"Reprezentanci"

186 9 1
                                    

-Jezuuu...- Jęknął Blaise, kiedy po raz kolejny starałam się wbić mu do łba wyjaśnienie pojęcia "antidotum".- Nigdy tego nie zapamiętam.
-Spokojnie, Blaise.- Zaczęłam.- Ja wiem, że dzisiaj wybierają reprezentantów, ale...
-To dzisiaj?- Zapytał zdziwiony.
-No tak, dzisiaj jest czwartek.- Mówię patrząc na chłopaka.- Wszystko w porządku?
-Ten cały dzień jest beznadziejny.
Totalnie bez sensu. Niech on się już skończy...- Ostatnie zdanie szepcze i ukrywa twarz w dłoniach.
-Co się stało?- Pytam.

Kiedy chłopak nie reaguje, zabieram jego dłonie z twarzy. Blaise unika mojego wzroku. Puszczam jego ręce i chwytam jego twarz w swoje dłonie i i zmuszam go, żeby na mnie popatrzył. Widzę, że coś się stało. I to nie jest problem z eliksirami.

-Hej. Co się dzieje?- Pytam po raz kolejny.

Zabini wzdycha głośno. Zabiera moje dłonie i ściska je.

-Po prostu...- Zaczyna.- Ughh...
-Po prostu?- Naciskam. Wiem, że chłopak nie lubi się żalić. Ale każdy czasem musi. Wszyscy mamy problemy. A wygadanie się komuś pomaga. Nawet bardzo. I mimo, że Blaise to taki typ, który nie chce się nad sobą uzalać, wiem, że muszę wyciągnąć z niego to, co go gryzie.
-Co się stało?- Powtarzam.
-No ogólnie.- Mruczy.
-Ogólnie?- Unoszę brwi do góry.-Kogo próbujesz oszukać? Mnie  czy siebie?
-Sam nie wiem.

Patrzę mu wyczekująco w oczy. Zaraz się złamie i zacznie mówić.

-To takie chwilowe załamanie.

Spóźniłem się na śniadanie. Malfoy cały czas gada, że zaprzyjaźnił się z Krumem, aż uszy bolą. Daphne kleji się do mnie, że szok. Jeszcze te eliksiry.

Patrzę na niego. Wiem, że nie o to chodzi. Widzę to po jego oczach.

-Czekolady?- Proponuję schylając się do torby.
-Chętnie.

Podaję mu tabliczkę mugolskiej czekolady.

-I co jeszcze?- Dopytuje.
Chłopak w tym czasie łamie czekoladę. Dla niego to jest wybawienie.
-Nic.- Odpowiada szybko. Trochę za szybko.
-Naucz się kłamać.- Mówię.
Blaise sięga do swojego plecaka. Wyciąga z niej jakąś kopertę i kładzie ją przede mną. Patrzę to na niego to na kopertę.
-Śmiało.- Zachęca mnie skinieniem głowy i wstaje.

Zaczyna chodzić w tę i we w tę. Zawsze tak robi, kiedy się denerwuje.
Biorę kopertę w dłonie i obracam ją. Na jednej stronie jest napisane ślicznym, ozdobnym pismem imię i nazwisko mojego przyjaciela.

-Patrz na drugą stronę.- Mówi.
-Twoja mama?- Pytam.
-Ta.
Wyjmuję z koperty list.
-Zacznij czytać od tego momentu.- Pokazuje palcem mniej-więcej środek listu.

Głównym celem listu jest poinformowanie Ciebie, że tydzień przed Świętami biorę ślub. Moim przyszłym mężem jest John Smith*. Poznałeś go w te wakacje.

Już zrozumiałam.

-Który to?
-Czwarty. Ciekawe, co wymyśli tym razem. Od razu po spisaniu testamentu walnie w niego Avadą czy otruje go? A może zwali go ze schodów*?
-Ciszej, bo zaraz wywalą na z biblioteki.

-Czytaj dalej.

