...

   - Henry. - Usłyszałam głos za sobą. To była jakaś kobieta, blondynka. Patrzyła na mnie z lekkim strachem wymieszanym z zainteresowaniem. Jak wszyscy tutaj.

   - Mamo, ona nie jest stąd - powiedział Henry.

   - Jestem z...

   - Nazywam się Emma Swan i jestem szeryfem tego miasteczka. Mogłaby pani powiedzieć, co pani tu robi?

     Westchnęłam i zaczęłam tłumaczyć:

   - Jechałam na działkę, rozpętała się burza. Musiałam chyba źle skręcić... - Już chciałam powiedzieć jej o wilku, ale nie sądziłam, żeby mi uwierzyła. Zresztą... o Polsce też nie wspominałam. Bo jak to zrobić nie robiąc z siebie dziwadła?
     Nagle wydarzyła się rzecz najdziwniejsza w moim życiu. Nawet dziwniejsza od tego, że jadąc do Kościerzyny znalazłam sie w Stanach Zjednoczonych. Do baru wszedł ON. Trochę niższy niż pamiętałam go z przebłysków Milah. Przystojny. Mało tego - zabójczo przystojny. Z lewego rękawa wystawał błyszczący hak. Proszę państwa, oto Killian Jones. Patrzyłam na niego jak zaczarowana nie dlatego, że mi się podobał (a podobał) tylko dlatego, że to wszystko, co tyle lat działo się we mnie, okazało sie prawdziwe. Wcale nie kochałam jakiegoś wytworu wyobraźni. Ten facet naprawdę istniał! Czyli Milah też nie była wynikiem jakiegoś rozdwojenia jaźni czy innej choroby. Czułam, jak szybko bije moje serce. Bije za mnie i za Milah, która znalazła ukochanego. „On będzie w niebezpieczeństwie" - powiedział mi nagle wewnętrzny głos. - „Musisz uratować go za wszelką cenę. Chroń go przed Rumplestiltskinem". Zacisnęłam powieki, ponieważ rozbolała mnie od tego wszystkiego głowa. Rumplestiltskin to ten zielony facet. On też tu jest?

   - Wszystko w porządku? - Z odrętwienia wyrwała mnie Emma.

   - Boli mnie głowa - odpowiedziałam słabym głosem. Nic nie było w porządku. - Chyba ciśnienie po tej burzy.

   - Po jakiej burzy?

   - Tej, przez którą tu trafiłam.

   - Może pójdziesz ze mną na komisariat? - Spytała łagodnie. - Tam wytłumaczę ci dokładnie, jak wyjechać z miasteczka. Dokąd jechałaś?

   - Do Kościerzyny.

   - No tak... To bardzo niedaleko. Prosta droga. Chodź, pokażę ci na mapie - powiedziała, choć tak naprawdę chyba wcale nie znała drogi do Koscierzyny...

     Wstałam i ruszyłam za nią, upijając jeszcze łyk herbaty, przyniesionej mi w międzyczasie przez Ruby. Zastanawiałam się, czy przypadkiem zaraz nie zamkną mnie w jakimś storybrookowym wariatkowie, o ile coś takiego tu istnieje.

She's in meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz