Rozdział 5

617 70 10
                                    

Pov. Czkawka

Powoli i dla pewności trzymając się jeszcze barierki, zszedłem ze schodów, które prowadziły na zewnątrz. Oczywiście za sobą słyszałem ciche kroki Szczerbatka, który mam wrażenie jest nadzwyczaj blisko mnie. Czyżby dla pewności pilnował mnie jeszcze i był gotowy w razie czego złapać mnie? Tylko.. po co? Martwi się? Gdy po chwili znalazłem się na zewnątrz, poczułem uderzenie rozgrzanego powietrza. Nie ma się co dziwić, w końcu nadal mamy lato. Na szczęście na mojej wyspie nie było żadnych promieni słonecznych, dzięki czemu bez problemu mogłem przejść przez malutką wioskę. Tuż koło prawej ręki dreptał spokojnie Szczerbatek, który co jakiś czas spoglądał na mnie, jakby chciał o coś zapytać, ale się bał. Przyznam szczerze, nie miałem wcale ochoty rozmawiać z nim po tym, co się stało, więc ta cisza jest mi na rękę. Nie wiedzieć czemu, odruchowo spojrzałem na swoją czystą już koszulkę, sprawdzając czy nic się z moją raną nie dzieje. Czysto. Do tej pory nie mogę pojąć, co się wtedy wydarzyło, bo dosłownie czułem wtedy, jakby to serce nadal biło, jakby nadal jakimś cudem funkcjonowało, ale.. to nie może być prawda. Przecież ostało przebite.
Wszystko jest możliwe.
Sam nie wiem dużo o pierwotnych, bo ich historia, funkcjonowanie i przemiana zostały opisane w książce, która najprawdopodobniej spłonęła jakieś pięćset lat temu na Księżycowej wyspie, bo od tamtego czasu nikt jej nie widział. W takim razie.. co się ze mną dzieje? Może muszę po prostu to przeczekać?
Nie trać danej ci szansy.
-Czkawka? -zapytał nieśmiało smok, gdy weszliśmy do lasu.
Przeniosłem na niego swoje obojętne spojrzenie, przy okazji odruchowo omijając wystający z ziemi korzeń.
-Jak się czujesz?
Na Thora, co za upierdliwy gad, a już myślałem, że w spokoju będę mógł sobie poukładać to wszystko w głowie.
-Aktualnie? -odpowiedziałem wrednie pytaniem na pytanie, nie wysilając się na smoczą mowę.
-Tak. -odpowiedział mi z entuzjazmem.
He, he.. pewnie nawet nie spodziewał się, że mu odpowiem.
-Sam sobie odpowiedz na to pytanie.
Zabrzmiało to naprawdę chamsko, ale nie ukrywam, irytuje mnie ten wścibski smok. Po jaka cholerę on się do mnie przyczepił, nie może sobie odlecieć? Co on żyć beze mnie nie może? Przyśpieszyłem marsz i zacząłem iść bardziej krętymi drogami, mając nadzieję, że uda mi się go zgubić. No albo chociaż wymigać się od jakiejkolwiek rozmowy.
-Czkawka! -zawołał za mną. -Znam cię dosyć długo i wiem, co kombinujesz.
Cwaniak skapnął się i najszybciej jak tylko mógł, znalazł się przy mnie. No ja pierdoleeee..
-Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. -powiedział dumnie.
A gdyby go tak uśpić i odlecieć? O! I to jest niezła myśl. W końcu wpadłem na jakiś w miarę rozsądny pomysł. No dobra, w chacie, na górnej półce w kuchni powinienem mieć sproszkowane jagody Karai Sennej, które po dostaniu się do organizmu działają jak najmocniejszy środek nasenny. Gdyby tak szybko znaleźć ten kwiat i wrócić się do chaty, oznajmić mu, że zasługuje na dorsza i posypać mu go tym, to praktycznie mój problem z nim znika. Jestem genialny.
-O patrz! Muchomorek! -warknął radośnie Szczerbatek, podchodząc do grzyba i kładąc się przed nim. -Czkawka! Zobacz jaki czerwoniasty!
Normalnie jak z dzieckiem i to takim nadpobudliwym. Dla świętego spokoju podszedłem do niego i udawałem jakże zainteresowanego jego wspaniałym odkryciem. Nocna Furia jak gdyby nic turlała się po trawie obok muchomora i co jakiś czas trącała go nosem, po czym jak poparzona uciekała, by po chwili ponownie do niego wrócić.
-Pamiętasz jak Emor raz takiego zerwał i chciał ugotować z niego zupę? -powiedział po czym wybuchł śmiechem w ten charakterystyczny dla Nocnych Furii sposób.
-Pamiętać, to pamiętam. -powiedziałem, siadając obok niego.
-I ugotował ją! -śmiał się dalej. -A potem chciał poczęstować całą wioskę, ale trafił w pierwszej kolejności na Selenę i gdy ta się zapytała z jakiego grzyba, a jak on powiedział, to oblała go tą zupą. -zaczął gadać bez ładu i składu Szczerbatek.
Gdy ten się śmiał wniebogłosy, ja bez większego zainteresowania spojrzałem na okoliczny krzak czarnego bzu, czekając aż ten łaskawie się uspokoi. Nie rozumiem o co tyle hałasu.
-Dlaczego się nie śmiejesz? -zapytał mnie po chwili.
-Bo nie ma z czego? -odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
-Nie czujesz żadnej radości z tego wspomnienia? -powoli mam wrażenie, że on przeprowadza ze mną jakiś wywiad.
-Nie. -odpowiedziałem mu sucho, po czum od razu wstałem i skierowałem się w stronę Nawiedzonego Lasu.
Szczerbatek natychmiast się podniósł i po chwili znów znalazł się obok mnie.
-No a ta radość z zaręczyn z Eliną? Smutek po utracie dziecka? Gniew, gdy kiedyś widziałeś jak Viggo chce zabić smoka, a ty nie byłeś w stanie nic wtedy zrobić? Szczęście, gdy się poznaliśmy..
Stanąłem dosłownie na krawędzie normalnego lasu, a Nawiedzonego i odwróciłem się do niego.
-Nie pamiętam tych uczuć Szczerbatku. -odpowiedziałem z pogardą w głosie, no bo nie rozumiem jak można nie zrozumieć tak prostych słów.
-Nie zamierzasz do nich nawet wrócić? -w jego głosie można było wyczuć gniew.
-Są dorośli, poradzą sobie beze mnie. -odparłem krótko.
Weszliśmy do Nawiedzonego lasu, a temperatura od razu się obniżyła o paręnaście stopni. Jako wampir uwielbiam takie miejsca, pozwalają mi w pewien sposób odpocząć. Na chwilę stanąłem, aby przypomnieć sobie dokładnie, gdzie ostatnio widziałem ten kwiat i dosłownie po chwili udaliśmy się dalej.
-Przecież do cholery jasnej, ty obiecałeś Elinie ślub i gromadkę dzieci! No i nie można zapomnieć o mieszkańcach Słonecznej wyspy, miałeś być w końcu ich wodzem! -zaczął ponownie groźnie warczeć Szczerbatek.
Ciekawe czy dał mi chwilę na przypomnienie sobie, gdzie nasz cel może się znajdować, czy milczał, bo układał to jakże cudne zdanie w swojej smoczej główce.
-No widzisz Szczerbatku, wszystko się zmienia. -nie przejąłem się nawet jego tonem, który z całkowitego gniewu przeszedł w płacz.
-Nie mogę się przyzwyczaić do tego. -szepnął smutno pod nosem.
-Nie przesadzaj, nie jest tak źle. -odparłem, wzruszając ramionami.
-Chyba tylko dla ciebie. -warknął dziko. -Nawet nie wiesz jakie to katusze być przy swoim bracie i nie móc z nim normalnie pogadać, bo ten cię uważa ze zwykłego smoka.
-To odleć, nikt cię tu nie trzyma. -zaproponowałem mu.
-Nie! Ty byś mnie nie zostawił to i ja nie zrobię tego. Poza tym na pewno da się to jakaś odwrócić.
-Oj szczerze wątpię. -powiedziałem mu, docierając do samego środka Nawiedzonego lasu.
Spokojnie się rozejrzałem, szukając czarnej orchidei, która wśród mlecznej mgły powinna być doskonale widoczna. Po prawej stronie nic, na wprost również widać tylko biel. Spojrzałem na lewo i moim oczom ukazał się piękny kwiat. Szczerbatek chyba również go zobaczył, bo ruszył w tamtym kierunku przede mną. Ponownie wzruszyłem ramionami i też tam poszedłem. Gdy już miałem wyciągać dłoń w stronę orchidei, usłyszałem mrożące krew w żyłach wycie wilków. Spojrzałem szybko na Szczerbatka, a ten na mnie. Z jego oczu byłem w stanie wyczytać, że był niesamowicie przerażony, natomiast ja.. w sumie było mi obojętne czy zginiemy czy też nie.
-Dalej, zrywaj to i spadamy!
Gdy tylko moje palce musnęły delikatne płatki kwiatu, zza krzaków na wprost nas wyskoczyły dwa całkiem spore, białe wilki. Oboje niemal natychmiast cofnęliśmy się o dwa metry do tyłu, jednak z każdym naszym jednym krokiem wstecz, wilki robiły prawie trzy do przodu.
-Wychodzi na to, że musimy z nimi walczyć. -powiedziałem do niego bez entuzjazmu, gdy zwierzęta przed nami zaczęły groźnie warczeć, obnażając przy tym swoje długie i białe zęby.
Od razu po moich słowach wilki z agresją rzuciły się na nas, jeden na mnie i jeden na Szczerbatka. Bez dawnego zapału i satysfakcji walczyłem z wilkiem, sprawnie unikając jego zębów oraz pazurów. Doskonale pamiętam czym to się ostatnio skończyło, więc nie zamierzam tak łatwo dać się zranić. Tym razem nie przedłużając, szybko i sprawnie, wykorzystując przy tym swoją wampirzą szybkość, znalazłem się za białym kudłaczem. Złapałem go mocno za szuję i jeszcze zanim zdołał ruszyć łapą, skręciłem mu kark. Do moich uszu dobiegł całkiem miły dźwięk chrupnięcia. Upuściłam martwe ciało na wyblakłą trawę i zobaczyłem tylko jak duch w postaci mgły opuszcza ciało tego zwierzęcia. No to jedno nawiedzone stworzenie mniej na tym świecie. Odwróciłem się w stronę Szczerbatka i zobaczyłem coś, w co nie mogłem przez chwile uwierzyć. Wilk skoczył na smoka, powalając go przy tym na grzbiet i zaczął brutalnie rozdrapywać mu brzuch.
Smok w niebezpieczeństwie.
To była tylko sekunda.. jedna jedyna sekunda, podczas której tak wiele się stało.
Bum.
Poczułem niewyobrażalny ból, gniew, nienawiść i wyrzuty sumienia. Natychmiast pobiegłem w ich stronę i wyskakując w powietrze, rzuciłem się na wilka. Po chwili wylądowaliśmy na chłodnej ziemi, a ja bez najmniejszego wahania wgryzłem się w jego szyję, wpuszczając do jego ciała sporą ilość wampirzego jadu i po kilku sekundach on również leżał martwy. Teraz liczyła się każda chwila, więc wampirzym tempem podbiegłem do mojego przyjaciela i zacząłem oglądać jego ranę, z której powoli zaczęła wypływać szkarłatna ciecz.
-Spokojnie, coś wymyślę. -powiedziałem ze łzami w oczach do Szczerbola.
On spojrzał na mnie półprzytomnie.
-Twoje.. oczy..
-Cii, nie przemęczaj się. -uciszyłem go natychmiast.
Bum.
Mocny ból w klatce piersiowej motywował mnie do działania. Spojrzałem szybko na jego brzuch, na którym było kilka płytkich zadrapań, które były pokryte zielonkawą substancją. O nie.. sytuacja robi się coraz to bardziej skomplikowana, bo trucizna tych wilków musiała się dostać do krwioobiegu Mordki. Na Thora, przecież on może zaraz umrzeć! Co robić, co robić, CO ROBIĆ?! Spanikowany zacząłem się rozglądać dookoła, szukając czegoś, co dałoby mi odpowiedź na moje pytanie, aż w końcu nie wiedzieć czemu mój wzrok wylądował na moim nadgarstku. Zaraz, zaraz.. przecież moja krew dała radę przedtem zwalczyć tą truciznę.. może teraz też się uda? Bez wahania zdjąłem górę kombinezonu i zostając w koszulce na krótki rękaw, podszedłem do głowy Szczerbatka, jednocześnie brutalnie rozgryzając swój nadgarstek. Czarno czerwona krew zaczęła powoli spływać po mojej poharatanej dłoni, więc szybko nadstawiłem ją nad otwartą mordkę będącego na skraju świadomości Szczerbatka. Sekundy zaczęły zamieniać się w minuty, a moja krew nadal powoli spływała do gardła smoka. Powoli zacząłem tracić nadzieję, że to się uda, gdy nagle zobaczyłem, że jego rany zaczęły się zagoić i po chwili zostały tylko cieniutkie blizny. Szczęśliwy, nadstawiłem ucho nad jego sercem, które miarowo i spokojnie biło. Uff.. będzie żył.
Bum.
Ponownie usłyszałem cichy dźwięk bicia czegoś, ale nie wiedziałem co to było. Nie wiedzieć czemu zaczęło kręcić mi się w głowie, więc usiadłem szybko na ziemi. Ciągnące się kłucie w piersi zaczęło powolutku mijać. Czułem jak moje ciało zaczyna się uspokajać, a ten dźwięk ucichł. Po dłuższej chwili wstałem i z obojętnością spojrzałem na ciało nieprzytomnego smoka. Nagle syknąłem i złapałem się za nadgarstek, czując jak coś mnie szczypie. Rozgryziony? Nie wiem czemu tak postąpiłem i co mną wtedy kierowało, bynajmniej nie zamierzam bawić się w niańkę tego gada. Może by tak go zabrać na Słoneczna wyspę? Tam mają pokój ze smokami i go znają, więc się nim zajmą. W końcu jest najprawdopodobniej ostatni ze swojego gatunku i bądź co bądź, trzeba o niego zadbać. Jak szybko pomyślałem, tak szybko zmieniłem się w smoka i łapiąc Szczerbatka w łapy, poleciałem w stronę Słonecznej wyspy.

***

Jak myślicie, czy Szczerbatek na pewno to przeżyje? Co może się wydarzyć na Słonecznej wyspie? Czy oni już tam zostaną?
Jestem bardzo ciekawa Waszych reakcji na ten.. w sumie to całkiem emocjonalny rozdział ;p
Ostatnia część maratonu będzie o 15 <3

Wszystko i nicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz