Krwawa noc

777 61 93
                                    

W blasku zachodzącego słońca widać było zarysy potężnych okrętów armii zdziczałych wampirów. Miały one jeden cel, otoczyć Słoneczną wyspę i wymordować wszystkie żyjące tam istoty. Tylko mieszkańcy tej wyspy, a dokładnie wysoki szatyn o pięknie zielonych oczach, który niedawno wrócił na swoją ukochaną wyspę może im pokrzyżować plany. Królowa nie jest głupia, bo planowała to przez lata, dzięki czemu stała się mistrzynią strategii. Właśnie dlatego to, co widać z wyspy, to zaledwie jedna trzecia ich armii. Pozostała część statków płynie od drugiej strony wyspy, by zaatakować ich prędzej z zaskoczenia. W końcu przez ten gęsty las nic nie było widać. Dzięki temu wampiry te będą mogły osiągnąć to, co od lat pragną- władzę na całym Archipelagiem oraz eliminacja gatunku ludzkiego. W ciągu tej nocy zginie wiele osób, bo obrona wyspy nie jest przygotowana na tak liczny i gwałtowny atak. Na pierwszym płynącym na czele tego oddziału statku, na specjalnie wniesionym przez niewolników drewnianym tronie siedziała Heathera, która dokładnie nadzorowała i koordynowała każdy ruch swojego oddziału. Zawsze bardzo ceniła sobie dyscyplinę i jej się podobało to, jaki porządek zaprowadził król. Żołnierze chodzili po pokładach cały czas w zwartym szyku, nie wychylając się nawet na moment. Byli gotowi zaatakować choćby w tej chwili. Tymczasem jej brat- Dagur był w drugim, większym oddziale i to właśnie tam nadzorował każdy ruch swoich ludzi. Nie siedział tak jak Heathera, tylko biegał w te i z powrotem, narzekając na każdy, nawet najmniejszy szczegół. A to miecz ma nie tą długość, topór jest źle naostrzony albo zbroja krzywo została założona. Mimo jego narzekań, to ich ludzie również popierali całym sercem to, co robili ich władcy i nie sprzeciwiali się.. w sumie nawet nie mogli. To jest jak gang.. jak sekta, z której jedyną ucieczką jest własna śmierć.
 W tym czasie na wyspie panował prawdziwy harmider. Przyszły wódz wydawał profesjonalne rozkazy, a każdy słuchał go z zapartym tchem i nie śmiał się sprzeciwiać. Czkawka wpadł w jakiś wojenny trans i biegał z jednego domu do drugiego, jakby czegoś szukając. Tylko nikt nie wiedział czego. Tymczasem w głowie przystojnego szatyna rozgrywały się liczne, niezbyt przyjemne dla nich scenariusze. Gdy tylko spojrzał na te statki, coś mu się przypomniało.. coś nie zbyt fajnego. Te symbole na masztach, których żaden człowiek nie był w stanie dostrzec widział już raz w jednej z ksiąg na Księżycowej wyspie. Namalowany szeroki uśmiech, w którym było widać długie i bardzo szpiczaste kły był symbolem.. zdziczałych wampirów. Z wiedzy chłopaka wynikało, że rozmowy z nimi były bezsensowne, bo oni nie myśleli głową, tylko żołądkiem. Ich głód od lat był niezaspokojony i każde spotkanie z człowiekiem kończy się jego śmiercią. Przez to była to jedna z nielicznych sytuacji, kiedy to szatyn był w stu procentach pewny, że musi podjąć walkę. Ze zbrojowni w ruch poszły naostrzone miecze i wypucowane tarcze, o ruchomych częściach zbroi nie wspominając. Każdy z jego ludzi miał taki fragment, jaki na niego pasował i nie wybrzydzał.
 Za rozkazem Alfy, smoki rozpaliły ogromne pochodnie, dzięki czemu lepiej będzie widać przeciwnika. Czkawka w końcu zatrzymał się na jednym z klifie i zaczął się zastanawiać, jak to możliwe, że zdziczałe wampiry jeszcze istnieją.. przecież na rodzinnej wyspie jego mamy mówili mu, że to już przeszłość, że wampiry już się nie głodzą i nie chowają w podziemiach. Jak widać.. mylili się.