Wracam do listu.

Mam nadzieję, że przyjedziesz. Mojemu narzeczonemu zależy, żebyś był z nami.

Nagle mnie olśniło.

-Przecież nie możesz tam jechać.- Zauważam.
-Proszę cię. Ona wszystko zrobi...- Zaczyna, ale przerywam mu.

-Przecież jest Turniej.- Odwracam się w jego stronę i obserwuję jego reakcje.
-I? Dla niej to żaden argument.
-Poczekaj tu.- Mówię i wstaję z krzesła.

Szybkim krokiem podążam w stronę odpowiedniego działu.
Kiedy go odnajduję, przejeżdżam palcem po książkach stojących na półkach.

-Gdzie jesteś?- Szepczę sama do siebie.

W końcu natrafiam na tytuł, który mnie interesuje. Biorę książkę i wracam do Blaise'a. Chłopak siedzi na moim miejscu.

-Złaź.

Chłopak wykonuje moje polecenie. Siadam. Kładę książkę na soliku, a Blaise pochyla się nade mną.

-Co to za książka?- Pyta.
-"Czarodziejskie tradycje"** Czytałam niedawno. Szukałam czegoś o Turnieju.

Kartkuję strony, kiedy w końcu odnajduję odpowiedni rozdział czytam na głos fragment.

-"Turniej Trójmagiczny można zaliczyć do tradycji..." ble ble ble...-przejeżdżam wzrokiem do odpowiedniego momentu.- O, mam. "Poza zadaniami, ważnym elementem Turnieju jest Bal Bożonarodzeniowy. Uczestnicy spędzają razem czas na świątecznej zabawie. Bal ma na celu integrację uczniów z różnych szkół."-patrzę na Zabiniego.
-Czyli nie mogę jechać. Jesteś genialna.- Uśmiecha się.
-Twoja matka nie wiedziała, że jest Bal?- Pytam zdziwiona.
-Moja matka nie wie, że jest Turniej.
-Nie powiedziałeś jej?
-No nie.- Wzrusza ramionami.

                          ***

-Reprezentant Durmstrangu... Wiktor Krum!- Krzyczy Dumbledore, a na sali rozbrzmiewają oklaski i krzyki Bułgarów.

Z tłumu wychodzi Krum. Podchodzi do Dumbledore'a. Dyrektor Hogwartu gratuluje mu, a chłopak idzie ze Snape'em.

Czara Ognia "wypluwa" kolejną karteczkę.

-Reprezentantka Beauxbatons... Fleur Delacour!

Wstaje wysoka, szczupła blondynka ze ślicznym uśmiechem. Podchodzi do Albusa. Podobnie jak wcześniej, gratuluje jej, a ona odchodzi w tym samym kierunku, co Wiktor wcześniej.

I teraz moment, na który czekam od początku.

-Reprezentant Hogwartu... Cedrik Diggory!

O nie wierzę... Z jednej strony, cieszę się, bo wiem, że Cedrik bardzo chciał wziąć udział. Ale z drugiej strony, Turniej jest niebezpieczny.

Cedrik wstaje i idzie do dyrektora.
Kiedy już jest koniec, Dumbledore ma coś powiedzieć, ale przerywa mu dziwne "zachowanie" Czary.

Z ognia wylatuje kolejna karteczka.
Dyrektor coś mruczy pod nosem, ale po chwili krzyczy na głos:

-Harry Potter!

Patrzę na Harry'ego. Jak? Przecież Harry nie chciał brać udziału w Turnieju. Nie ma siedemnastu lat!
Kiedy Potter nie wstaje, Hermiona popycha go.

Przyjaciel idzie w stronę Dumbledore'a. Ludzie krzyczą, że Harry oszukuje... że nie ma siedemnastu lat.

Kiedy okularnik znika za ścianą, McGonagall każe wracać do dormitoriów.

Kto mógł wrzucić kartę z nazwiskiem Harry'ego?

Panna GrangerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz