Pov. Czkawka
Pogoda jak zawsze mi dopisywała, bo niebo było całkowicie zachmurzone, a słońca nie widziałem już od samego ranka. Kto wie, może będzie jakaś burza czy chociażby sam deszcz chociaż spadnie. W sumie to dawno nie padało.. kurwa jeszcze mi w ogródku wszystkie ziółka całkowicie uschną. Że też nie pomyślałem, żeby je podlać przed wylotem. Może z jakiejś wyspy zabiorę, bo w końcu trzeba mieć jakieś składniki na maści dla rannych smoków.
Czy tylko to cię teraz martwi? Tylko smoki? A twoje poprzednie życie?
Mówi się trudno, przecież nie będę specjalnie wracał zwłaszcza, że potrzeba zjedzenia czegoś, a raczej wypicia jest coraz większa. Także spokojnie jak na Nocną Furię i bez jakichkolwiek niepotrzebnych wygłupów leciałem na wyspę Kij. Kto wie, może jeszcze z niecałe dwie godzinki i będę już na miejscu. Delikatnie odwróciłem łeb w lewo, hmm.. raczej powinienem zdążyć przed potencjalnymi opadami, bo chmury są całkiem daleko. W sumie jak tak pomyśleć, to nie wiem jak w przeszłości mogłem marnować tyle cennego czasu na powietrzne akrobacje, przecież można w spokoju podziwiać wspaniałe, co prawda aktualnie trochę wzburzone morze i niemalże czarne niebo. Ale widok i tak nieziemski. Po jakimś czasie, o dziwo szybciej niż myślałem moim oczom ukazała się całkiem ładna i duża wyspa, która jest tylko w połowie zalesiona. Jak gdyby nie patrzeć, to można było się tego spodziewać, bo dopiero się rozwijają, a przez to potrzebują sporej ilości drewna. Pamiętam jak to kilka lat temu na wyspie Słońca wycinaliśmy drewno potrzebne na budowę i zbieraliśmy kamienie. Szczerze, to nie wiem po co im pomagałem. Bez zbędnych zawirowań w powietrzu czy efektownych wejść, wylądowałem na środku ich nie za dużej wioski. Mimo wszystko zwróciłem na siebie uwagę paru osób, które zaczęły wołać resztę ludzi. Właśnie tak głupcy, zejdźcie się w jednym miejscu. Szybko zmieniłem się w człowieka i wraz z pierwszym, bardzo cichym grzmotem rozejrzałem się po niechlujnie zbudowanych domach, które w sumie nie wiem jakim cudem jeszcze stoją. Deski są krzywo połączone ze sobą, a jeden z domów pod wpływem mocniejszego wiatru zaczyna się kiwać na boki. I jak oni zamierzają stworzyć silne plemię? Z walącymi się na głowę domami? Na szczęście wybawię ich z tego obowiązku wspaniałą śmiercią. Z pogardą szukałem wzrokiem kogoś, kto choćby w małym stopniu przypominałby wodza, ale przez to, że tłum z minuty na minutę się powiększał, to nie mogłem nikogo znaleźć.
-Chcę rozmawiać z waszym wodzem! -krzyknąłem opanowanym głosem, a dosłownie sekundę po tym rozległ się głośny grzmot.
Nagle przez tłum zaczął się przeciskać młody mężczyzna, na oko o dwa lata starszy ode mnie. Przyjrzałem się dokładnie dokładnie jego wątłej postawie, a po zachowaniu zarówno ludzi jak i jego samego mogę śmiało powiedzieć, że dopiero od niedawna jest wodzem. Po pierwsze nie wygląda na pewnego siebie, a po drugie musiał się przeciskać przez tłum, który bądź co bądź powinien mu się rozstąpić.
-A więc słucham. -powiedział tylko z pozoru spokojnie.
Dzięki wyostrzonemu słuchowi mogłem usłyszeć jak jego głos delikatne drżał, a w niebieskich oczach widziałem niepewność.
-Przychodzę z propozycją pewnego układu. -zacząłem profesjonalnie. -Oferuję wam pokój ze smoka..
Nie dane było mi skończyć, bo oburzony tłum zaczął krzyczeć przeróżne słowa sprzeciwu. No jak tam oni sobie chcą, ale dla mnie to nawet lepiej. Przeniosłem swoje spojrzenie na wodza i przekrzywiłem delikatnie głowę w bok, czekając na jego zdanie.
-A więc? -zapytałem go z nutką zniecierpliwienia.
No kurde ile można czekać na porządne śniadanie!
-Ja.. ja ten.. -biedaczek, nie wiedział co powiedzieć. -Nie zgadzam.. się?
Mężczyzna spojrzał na mnie po czym na tłum, mając najwidoczniej nadzieję, że zyskał sobie choć trochę szacunku dzięki tej decyzji. Na moją niezamaskowaną twarz wszedł grymas wyrażający zadowolenie z obecnego stanu tej sprawy. Nie zgoda równa się śmierci.
Nie chcesz tego tak naprawdę..
-Skoro tak. -wzruszyłem ramionami.
Teraz już nic nie stoi mi na przeszkodzie. W wampirzym tempie przeszedłem te kilka metrów, które nas dzieliły i niczym wygłodzone zwierze rzuciłem się na jego delikatną i młodą szyję. Z oddali dochodziły mnie okrzyki zdumienia i przerażenia. Oj, chyba nikt nie domyślał się, że jestem wampirem. Ups. Nie przejmowałem się tym, bo i tak nikt nie ma szansy stąd uciec. Wysysałem krew ze swojej ofiary, rozkoszując się przy tym smakiem metalicznej krwi, której o dziwo tak bardzo mi brakowało. Po chwili jednak były już wódz opadł głucho na ziemię, a ja otarłem palcem wolno spływającą strużkę jego krwi z moich ust. Ludzi zdążyli się rozbiec do swoich domów i do pobliskiego lasu. Zabawa w chowanego? Nie ma problemu, dzięki temu moje ofiary będą jeszcze bardziej przerażone, bo nie będą wiedzieli, kiedy śmierć do nich przyjdzie.
Nie rób tego..
Pewnym krokiem ruszyłem przed siebie i wszedłem do jednego z pobliskich domków. Nie bawiąc się w ciche otwieranie drzwi, kopnąłem w nie.. może ciut za mocno, a te wręcz wyleciały z zawiasów. Mówi się trudno i tak już nikt nie będzie tu mieszkał. Wszedłem do środka i nie bawiąc się w uprzejmości, wyciągnąłem piekło i bezlitośnie przeciąłem na pół stojącą na wprost mnie dziewczynkę. I tak nikt nie będzie już po niej płakał. Szybkim ruchem zrobiłem dokładnie to samo z jej ojcem oraz bratem, a matkę zostawiłem sobie jako przekąskę. Nie chowając piekła, z impetem wgryzłem się w jej szyję, rozwalając przy tym tętnicę szyjną. Pod wpływem ciśnienia tętniczego, krew wręcz trysnęła go moich ust. Kobieta musiała być bardzo przerażona, a jej serce bić niewyobrażalnie mocno i szybko. Kiedy już skończyłem kolejną przekąskę, sprawdziłem czy dom już jest pusty, a następnie podpaliłem go i ruszyłem na dalsze mordobicie. Mimo że te małe cholery rozbiegły mi się po całej wyspie, to dzięki swojemu wampirzemu instynktowi łowczemu dorwałem każdego z nich. Po jakiś pięciu godzinach zabawy w ganianego, mordowania, wysysanie krwi oraz paleniu domów położyłem się na zimnej ziemi i odpoczywałem po cudownym dniu. Przez cały ten czas towarzyszył mi zimny deszcz i głośne grzmoty. Jutro kolejna uczta, tylko że tym razem na Berk.Pov. Elina
Wystartowałyśmy zaraz po obiedzie, bo według mapy miałyśmy niespełna trzy godziny lotu na tą wyspę. Tak więc poleciałam ja oraz Szpadka na jednym smoku i Selena z Astrid na drugim. Gdyby Wandalki miały swoje smoki, to nie musiałybyśmy się cisnąć na dwóch, no ale nic już nie da się zrobić. Ogólnie można powiedzieć, że Wandale nie są przekonani do smoków, ale już nie boją się ich tak bardzo i nie mają odruchu natychmiastowego zabicia ich. Teoretycznie mogłyśmy wziąć Szczerbatka, ale szczerze mówiąc widziałam po nim, że z jakiś powodów nie chce wracać na tamtą wyspę. Nie będę go przecież zmuszać tylko dlatego, że nie podoba mi się, że ta.. Astrid leci z nami. Z jakiegoś powodu nie lubię tej dziewczyny, bo zdaje mi się, że chce mi odebrać ukochanego. Widziałam te jej niby dyskretne uśmieszki i spojrzenia skierowane do niego, a to mi się bardzo, ale to bardzo nie podoba. W końcu po upływie tych męczących i strasznie długich trzech godzinach ujrzałyśmy zarys wyspy. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek tak bardzo będę chciała w końcu ponownie być na lądzie. Ja nie wiem jak te dziewuchy mogą nawijać i nawijać w kółko o tym samym. Jestem osobą miłą i cierpliwą, ale te głupie blondyny w specyficzny sposób mnie irytują. Mam już je po prostu dość. Na szczęście wyspa z uschniętymi drzewami oraz ciemnymi chmurami była już bardzo blisko. Wylądowałyśmy na o dziwo uschniętej trawie, a dookoła nas była doszczętnie spalona osada. Gdzieniegdzie było widać ślady ludzkich stóp w piasku, a całą powierzchnie pokrywał dziwny szary pył.
-Elina.. myślisz.. myślisz, że to są te prochy spalonych wtedy wampirów? -zapytała mnie drżący głosem Selena.
Spojrzałam na nią, a zaraz potem ponownie na ziemię. O cholera, ona może mieć rację.
-Wiecie co.. może po prostu chodźmy poszukać jakiś książek w tych.. ruinach. -zaproponowałam im.
Natychmiast podzieliłyśmy się, ja poszłam z Szpadką, a Selena z Astrid. Podzieliłyśmy sobie również wioskę na pół do przeszukania. Można powiedzieć, że szybko poszło, bo domy były niemalże całe spalone, a w środku nie było dosłownie nic. Po niespełna dwóch godzinach ponownie spotkałyśmy się na środku wioski. Już z daleka widziałam ich puste ręce i niezadowolone miny. Chyba rezultat ich poszukiwań jest identyczny jak u nas.
-I co, też nic nie macie? -zapytała Astrid swoim jakże irytującym głosem.
Obie stanęły tuż obok pomnika jakiejś tam osoby. Szybko pokręciłam głową, zamyślając się na chwilę. Skoro wszystko jest zniszczone.. to jakim cudem ten pomnik zachował się w całości, tym bardziej, że również jest drewniany. Podeszłam do niego i pchana jakimś przeczuciem, dotknęłam jego powierzchni. Po chwili ziemia dosłownie osunęła nam się spod nóg.***
Czkawka wymordował całą wyspę, a Elina wpadła w jakąś nieznaną dziurę.. ja to mam pomysły XD
A więc tak, jest to druga część z dzisiejszego, weekendowego maratonu. Jako że większość z Was czyta obie moje książki o tej tematyce (dla niewtajemniczonych chodzi o "W blasku mocy"), to powiem Wam, że OGÓLNIE będzie dziesięć rozdziałów, po pięć z każdej książki. Będą one dodawane co godzinę od 9.00 do 13.00 zarówno dzisiaj jak i jutro. Poniżej wstawiam rozpiskę na dzisiaj:
~9:00 rozdział 8 "W blasku mocy" -opublikowane
~10:00 rozdział 9 "Wszystko i nic" -opublikowane
~11:00 rozdział 9 "W blasku mocy"
~12:00 rozdział 10 "Wszystko i nic"
~13:00 rozdział 10 "W blasku mocy"

CZYTASZ
Wszystko i nic
Fanfiction"-Czy my go kiedyś odzyskamy? - zapytałam ze łzami w oczach Szczerbatka. -Czy jest na to jakaś, jakakolwiek szansa? Smok spojrzał na mnie smutno i cicho westchnął. On chyba też tracił powoli nadzieję." Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Ktoś umier...