Rozdział 11

2.3K 193 23
                                    

Jestem oszołomiona.
Moje ciało przechodzi przyjemny deszcz ekscytacji. Nigdy wcześniej się tak nie czułam.
Z jednej strony boje się...
Boje, że się zakocham, przepadnę dla tego człowieka.
Ale z drugiej strony chce żyć.
W końcu chcę być szczęśliwa i należeć do kogoś dla kogo będę ważna.
Czy z nim to jest możliwe ?
Nie mam cholernego pojęcia.
-Sarenko?
Odrywa swoje gorące usta od moich i patrzy mi prosto w oczy. Wiem, że moja twarz jest zaróżowiona bo jestem bardzo zawstydzona, ale w tym momencie się tym nie przejmuje.
Również się mu przyglądam i jestem jak zahipnotyzowania. .
To jest niebezpieczne Saro. On jest niebezpieczny.
Gdzieś w tyle głowy słyszę ostrzegający głos rozsądku, ale nie wiem czy będę potrafiła się przed tym ochronić.
Uśmiecham się delikatnie w odpowiedzi a on odpowiada tym samym.
-Uśmiechasz się-mówi podekscytowany-Pierwszy raz pokazujesz mi swój uśmiech Saro.
Teraz to już w ogóle jestem zawstydzona, odruchowo wtulam się w jego klatkę i chichocze.
Ja chichocze !
Niewiarygodne.
Adam zaczyna się głośno śmiać.
-Chyba nie jesteś do tego przyzwyczajona co?
-Uśmiecham się tylko gdy jestem ze swoim przyjacielem.
Odsuwa mnie od siebie.
-Jakiego przyjaciela ?-w jego oczach pojawia się niebezpieczny błysk.
-Nie ma go. Wyjechał-Ucinam pospiesznie, bo nie chce teraz o nim rozmawiać. Za bardzo za nim tęsknie.
Juz ma coś odpowiedzieć kiedy zaczyna dzwonić jego telefon.
Odrywa się ode mnie niechętnie i odbiera.
-Halooo- mówi przeciągłe.
-Nie teraz.
Milczy przez moment i w końcu się odzywa.
-Powiedziałem nie. Teraz !
Jego głos staje się twardy i nie tak delikatny gdy mówił do mnie.
Rozłącza się i chowa telefon do kieszeni.
-Wszystko w porządku ?-Pytam niepewnie.
-Nic, czym mogłabyś się martwić.
Chwyta mnie za dłoń i ciągnie w stronę słonecznej Polany.
-Chodźmy na spacer.
Spędzamy wspólnie czas jeszcze przez godzinę a pózniej on oznajmia, że musi już wracać.
Czuję rozczarowanie, ale nie daje tego po sobie poznać.
Nie chce się z nim rozstawać i tez nie chce wracać do swojego domu.
Pół godziny pózniej parkujemy przed moim domem.
Na moje nieszczęście matka akurat wraca z zakupów. Przygląda mi się z pogardliwa mina i wchodzi do środka.
Oddycham z ulgą i wychodzę z auta.
Adam rusza za mną ale w momencie kiedy chce się ze mną pożegnać z domu wybiega ojczym.
Nie. Nie. Nie.
Tylko nie to.
-Możesz juz jechać ?
Pospiesznie pytam Adam i kieruje go w stronę jego auta.
Nie chcę żeby widział to co się zaraz może wydarzyć.
-Gdzie ty byłaś zdziro ?
Zamieram.
Znowu się zaczyna nieuniknione.
Do mojego towarzysza dopiero po chwili dociera, że te słowa były skierowane do mnie.
Patrzy na mnie pytająco po czym kieruje się w stronę osoby która niszczy mi życie.
-Coś ty powiedział !?-warczy. Próbuje go zatrzymać ale na marne.
-Co robisz z moją córka gnojku?!
Córka ?!
Nigdy mnie tak nie nazywał.
Te słowa zostają wypłatę jak jad, jest w nich tyle nienawiści.
Adam zamiera zaskoczony. Pewnie nie spodziewał się tego, że to mój ojciec.
Widzę, że nie wie jak się zachować.
Jednak jego dylemat nie trwa długo. W momencie gdy padają kolejne obrażające mnie słowa jego pieść ląduje na szczęce człowieka którego nienawidzę z całego serca.
Ale przed którym nie potrafię się bronić.
Stoję osłupiała a moje serce bije jak szalone.
Jestem przerażona a jednocześnie przepełnia mnie nadzieja.
W końcu mnie ktoś obronił.



Wesołych Świąt!

Rozdział pisany na szybko. Wybaczcie 🤭❤️❤️

Jesteś moja Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz