23.Ile można upadać?

2.3K 196 19
                                    


Pov.Sebastian

Co rusz spoglądałem na wiszący nieopodal zegar. Ciela nie było już dobrą godzinę. Niepokoiło mnie to, że jego towarzysz, Alois, od dawna był na sali. Nie chciałem dłużej czekać w niepewności, więc udałem się na poszukiwania. Po kolei sprawdzałem sąsiadujące z salą pomieszczenia, jednak nie znalazłem po nim śladu. Usiadłem wtedy na schodach prowadzących na dach. Zauważyłem przy tym na jednym ze stopni pewien przedmiot. Podniosłem go, po chwili orientując się, że był to czarny guzik, który już kilka razy widziałem. Identyczne były przyszyte do marynarki Ciela, nie miałem co do tego wątpliwości. Czym prędzej udałem się schodami w górę, przeskakując po dwa stopnie.

Pov.Ciel

Pchnąłem drzwi prowadzące na dach, przez co uderzyło we mnie przejmujące zimno. Byłem jednak rozgrzany, więc dziękowałem za lodowaty wiatr. Nie myślałem w tej chwili racjonalnie, tak jak każdy zdrowy człowiek, który powinien wiedzieć, czym grożą zimowe spacery w nieodpowiednim ubraniu. Mróz nie przeszkadzał mi w zdjęciu marynarki, ponieważ czułem się tak, jakby od środka palił mnie żywy ogień. Byłem zbyt zdenerwowany na myślenie o konsekwencjach, choćby jutrze, które kiedyś chcąc nie chcąc nadejdzie.

Kiedy tak stałem na chłodzie w samej koszuli, przypomniałem sobie, co zawsze pomagało mi, kiedy byłem w rozsypce. Miałem nadzieję, że nie jestem pierwszym bywalcem tego dachu i znajdę to, czego szukam. Wystarczyło trochę pogrzebać w śniegu, aby w oczy rzuciła mi się szklana butelka po jakimś lipnym alkoholu. Podniosłem to znalezisko z ziemi i rozbiłem je o znajdujący się na dachu wentylator. Wziąłem następnie jeden z ostrzejszych kawałków. To z nim udałem się na krawędź, na której przysiadłem tak, aby moje nogi wisiały nad przepaścią. Odetchnąłem głęboko, odsłaniając następnie blady, zziębnięty nadgarstek. Świeża rana z trudem dziecka poddającego się rozpaczy zakryła stare blizny. Ze skupieniem i fascynacją jednocześnie patrzyłem na malutkie, czerwone kropelki, które pojawiały się stopniowo w nacięciu.

Chciałbym powiedzieć, że powrót do przeszłości był miły. Że czułem coś znajomego, co towarzyszyło mi od dawna. To jednak mijałoby się z prawdą. Doszło do mnie, co zrobiłem. Znów, tak jak dawniej, uległem pokusie. Odstresowaniu się, chwilowemu ucieknięciu od rzeczywistości. Pociągnąłem po skórze ostrą krawędź po raz kolejny, czując, że nie potrafię się powstrzymać. Ta chęć była silniejsza od jakiegokolwiek zdrowego rozsądku. Uświadomiłem sobie jednak, że złamałem w tym momencie niewypowiedzianą obietnicę, jaka istniała pomiędzy mną a Sebastianem. Odrzuciłem szkło tak szybko, jakby nagle zaczęło parzyć.

- Cholera. - powiedziałem, nie wiedząc co zrobić.

Nie pomyślałem o tym, że jakoś trzeba było wrócić na dół i wytłumaczyć się, czemu tak długo mnie nie było. Wytłumaczyć, dlaczego moja ręka krwawi, a moje policzki są zimne i wilgotne, choć łzy w tej temperaturze zaczęły zamarzać. Zacisnąłem zęby i opuściłem rękaw. Nie czułem się zaskoczony, gdy biały materiał od razu przesiąkł szkarłatem. Zignorowałem to jednak, zerkając tęsknie w dół przepaści. I nawet jeśli tęsknota trwała tylko chwilę, poczułem się na tyle winny, że kuląc się, skryłem twarz w dłoniach.

Pov.Sebastian

Wszedłem na dach, uważnie się rozglądając. Obszedłem go wzdłuż i wszerz, dopiero po dłuższej chwili odnajdując moją zziębniętą zgubę. Chłopak najwyraźniej nie zauważył, kiedy siadałem obok. Wydawał się nieobecny. Dotknąłem delikatnie jego ramienia, aby zwrócić na siebie jego uwagę, jednak osiągnąłem efekt odwrotny do zamierzonego. Nastolatek odsunął się, patrząc na mnie niczym zlęknione zwierzę.

- Ciel, to ja. - powiedziałem łagodnie, co nie napełniło jego serca spokojem.

Wciąż patrzył na mnie nieufnie, trzymając się na odległość. Otarł kawałkiem rękawa płynące z oczu łzy, przez co zastygłem w bezruchu, dostrzegając plamy na białym materiale. Wiedziałem, co oznaczają zabrudzenia na rękawach. W jego przypadku mogły oznaczać tylko jedno. Myślałem, że od dawna pożegnał się z okaleczaniem, jednak mógł to być jedynie spokój przed burzą.

Przez krótką chwilę dałem mu odetchnąć, po czym znów nieco się przysunąłem, starając się go dotknąć. Ciel jednak każdą próbę kończył jak najdalszą ''ucieczką''. Przy kolejnym razie okazałem się szybszy. Kiedy nastolatek chciał się odsunąć, złapałem go w talii, przysuwając do swojego boku. Zrobiłem to stanowczo, a zarazem delikatnie, żeby bardziej go nie przestraszyć. Ciel zaczął się wtedy wyrywać, jednak nie pozwoliłem mu się odsunąć. W końcu jakby opadł z sił, dał za wygraną i objął mnie mocno, głowę kładąc na moim ramieniu. Szloch wydobył się z jego ust, dłonie zacisnęły na materiale mojej marynarki. Pocałowałem go w czubek głowy, przeczesując chłodnymi palcami jego wilgotne od śniegu włosy.

- Pokaż. - poprosiłem, lekko go od siebie odsuwając, aby obejrzeć jego rany.

Wiedziałem, że teraz nic z niego nie wyciągnę. Mógłbym go przytulać w nieskończoność, jednak moim priorytetem jako psychologa, opiekuna i ukochanego było sprawdzić, w jakim stanie są jego nadgarstki. Podwinąłem rękaw jego koszuli i z trudem zignorowałem syk bólu, który towarzyszył odrywaniu materiału z zaschniętą po części krwią. Pogłaskałem go przy tym po głowie, wciąż powtarzając uspokajające słowa. Nacięcia nie były głębokie, nie było ich też dużo, jednak wizyta u lekarza nas nie ominie. Najlepiej jeszcze dziś. Przede wszystkim dziś.

- Nie jest źle, ale trzeba się poradzić specjalisty. - pocieszył, co mimo wszystko skłoniło Ciela do pochylenia głowy.

- Zawiodłeś się, prawda? - zapytał, unikając ze mną kontaktu innego niż poprzez słowa. Nawet zabrał ręce.

- Aniołku, posłuchaj. - położyłem dłoń na jego policzku, kierując błękitne oczy na siebie. - Nigdy nie byłem tobą zawiedziony. I śmiem sądzić, że nigdy nie będę. Kocham cię, wiesz?

Pocałowałem go w czoło, podnosząc się następnie z chłodnego betonu. Pomogłem wstać również Cielowi i zastanowiłem się, jak można wyjść z imprezy bez zbędnych pytań, szczególnie tych dotyczących zakrwawionych rękawów. Po chwili podyktowałem podopiecznemu, aby schował ręce za plecami, zarzucając mu następnie na ramiona moją marynarkę. Dzięki temu dobrze ukryliśmy ubrudzony kawałek koszuli. Okazało się to na tyle skuteczne, że bez trudu opuściliśmy przyjęcie.

Pov.Ciel

Rozglądałem się nerwowo wokół, bojąc się dostrzec w tłumie blond czuprynę, którą tak dobrze znałem. Nie wiem jakim cudem podczas przechodzenia przez salę ze wszystkimi gośćmi nikt nie postanowił nas zaczepić. Bezproblemowo wyszliśmy na zewnątrz, przez co do moich nozdrzy wdarło się lodowate powietrze grudniowej nocy. Nie sprawiło to jednak, że mgła zalegająca w moim umyśle stała się rzadsza. Gęstniała coraz bardziej, przez co nie potrafiłem znaleźć drogi, którą powinny podążać moje myśli. Błądziły one pomiędzy wszystkimi wydarzeniami sprzed mniej niż dwóch godzin, tak jak błądzi wędrowiec bez mapy ani kompasu.

Kiedy razem z Sebastianem wsiadłem do wnętrza ciepłego samochodu, poczułem coś jeszcze. Coś, co towarzyszyło mi tak naprawdę przez całe życie. Przyczepiło się, kiedy zaczęło się całe pasmo nieszczęść, które zrujnowało moje spokojne, szczęśliwe życie rozpieszczanego i kochanego ponad wszystko dziecka. Tym uczuciem było autentyczne zgubienie, gorsze od tego, kiedy zgubiłem się w galerii w wieku pięciu lat. Zagubienie w życiu, kiedy miałem przed sobą wiele ścieżek, jednak każda wydawała mi się zgubna. Czy ktoś złapie mnie za rękę i wskaże mi drogę?


Witam moje jelonki. Następny rozdział oddaję w wasze ręce z nadzieją, że się spodoba. Pisany w przypływie weny, której już od dawna nie miałam. W miarę sprawdzony, ale oczywiście mogą być jeszcze błędy. Dziękuję, że jesteście <3

PSYCHOLOG || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz