Chapter XII

554 35 2
                                        

Czkawka zacisnął mocniej dłoń na rękojeści i po prostu stał jak kołek, myśląc, że nie przesłyszał a jego ojciec nie wypowiedział jego imienia na oczach całej wioski. Odwrócił się w stronę ojca i gdzie stali za nim jego poddani w nich zauważył resztę jego starych rówieśników. Na każdej osobie był wymalowany szok i niedowierzanie. Młody Haddock spojrzał na ojca z wyrazem twarzy: 

Serio? 

Na twarzy Stoicka było wymalowane przerażenie, że własnie zrobił coś czego nie powinien. Teraz to na pewno straci syna. Po raz kolejny.

- Powierzam Ci taką tajemnice którą strzeże od pięciu lat. - warknął ściągając maskę. - A ty wykorzystujesz to w mniej niż piętnastu minutach. - na twarzach pozostałych zebranych był jeszcze większy szok widząc twarz Czkawki. I można było wywnioskować, że chłopak jest zły, nie wściekły, strasznie wściekły, jego zielone oczy zapłonęły ogniem. Z miecza trzymanego przez Haddocka wydobywały się iskry. Szczerbatek był cały czas przy szatynie i warczał na zebrany przed nim lud.

Szatyn odwrócił się w stronę Smarka który również po prostu nie dowierzał, że słynny Czarny Jeździec to tak na prawdę ten rybki szkielet. Co nie zmienia faktu, że teraz również się go bał..

- A ty masz szczęście. - syknął przez zęby. I uderzył pięścią w twarz Jorgersona, który upadł na ziemie, po chwili z nosa czarnowłosego zaczęła lecieć krew. 

Czkawka był tak zdenerwowany, że miał tak zaciśnięte w pięść dłoń, że jego paznokcie wbijały mu się w skórę, tak mocno, że po chwili leciała mu krew. 

- Czkawka panuj nad sobą! - krzyknął do szatyna ojciec.

- Panuj nad sobą? - zaśmiał się z jego słów. - Oczekujesz ode mnie, że będę panował na moimi emocjami kiedy zdradziłeś moją tożsamość? - warknął w jego stronę. - Najchętniej teraz bym Cie tutaj zabił. - powiedział to tonem wypranym z uczuć. Stoick przełknął ślinę na słyszany ton głosu syna.

- Nikt nie będzie groził mojemu wodzowi! - krzyknął jakiś wiking i rzucił się na szatyna, który nie wzruszony nacierającym na niego przeciwnikiem, po prostu rzucił legendarny miecz w brzuch wikinga z taką siła, że przebiła go na wylot i miecz wbił się ścianę...

Chuligani z przerażeniem patrzeli na upadające ciało ich przyjaciela. 

- Czkawka a klątwa miecza która przeszłą na ciebie? Przecież wiesz, że nie możesz zabijać z tego miecza! - krzyknął w stronę szatyna i jak na zawołanie zaczęło ponownie boleć ramie bruneta. Przykucnął i spojrzał na swoje ramie gdzie rozprzestrzeniał się kamień na jego ciele.

- Pewnie, jeszcze powiedz wszystkim o mojej klątwie. - prychnął. - Już za dużo powiedziałeś. - warknął w jego i wstał ze swojego miejsca.

Niektórzy wikingowie próbowali wyciągnąć miecz z ściany, ale marnie im to szło. Czkawka patrzył na poczynania mężczyzn i potajemnie prychnął. Zrobił kilka kroków w przód a zanim podążała nocna furia, chuligani odsunęli się od miecza kiedy zauważyli, że szatyn zmierza w ich kierunku. 

Podszedł do miecza i wyciągnął go jedną dłonią jakby był jakąś wykałaczką. Wikingom opadły szczęki kiedy to zobaczyli. Najsilniejsi ludzie nie dawali sobie z tym rady a on to zrobił jedną ręką.

Chciał wyjść z tej przeklętej areny i najlepiej odlecieć stąd ale nie mógł, musiał i chciał posiąść pełną moc miecza. Kiedy był przy wyjściu zatrzymał go jego ojciec chwytając go za ramie.

- Dokąd znowu idziesz? - zapytał.

- Nie twój interes. - odparł i z trzepnął jego dłoń z ramienia.

- Właśnie, że mój, zabiłeś cztery osoby na mojej wyspi...

- Sześć.. - przerwał mu. - Zabiłem sześciu.. - odparł mu. Uśmiechając się. Wikingowie myśleli, że się przesłyszeli, również Stoick tak myślał, no bo kiedy miałby ich zabić, widział jak zabijał czwórkę przed jego oczami.. - Po waszych minach wywnioskuje, że nie wiecie kiedy mogłem to zrobić. Już tłumacze kiedy i gdzie... Zabiłem ich o tam. - wskazał palcem na klif nad areną. - Kiedy tutaj przyleciałem, wylądowałem na tym klifie, przypatrywałem się wam trochę, do czasu kiedy dwójka mężczyzna wyszła za krzaków. Musze wam powiedzieć mieli wielkiego pecha. - zaśmiał się. - kontynuując zaatakowali mnie, więc to ich wina. Zabiłem ich z łatwością, słabych masz tutaj wojowników ojczulku. - prychnął. - A ciała tam zostawiłem dla zwierząt... - skończył i chciał w spokoju odejść lecz przerwał mu głos ponownie jego ojca.

- Każdego mieszkańca Berk czeka proces za popełnienie przestępstwa... - znowu nie skończył, ponieważ przerwał mu nagły wybuch śmiechu jego syna.

- Od kiedy ja jestem mieszkańcem Berk? - mówił przez śmiech, ledwo upadając, lecz przed upadkiem uratował go Szczerbatek. - I nawet jakby tak było w życiu nie przystąpił do tego procesu.. - powiedział kiedy opanował już śmiech. i jakby nic wyszedł z areny...

~~*~~ ~~*~~ ~~*~~ ~~*~~ ~~*~~ ~~*~~ ~~*~~ ~~*~~ ~~*~~ ~~*~~

Kolejny rozdziałek!

Mam nadzieje, że się spodobał! ; > 

Seeya!

~skeuR





Legendarny MieczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz