Ash
Ash otworzył leniwie oczy gdy pierwsze promienie porannego słońca padły na jego twarz. Westchnął cicho i obrócił się twarzą do ściany, nie miał najmniejszej ochoty wstawać. Wczoraj trenował od popołudnia do wschodu księżyca i czuł się wyczerpany.
— Śniadanie! — Dołu usłyszał wołanie profesor Burnet.
Do jego nozdrzy doleciał smakowity zapach jajecznicy i bekonu. Wygramolił się z łóżka wziął czyste ubrania i poszedł do łazienki. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, wyglądał jak zombie, jego i tak wiecznie rozczochrane włosy sterczały na wszystkie strony, ogromne wory pod oczami i zaspany wyraz twarzy nie dodawała mu urody. Chłopak ubrał się pospiesznie w żółtą bluzę z kapturem i czarne jeansy, po setnej próbie ułożenia włosów dał sobie spokój i podreptał na śniadanie. Profesor Burnet właśnie nakładała na także skwierczącą jajecznicę smażoną na bekonie. Położył miski z karmą dla swych podopiecznych na podłodze i na wpół przytomny siadł przy stole. Gdy kobieta postawiła przed nim talerz z jedzeniem czarnowłosy rozbudził się całkowicie. Dopiero teraz uświadomił sobie jaki był głodny. Z prędkością światła pochłonął swoje śniadanie. Burnet zaśmiał się na ten widok. Odłożył naczynia do zlewu i wraz z swoimi pokemonami wyszedł na dwór. Coś przeleciało nad nim i zerwało mu czapkę z głowy. Spojrzał w górę. Nad nim lewitował Tapu Koko. Pomachał czapką chłopaka i odleciał w swoją stronę.
— Hej! Wracaj! Oddawaj moją czapkę! — krzyknął i ruszył za nim.
Po dziesięciu minutach dobiegł do oceanu, a raczej potknął się o własne nogi i z pluskiem wpadł do wody. Tapu Koko wykonał ponaglający gest i poleciał w kierunku oceanu. Ash patrzył na niego przez chwilę, po czym wypuścił Charizarda (dop. Autorka: dobrze napisałam?) wskoczył na jego grzbiet i poleciał za Strażnikiem. Po jakimś czasie jego oczom ukazała się wyspa Ula Ula. Tapu Koko pofrunął w kierunku wyspy, a chłopak za nim. Wylądowali na dobrze znanym brązowookiemu miejscu - był to Ołtarz Słońca, na którym Nebby przeistoczył się w Solgaleo i na jego grzbiecie wyruszyli do Ultra Przestrzeni by uratować matkę Lili, Lusamine. Ash rozejrzał się zdezorientowany.
— Po co mnie tu sprowadziłeś?— spytał.
Za jego plecami rozległ się głośny ryk, czarnowłosy nie zdążył zrozumieć co się dzieje gdy został przygwożdżony do ziemi i zalany śliną.
— Solgaleo! — Krzyknął uradowany, pomiędzy napadami śmiechu, gdy jego przyjaciel przeszukiwał kieszenie chłopca.
— Nic nie mam, a teraz proszę zejdź że mnie — dodał czarnowłosy.
Pokemon posłusznie zszedł z niego i ryknął jeszcze raz wyrażając tym swoją radość z ponownego spotkania. Ash mimowolnie uśmiechnął się, lecz po chwili zmarszczył brwi i posłał pytające spojrzenie pokemonowi lewitującemu nad jego głową.
— Tapu! — zawołał Strażnik i zanurkował w kierunku Ash'a.
Chłopak próbował uskoczyć mu z drogi, jednak ten dopadł do jego paska i chwycił jeden z pustych pokebolli poczym znów wzniósł się w powietrze. Brązowooki nic z tego nie rozumiał. Pokemon pofrunął do Solgaleo i puścił pustą "piłkę". Pokeboll spadł na słonecznego lwa i otworzył się. Solgaleo otoczyła czerwona mgiełka poczym zniknął w środku "piłki", która ruszała się jeszcze przez chwilę poczym wydała charakterystyczny dźwięk który oznaczał że pokemon został złapany. Tapu Koko podniósł urządzenie z ziemi i podał je Ash'owi, poczym odleciał. Czarnowłosy patrzył w osłupieniu na pokeball który trzymał w ręce, po chwili uśmiechnął się.
— Chyba jeszcze nie wywiązałem się z swojej obietnicy — powiedział do Pikachu siedzącego na jego ramieniu.
Poczym wrócił na Charizardzie do domu.
🖤💛🖤💛🖤💛🖤💛🖤💛🖤💛
Możecie mnie zabić, special miał się pojawić jakiś tydzień temu ale w połowie pisania musiałam przerwać a potem o nim zapomniałam. Bardzo przepraszam za tak duże opóźnienie. To do następnego <3
Ps. Rozdział w całości pisany na telefonie
CZYTASZ
Pokemon Akademy [1] (Do Napisania Od Początku)
FanfictionAsh zostaje porwany przez Lysandra. Dzienki jego specjalnym użądzeniom Ash zapada w "śpiączkę" zły szef zespołu flara kontroluje jego sny emocje i wpływa na jego osobowość... Bohater ląduje w akademi jak potoczą się jego losy? Czy Serinie, Clemont...