 Nadchodząca bitwa bardzo niepokoiła szatyna i napawała dziwnym uczuciem strachu. Jednak nie był to strach, że nie uda się pokonać przeciwnika.. tylko strach, że ktoś umrze, ktoś bliski. Już raz walczyli i wiele osób poległo.. a teraz, w tak krótkim czasie to się powtarza. Chłopak spojrzał jeszcze raz na nadpływające statki i stwierdził, że mają jeszcze dobre trzy godziny na przygotowanie. Szkoda tylko, że nie wiedział, że tak naprawdę od tyłu wyspy zaatakują ich za niecałe półtorej godziny. Szatyn odnalazł wzrokiem Szczerbatka, który zaczął ustawiać na niebie szyk złożony z kilkunastu smoków. Podszedł do przyjaciela i zaczął rozmawiać z nim. Po kilkuminutowej rozmowie wspólnie ustalili, że za około dwie godziny ich armia smoków na czele z Czkawką i Szczerbatkiem ruszy do ataku.
 Beznadziejny plan.
 Powoli mijała pierwsza godzina, a przygotowania do walki były prawie ukończone. Wszystkie zbyt małe do walki dzieci znajdowały się w twierdzy, tak samo jak kobiety w zaawansowanej ciąży. Czkawka chciał, aby jego narzeczona również była bezpieczna, jednak ta nie wiedzieć czemu bardzo chciała walczyć. Może to był początek tych jej humorków? Kto wie.
 W końcu zapadła bezkresna i ciemna noc, podczas której nawet księżyc bał się wychylać zza chmur. To nie wróżyło nic dobrego. Po jakimś czasie, kiedy to w końcu smoki były gotowe do ataku, usłyszeli huk. Głośny i potężny huk, który niemalże wstrząsnął całą wyspą. Wszyscy jak jeden mąż obrócili się w kierunku lasu, z którego dochodził ten nieznany im dźwięk. Nie minęła sekunda, a z lasu wybiegły odziane w lśniące fragmenty pancerza osoby, które wyglądały jakby przed chwilą uciekły z więzienia lub jakiejkolwiek innej niewoli. Ich twarze były poszarzałe, włosy ułożone w całkowitym nieładzie z kawałkami ziemi, a ciało brudne od kurzu i błota.. jednak największe wrażenie robiły ich oczy.. ogromne, czerwone oczy, w których czaił się od lat niezaspokojony głód. Na ich czele stał wysoki i dobrze zbudowany, rudowłosy wampir, od którego niemal biło nienawiścią i szaleństwem. Czkawka chyba po raz pierwszy od jakiegoś czasu poczuł paraliżujący od stóp do głów strach. W końcu to wampiry.. zwykłym ludziom będzie bardzo ciężko pokonać jednego wampira.. a co dopiero całą ich armię. Pchany jakimś impulsem, odwrócił się do tyłu i spostrzegł, że kolejne statki są już w drodze. Szatyn nie miał wyboru, musiał ich wszystkich pokonać, bo inaczej zginą ci, których kocha. Mężczyzna ten nie chciał jednak wykonać żadnego pochopnego ruchu i dokładnie obserwując swoich przeciwników, czekał. W głowie analizował całą sytuację i szacował szansę swoich ludzi na wygraną. Była ona bliska zeru, nawet jeśli Czkawka pokonałby wszystkie wampiry, to w czasie jego walki ktoś na pewno mógłby zginąć. Nie zdoła uratować wszystkich. Po chwili patrzenia wygłodniałym wzrokiem na ludzi i oblizywaniu się, wampiry ruszyły do ataku. Czkawka stał na pierwszej linii obrony, więc bez wahania wyciągnął swoje piekło i zapalając je, również zaatakował. Chłopak znał każde czułe miejsce wampirów, toteż bez zbędnych ruchów przybijał im brzuch na wylot.   Jeden, drugi, trzeci.
 Skłon, unik, odparowanie, atak.
 Niemal cały czas powtarzał tą sekwencję z powodzeniem. Do czasu. Za sobą miał już ponad setkę ciał wampirów, które po jakimś czasie zaczęły się rozpadać, jednak to było dla niego za mało. Jeszcze trzystu i może uda się z tego jakoś wybrnąć. Po kilku sekundach był już w środku idealnie ustawionego szyku i nie zdając sobie sprawy w jakie gówno się wpakował, walczył dalej. Po jego lewej stronie był jeden łysy wampir z toporem w rękach, a po prawej trójka biegła na niego z mieczem. Natomiast z przodu miał przed sobą elegancko ubranego wampira, który nie miał żadnej broni. Przywódca.- pomyślał przyszły wódz tej wyspy i od razu ruszył na niego.
 Nawet nie wiedział, jak bardzo się mylił.
 Na jego drodze co chwila stawały jakieś wampiry, lecz ten bez najmniejszego problemu brał zamach i albo przecinał je na pół, albo jego miecz zwiedzał ich brzuch od środka. Potoku ich mętnej, poszarzałej krwi nie było końca. Czkawka wyciągnął z kieszeni dodatkowy nóż i w szaleńczym tańcu śmierci po kolei rozkładał na łopatki zdziczałe wampiry. Jednak im bliżej swojego celu był, tym bardziej zmasowane ataki były na niego przypuszczane. Przeciwnicy starali się go zranić, przebić, jednak ciężko im to wychodziło pomimo treningów w podziemiach. W głowie młodzieńca pojawiało się coraz więcej myśli o rosnącym prawdopodobieństwie wygranej.. aż w końcu nie stanął przed ich prawdziwy królem.
 Rudowłosy mężczyzna spojrzał z wyraźną pogardą na szatyna, po czym jednym, delikatnym pstryknięciem palca spowodował, że wszystkie wampiry przestały walczyć. Dla Czkawki było to co najmniej dziwne.. bo w końcu co on może planować? Po sekundzie na twarzy przywódcy zdziczałych wampirów pojawił się szaleńczy uśmiech, który nie wróżył nic dobrego.
-Podano do stołu. -powiedział król i z kpiną spojrzał na Czkawkę.
 Niemal natychmiast po wypowiedzeniu tych słów wszystkie wampiry puściły swoją broń i rzuciły się w kierunku szatyna. Sprawy przybierały coraz to gorszy obrót, ponieważ obległy one Czkawkę z każdej strony i bez żadnych wyrzutów, bez krzty człowieczeństwa zaczęły go kąsać. Nie tak, żeby pozyskać jego krew i się napić, tylko w najbardziej brutalny i ohydny sposób na jaki było je stać.. odgryzając mu małe fragmenty ciała. Chłopak próbował je atakować, kilku nawet udało mu się zabić.. ale było ich zbyt wielu.. zbyt szczelnie go otoczyli.
 Był na straconej pozycji. Wiedział to.
 Ostatkiem sił wydał z siebie głośny ryk i kazała uciekać smokom, które zdołały się uratować. Jednym z nich był Szczebatek, który ze łzami w oczach oczach patrzył się na swojego przyjaciela. Czkawka jednak wiedział, że nie uda mu się wyjść z tego cało i głośnym warknięciem pogonił przyjaciela, posyłając mu przepraszające spojrzenie.
 Zawiódł.
 Nie dał rady.
 Wszystko działo się błyskawicznie, bo a to łysy wampir do końca odgryzł mu rękę, a to jakiś brunet wgryzł się w jego ramię. Jego ciało z każdą sekundą stawało się coraz mniejsze, aż w końcu szatyn był pozbawiony obu rąk i prawie całej łydki. Czuł niewyobrażany ból, który stał się mocniejszy w chwili, gdy Dagur wgryzł się w jego szyję. Mężczyzna ten nie miał żadnej litości i spijał ostatnie mililitry szkarłatnej cieczy jakie zostały w organizmie Czkawki, na koniec rozszarpując mu brutalnie szyję. Czuł się jak dziecko, które w końcu dostało swoją ukochaną zabawkę. Po chwili oderwał się od szatyna i z ogromnym szczęściem puścił ledwo żywe ciało Czkawki na ziemię.
 Przepraszam. -pomyślał szatyn patrząc się tępo w niebo.
 Dagur z uśmiechem spojrzał na zrozpaczonych mieszkańców i zakończył swoje przedstawienie przeszywając brzuch Czkawki podniesionym z ziemi toporem. Teraz to już tylko kwestia czasu, kiedy to zdobędą upragnioną władzę.
 Podczas tej walki do brzegu przybił oddział kierowany przez Heatherę, który bez litości od razu zaatakował mieszkańców. Wampiry rzuciły swoją broń i wysunęły ostre jak brzytwa zęby w celu wyssania krwi z jak największej liczby ludzi. Pierwsza na ogień poszła Selena, która stanęła przed swoją ciężarną przyjaciółką z mieczem w ręku. Rzuciło się na nią około pięciu wampirów, ale jako że często trenowała z Czkawką, to ich się nie bała. Z odwagą wyszła lekko do przodu i już chciała wyciągnąć swój miecz bardziej do przodu.. ale nie zdążyła. Niczym rozpędzone strzały wampiry znalazły się przy niej, ohydnie oblizując przy tym usta. Przez chwilę dziewczyna się zawahała, jednak po chwili podniosła wyżej broń i już chciała zaatakować długowłosego wampira, kiedy to poczuła ogromny ból. Spojrzała w prawo, na swoje ramię. Dziewczyna niemal zemdlała, kiedy zobaczyła, że brakuje jej prawie połowę mięśni, a krew zaczęła z niej wypływać niczym z jakiegoś wodospadu. Wampiry rzuciły się na nią i zaczęły spijać zachłannie jej krew. Jeden z nich złapał mocno blondynkę i zachłannie wbił się w jej smukłą i delikatną szyję. Selena stała się półżywą przekąską, która po chwili była wypompowana z całej krwi.
 Na całe to wydarzenie z przerażeniem patrzyła Elina, zakrywając sobie usta dłonią. To.. to nie mogło się stać- pomyślała brązowowłosa. Niemal natychmiast po tym, jak ciało jej najlepszej przyjaciółki opadło na ziemię, to wampiry znalazły się tuż przy niej. Z jej drżących dłoni wypadł dotąd trzymany niewielki miecz. Dziewczyna po prostu poddała się, bo wiedziała, że nikt już jej nie uratuje. Czkawka nie żyje, Selena również. Elina jak gdyby nic oddała się w ręce zdziczałych wampirów, nawet nie krzycząc z bólu, kiedy to one zaczęły gryźć jej ciało i pić zachłannie krew. Ona w tym czasie myślała tylko o Czkawce i o swoim dziecku. Mam nadzieję, że spotkamy się tam, u góry- pomyślała ostatkiem sił i upadła na ziemię parę metrów dalej od swojej przyjaciółki.
 W tym samym czasie, gdzieś w oddali na klifach siedziała smutna Szpadka. Nie obchodziło ją to, że jakieś zdziczałe istoty atakują tą wyspę, nie obchodziło ją, że ludzie tam umierają, a ona nie pomaga w obronie wyspy. Spojrzała w zachmurzone niebo i wzrokiem odnalazła ukryty za chmurami księżyc.
-Żałuję, że byłam tak bardzo ślepa.. -szpeneła, a z jej oczy popłynęły kolejne już tego dnia łzy.
 Dziewczyna nigdy nie myślała nad tym, co robi, ani nad tym co mówi. Przez to nieświadomie raniła wiele osób, takich jak Mieczyk.. czy Śledzik. Dziewczyna od jakiegoś czasu czuła coś do tego otyłego blondyna jednak bała się robić jakikolwiek krok w tym kierunku. Wolała zatruwać mu życie i śmiać się z jakiś gestów, mimo że wewnątrz siebie uważała je za bardzo słodkie i romantyczne. Szpadka wyprostowała podkulone dotąd nogi i spojrzała w dół.. w przepaść, nad którą siedział. Prawie dwadzieścia metrów w dole, tuż przy słonej wodzie był stos całkiem ostro wyglądających kamieni..
-Chcę to naprawić.. -wstała i pewnie spojrzała w górę. -Będę lepsza siostrą, lepszą dziewczyną.. Mieczyk, Śledzik, idę do was.
 Świadoma, że jej stopa nie trafi na żaden grunt, zrobiła krok do przodu, rzucając się w stronę okrytych mrokiem skał z nadzieją, że śmierć przybliży ją do utraconych osób.
 Tymczasem gdzieś w środku wioski walecznie walczyli ramię w ramię Stoik i Albrecht. Oboje byli nad wyraz silnymi, odważnymi i utalentowanymi osobami, którym walka przychodziła z wielką łatwością. Doświadczeni i zaprawieni w boju wikingowie śmiało odpierali ataki wroga. Byli ustawieni do siebie plecami, by nikt ich nie zaszedł od tyłu. To była całkiem dobra taktyka, ale tylko na chwilę, bo wampiry były o wiele szybsze i silniejsze niż ich dwójka razem wzięta. Z każdą chwilą było im coraz ciężej bronić się. Kątem oka widzieli jak kolejni mieszkańcy wyspy padli jak muchy po rozpyleniu specjalnych ziół. Albrecht próbował już wszystkiego, nawet chciał wyzwać ich na pojedynek, jednak z dzikusami nie można się dogadać. Nagle zza pasa jednego z atakujących go wampirów coś błysnęło. Z perfidnym uśmieszkiem Albrecht odparował atak wampira, odcinając mu przy tym ręce w połowie przedramienia i już miał sięgnąć w tamtą stronę.. jednak popełnił błąd.. wielki i niewybaczalny błąd. Odsunął się na pawie pięćdziesiąt centymetrów, przez co kilka wampirów wsunęło się między nich. Teraz już byli skazani na porażkę, bo zostali rozdzieleni i otoczeni. Albrecht ostatkiem sił próbował się jeszcze bronić, ale nie wychodziło mu to tak dobrze jak do tej pory. Nagle poczuł jak coś ostrego przebija jego klatkę piersiową i po chwili z jego rąk wypadł miecz. Kilka nadal wygłodniałych wampirów niemal od razu znalazło się przy nim i bez żadnego skrępowania rozebrali mężczyznę z górnej warstwy zbroi oraz odzieży, po czym zanurzyli swoje kły w umięśnionym ciele mężczyzny. Pili z niego zachłannie nawet nie zwracając uwagi na to, że krew leci im po twarzy i szyi. Niczym się nie przejmowali, bo przed atakiem dostali jeden rozkaz- zabić wszystkich bez litości i w końcu coś zjeść. Od lat nie mieli takiej uczty, toteż korzystali tyle, ile mogli. Stoik z łzami w oczach spojrzał jak jego przyjaciel jest żywcem zjadany.. najpierw Czkawka, teraz Albrecht. Mężczyzna mimo że do tej pory całkiem dobrze sobie radził w walce, to przez chwilową dekoncentrację pozwolił na zranienie się. A dokładnie na odcięcie ręki. Z jego ciała zaczęła lecieć jakże smakowita dla jego przeciwników ciecz, która zwabiła tylko większą ilość wampirów. Już po sekundzie Stoik miał zanurzonych w swojej skórze ponad dziesięć par kłów..
 Nieopodal walczył Emor, który ucząc się na błędach swoich przyjaciół, odsunął się niemal pod sam las, chroniąc tym samym plecy. Nie mógł wyjść z ciążącego na nim poczucia winy, że nie udało mu się nikogo obronić. Każdy ginął przed nim, a on nie mógł na to nic poradzić.. był wolny, był słaby.. był przerażony. Bał się śmieci. Ostatecznie nie zachował się zbyt honorowo i postanowił uciec w stronę lasu. Jeśli przypłynęli tu łodzią i są zajęci walką, to mogę im ją zabrać i uciec- pomyślał i przyspieszył krok. Przemierzał las, który znał od lat na pamięć, bo uwielbiał zbierać w nim różnego rodzaju grzyby. Nawet teraz w obliczu czyhającej na niego śmierci kątem oka zobaczył dorodnego maślaka. Zwolnił krok i zatrzymał się, patrząc na najpiękniejszy grzyb w swoim życiu. Był taki czysty i błyszczący. Mężczyzna nie mógł się opanować i podszedł do niego, po czym przy użyciu miecza, przeciął trzon grzyba. Przypatrywał mu się z niemałą dumą, zapominając co właśnie dzieje się na wyspie. Nagle coś się na niego rzuciło, coś dużego. Został przygwożdżony do lodowatej i mokrej ziemi przez śliniącego się na jego widok, szalonego wampira.
-Myślałeś, że uciekniesz? -zapytał z kpiną rudowłosy wampir. -Nie w tym życiu!
 Chłopak wgryzł się w szyję wyrywającego się Emora, po czym bez jakiegokolwiek sumienia złamał mu kark. Gdy chłopak przestał się ruszać wampir ze spokojem dokończył już któryś z rzędu posiłek.
 Jedną z ostatnich jeszcze żywych osób okazał się Sączyzmark, który przez większość bitwy ukrywał się na pobliskim drzewie. Tak jak to niebieskooki chłopak ma w zwyczaju, schował się by wyjść gdy większość wrogów zostanie pokonanych i udawać ogromnego bohatera. Po odczekaniu niecałych trzydziestu minut w końcu wyszedł i.. zamarł. Wszyscy.. zabici.. w kałużach krwi. Chłopak był tak zszokowany tym widokiem, że jak ostatni debli dał się podejść i.. po prostu od tyłu został przebity mieczem. Z głośnym krzykiem padł na ziemię i poczuł jak coś dotyka jego ciała. W tej chwili chciał jak najszybciej umrzeć, by przestać czuć ten koszmarny ból.
 Nopar z dumą patrzył jak jego przyjaciele giną z rąk wampirów. Był również niezmiernie zadowolony z faktu, że on jest nietykalny. Po jakiś dziesięciu minutach wypatrywania jakiegoś przyjaznego wampira, udało mu się w końcu znaleźć jakąś kobietę. Była przyssana do jednej z tutejszych kucharek, które robiły jedne z najlepszych pieczeni jakie jadł. W tej chwili jego serce na moment drgnęło.. ale tylko na moment. Po chwili z dziką satysfakcją patrzył jak jej ciało głucho opada na ziemię, a dusza ulatuje. Śmiałym krokiem podszedł do tej kobiety i otoczył ją ramieniem.
-To jak? -zapytał kuszącym głosem. -Przemienisz mnie piękna?
 Chłopak chyba nie zdawał sobie sprawy, że właśnie rozmawia z królową, do której wysyłał te wszystkie listy. Heathera spojrzała na niego morderczym wzrokiem, a po chwili roześmiała się głośno. Nopar najwidoczniej speszył się trochę, bo nie wiedział, co powinien zrobić w tej sytuacji.
-Nie jestem pierwszą lepszą wampirzycą. -powiedziała, kładąc mu dłoń na barku. -Jestem ich królową.
Nopar niemal natychmiast chciał się odsunąć od dziewczyny, ale jej silny uścisk nie pozwolił mu na to.
-Nie zasługujesz na to. -powiedziała z odrażającym mrokiem i mordem w oczach. -Jesteś zdrajcą, zapomniałeś? A zdrajcy muszą zginąć.
Nie dając mu dojść do słowa, wgryzła się w jego szyję i z dziką satysfakcją oderwała mu głowę, która upadła tuż obok jej stopy.
-Żegnaj stary świecie. -szepnęła uradowana z umazaną od krwi twarzą. -Witaj nowy.
W końcu nadszedł czas rządów wampirów.
W końcu nadszedł czas wiecznego mroku.
W końcu bohater wszystkich ludzi oraz smoków został pokonany.
Dopiero teraz wszystko jest możliwe, dopiero teraz wszystko należy do nas i nic nie może nas powstrzymać.
Oni stracili wszystko.
My zyskaliśmy wszystko.
To nasz czas.
Czas wampirów.
Czas mroku.

***

A więc.. mamy krwawy finał tej książki.
Wiem, że pewnie nie będziecie zadowoleni z takiego obrotu sprawy.. ale nie zawsze wszystko musi kończyć się happy endem.
Jestem bardzo ciekawa Waszych ważeń po tym rozdziale ^^
Na koniec będą jeszcze tylko podziękowania i.. będziemy musieli pożegnać tą książkę..

Wszystko i nicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz