Pov.Ciel
Jak się czułem? Czułem się jak gówno. Dali mi naprawdę dużo leków, uspokajających i uśmierzających myśli, przez które mogłem zrobić sobie krzywdę. Nie byłem w stanie niczego na dobre pojąć. Wszystko, co wpadało mi do głowy, zaraz z niej wypadało, nie mogłem skupić się na jednej konkretnej idei. Co za tym idzie, jedynie bawiłem się suwakiem wszytym w bluzę i bacznie obserwowałem materiał moich dresowych spodni. Zaraz obok stał Sebastian, który dyskutował z lekarzem na najważniejsze kwestie mojego leczenia, tak przynajmniej podejrzewałem, bo rozmowa była dla mnie jedynie ciężkim do zrozumienia szumem. Wyrwałem się nieco z mojego własnego świata dopiero wtedy, kiedy mój mąż usiadł obok i objął mnie ramieniem.
- Wszystko dobrze, aniele. - usłyszałem jego ciepły głos, po tym zaczął głaskać moje lekko zniszczone przez pobyt w szpitalu włosy.
Bez odpowiedzi przytuliłem się do jego boku, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w jakiś punkt przede mną. Jedynie objęcia ukochanego wydawały mi się w miarę bezpieczne. Teraz, po rozpaczliwej próbie odebrania sobie życia i dwutygodniowym leczeniu, nie wyobrażałem sobie powrotu do normalnego życia. Bałem się świata, w którym tak dobrze do niedawna żyłem.
- Która godzina? - zadałem uniwersalne pytanie, które pozwoliło przerwać ciszę.
- Dwunasta. - odpowiedział, dalej głaszcząc mnie leniwie i czule. - Musimy iść.
Mężczyzna wstał i widząc, że nie mam zbytnio siły na zrobienie tego samego, wziął mnie na ręce jak za starych dobrych lat. Było mi tak ciepło i dobrze, przynajmniej do momentu, w którym nie znaleźliśmy się w aucie, gdzie też musiał posadzić mnie na siedzeniu pasażera. Było mi tam zimno, twardo i nieprzyjemnie, ale przemilczałem tą nową dla mnie niewygodę, koncentrując wzrok na widokach za oknem. Co prawda byłem naćpany lekami, ale nie na tyle, aby nie zorientować się, że nie jedziemy do naszego przytulnego mieszkanka.
- To nie jest droga do domu. - powiedziałem tak, jakby tego nie wiedział.
- Przez najbliższy czas nie wracamy do domu. - odrzekł niewzruszony, przez co trochę się ożywiłem. Niedużo z uwagi na stan mojej głowy, ale trochę bardziej niż przez ostatnie kilkanaście dni.
- Więc gdzie się udajemy? - wyprostowałem się na fotelu mimo ogarniającej mnie senności.
- Zobaczysz. Czeka nas jakieś pięć godzin drogi, więc na razie możesz się przespać. - posłał w moją stronę spokojny uśmiech.
Zostawiłem to bez odpowiedzi, znów skupiając się na widokach za szklaną taflą. Okazało się, że dość szybko (a może jedynie czas w mojej głowie tak gnał) wyjechaliśmy z miasta, zmieniając miejską dżunglę na zielone pola i gęste lasy. Przez chwilę wpatrywałem się w ten obcy dla mnie na co dzień widok, nie czując nawet, kiedy upojony medykamentami odpłynąłem w senną krainę.
***
Zbudził mnie dopiero cichy głos Sebastiana zaraz przy moim uchu. Namawiał mnie łagodnie do obudzenia się, na co po chwili się zdecydowałem.
- Już jesteśmy. - oznajmił, kiedy tylko omiotłem jego osobę nieobecnym spojrzeniem.
W jednej chwili rozbudziłem się i zacząłem rozglądać. Byliśmy pośrodku dużej łąki, której przyjrzałem się lepiej po wyjściu z samochodu. W zielonej trawie kwitły tak piękne o tej porze roku kwiaty. Było cicho i spokojnie, tylko wiatr wygrywał melodię szumiących drzew. W oddali było widać miasto, jednak jedynie jego zarys, zapewne sporo kilometrów od tego miejsca.
Gdy się odwróciłem, na pierwszym planie znalazł się domek. Był malutki, z drewnianymi okiennicami i dębowymi drzwiami, pomalowany na lekko już przykurzoną biel. Przy jednej z jego ścian rosło drzewo rzucające na domostwo przyjemny cień, czereśnia z rozłożystymi gałęziami i owocami o soczystym, czerwonym kolorze. W okolicy było więcej drzew, niedaleko rósł mały lasek. Co prawda nie mogłem się napatrzeć na ten skąpany w słońcu obrazek, jednak kiedy Sebastian złapał mnie za rękę, dałem się bez protestów zaprowadzić do budynku. Jak się okazało, w środku domek był tak mały jak się wydawał z zewnątrz, miał tylko cztery pokoje. Salon, sypialnia, kuchnia i łazienka. Wszystko urządzone w stonowanym, ale bardzo przytulnym stylu.
- Podoba się? - zapytał, obejmując mnie od tyłu.
- Bardzo. - przyznałem absolutnie szczerze.
- Witaj w moim małym, odziedziczonym domku niedaleko Bostonu Mówiłem, że kiedyś cię zabiorę. - ucałował mój policzek, zadowolony pierwszy raz od dłuższego czasu. I ja poczułem odrobinę radości.
Pov.Sebastian
Siedziałem na łóżku obok Ciela, który, co nie było dla mnie zaskoczeniem, niedługo po przyjeździe uciął sobie kolejną drzemkę. Biedak był tak naszprycowany lekami i wymęczony, że zapewne będzie spał sporo. W sumie dobrze, że to robił, regenerował się, ale i trochę odrywał od ciężkiej rzeczywistości. Kiedy spał, wydawał się spokojny i taki... Normalny? Szczególnie teraz, kiedy leżał w łóżku w zwyczajnym ubraniu, niepodpięty do żadnej aparatury. Wyglądał jakby wszystko było po staremu, co przyprawiło mnie o lekki, tęskny uśmiech.
- N-nie... Nie chcę. - zaczął przez sen coś mamrotać, jego spokój w jednej chwili gdzieś znikł. Wraz z tym trochę spoważniałem, odkładając książkę, której poświęcałem część uwagi. - Nie. - zapłakał, zaczynając szybciej oddychać.
- Obudź się, Ciel. To tylko zły sen. - powiedziałem, głaszcząc go po włosach.
Jeszcze przez chwilę się wiercił, płacząc i coś mamrocząc, jednak w końcu się obudził. Otworzył oczy, ukazując błękitny kolor swoich pięknych, choć zapłakanych tęczówek. Po tym podniósł się do siadu, dalej szlochając.
- Nie chcę. - zapłakał, podciągając kolana pod brodę.
Przysunąłem się do niego bez słowa i objąłem, przyciągając do swego boku. Cały drżał, praktycznie dławiąc się swoim chwiejnym oddechem.
- Już, spokojnie. Jestem tu, nic złego się nie dzieje. - mówiłem cichym i spokojnym głosem. Ciel będzie teraz potrzebował tego spokoju bardzo dużo.
Chłopak spojrzał na mnie załzawionymi oczami i otarł ich kąciki, mimo że te praktycznie od razu znowu zaczęły się szklić. Potem usiadł mi na kolanach, zaciskając dłonie na materiale mojej koszuli.
- Daj mi coś. Coś na sen, czy tam uspokajającego. Otumaniającego. - powiedział rozpaczliwie.
- Wolałbym nie, skarbie. To nie będzie dla ciebie nic dobrego. - powiedziałem, nie chcąc szprycować go w nadmiarze lekami. Dostał ich już dość dużo w szpitalu. Poza tym, póki był pod moim czujnym okiem, nie potrzebowałem kontrolować jego zachowania w ten sposób. Co prawda przez to cierpiał, ale jeśli pójdziemy w leki, z czasem będzie tylko gorzej. Nigdy nie można polegać tylko na otumaniaczach.
- Daj. - zaszlochał, opierając czoło o moją klatkę piersiową. Najwyraźniej zignorował moje słowa, czemu się nie dziwiłem.
- Nie. Poradzimy sobie bez tego, dobrze? Po lekach będzie ci potem tylko gorzej. Przecież nie będziesz cały czas chodził jak na kacu. - otarłem jego wilgotne policzki.
- Daj, Sebastian. Potem będę się o to martwił. - powiedział płaczliwie, głuchy na moje tłumaczenia.
- Shhh, dasz radę. Jestem tutaj. Pomogę ci przez to przejść. - powiedziałem, ciasno go obejmując.
Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, potem wstałem, biorąc go na ręce tak jak wtedy w szpitalu. W drodze do małej kuchni cały czas szeptałem mu uspokajające słówka, głaszcząc przy tym po włosach. W moich ramionach płynnie przechodził z cichego płaczu do głośnego szlochu i na odwrót, wciąż drżąc. Co za tym idzie z nim na rękach zacząłem robić mleko z miodem, co może nie było najłatwiejsze na świecie, ale przez te wszystkie lata można się było tego nauczyć. Co za tym idzie nie zajęło mi to wiele czasu i nawet jeśli mikstura nie zaspokoiła w pełni jego rozpaczy, nieco się uspokoił. Po jego policzkach wciąż co jakiś czas spływało kilka łez, które jednak szybko ścierałem, całując go w czoło.
Po jakimś czasie szloch i łzy kompletnie ustały. Mój ukochany odłożył pusty kubek na blat, mocno się we mnie wtulił i mimo że był już spokojny, zacząłem się z nim na rękach delikatnie kołysać. W sumie mój mąż był tak cicho, że dopiero po dłuższej chwili dostrzegłem, że zasnął. Wróciłem z nim do sypialni i odłożyłem go na łóżko, po czym otuliłem kocem, tak jak wcześniej przyglądając się zastygłej w błogim wyrazie twarzy. Znów wyglądał po staremu, niczym prawdziwy anioł. Uśmiechnąłem się szeroko do swoich myśli, nie mogąc oderwać wzroku od tego pięknego obrazka. Po chwili jednak musnąłem ustami jego czoło, po czym usiadłem obok, znów biorąc książkę. Pilnowałem go w ten sposób całą noc, kojąc jego strach po każdej jego nagłej pobudce. W końcu kto mu pomoże odzyskać szczęście jak nie ja?
Witam moje jelonki! Zgodnie z obietnicą macie następny rozdział. I tak, wybaczcie, nie przypomnę sobie, w którym rozdziale była mowa o domku, jednak był to rozdział ze wspomnieniami Ciela. Heh, to jedyne powiązanie rozdziałów, z którego jestem zadowolona.
PS: Nikt z was nie zgadł gdzie wybierze się nasza parka, 1:0 dla mnie xD

CZYTASZ
PSYCHOLOG || SEBACIEL
FanficSebastian jest młodym, lecz jak twierdzą jego pacjenci, niezwykle dobrym psychologiem. Mieszka samotnie w centrum Nowego Jorku i jak większość ludzi sądzi, że już nic go w życiu nie zaskoczy. Nawet nie wyobraża sobie konsekwencji, jakie niesie za so...