- Myślisz, że mi jest łatwo?! - po pokoju rozniósł się mój podniesiony głos.
Życie nie był tak dobre i łatwe jak można by przypuszczać na pierwszy rzut oka. Po pięknej podróży i równie udanym miesiącu po niej w końcu coś musiało się spieprzyć. Ja tymczasem wiedziałem już, że jak coś się pieprzy to albo wcale, albo po całości.
- Tego nie powiedziałem, nie przekręcaj moich słów! - w odpowiedzi na moje krzyki Ciel też podniósł głos.
Tego typu spory zdarzały nam się rzadko. Na palcach jednej ręki (no, może w porywach do dwóch) mogłem policzyć sytuacje, kiedy wszczynaliśmy naprawdę poważne kłótnie. Konflikty zazwyczaj staraliśmy zdusić w zarodku, zanim zdążyły się rozwinąć. Odbywało się to w różny sposób. Czasem ja przepraszałem, czasem on, a innym razem płakaliśmy lub śmialiśmy się w swoich ramionach, kpiąc z błahego powodu, przez który się pokłóciliśmy. W tym przypadku powód również nie był wystarczający. Po prostu od rana chodziliśmy poddenerwowani i jedyne co można było zrobić to czekać, aż nas obu coś trafi i w ten niezbyt przyjemny sposób rozładujemy napięcie.
- Nie przekręcam, taka prawda! - co prawda daleko nam było do wydzierania się, ale sąsiedzi, dla których uchodziliśmy za bardzo spokojną parę, mogli się zdziwić.
- Pierdolisz! To była twoja wina! - rzekł ze złością, która dotarła do jego oczu. Był bardzo podirytowany, zresztą ja nie byłem lepszy pod tym względem.
- No i zajebiście! Wiesz co? Mogłem cię w ogóle nie brać pod swój dach, wtedy nic nie byłoby moją winą! Trafiłbyś do jakiejś wesołej rodzinki zastępczej i już nikt by ci nie pomógł! Pewnie już by cię tu nie było, gdyby nie ja!- powiedziałem w przypływie złości, jednak jedno spojrzenie na mojego męża całkowicie mnie otrzeźwiło. - Ciel...?
Widziałem, jak emocje odbijające się w jego oczach drastycznie się zmieniają. Ze złości w przejmujący smutek. Zaszkliły się, tak jak kiedyś. Ewidentnie zbierało mu się na płacz, do tego z mojego powodu. Miałem bronić go przed całym światem, a tymczasem płacze przez moje słowa. Kiedy chciałem się zbliżyć i jakoś to naprawić, odsunął się, potrząsając lekko głową, aby grzywka zakryła jego twarz.
- Nie dotykaj mnie. - wycedził łamiącym się głosem.
Strzepnął dłoń, którą położyłem na jego ramieniu i poszedł do przedpokoju. Udałem się za nim, jednak ten nic sobie nie zrobił z mojego towarzystwa. Założył bluzę i zawiązał sznurówki butów, co z uwagi na trzęsące się dłonie poszło mu opornie.
- Skarbie, przepraszam. - powiedziałem łagodnie i cicho, w zamian dostając krótkie, niechętne spojrzenie.
Co prawda była to chwila, ale i tak zobaczyłem tę pustkę w jego oczach. Nie było w nich już nawet smutku, który dostrzegłem tam chwilę temu. Myślę, że wolałbym zobaczyć w nich właśnie żal i zawiedzenie moją osobą, niż totalną pustkę. Brak emocji niczym u porcelanowej lalki. Był niemalże w takim stanie jak wtedy, kiedy wziąłem go do siebie w pierwszy dzień jego leczenia. Był drobny, przygaszony i ostrożny, a jednak zaufał mi i podarował najpiękniejszą rzecz, jaką może dać jedna osoba drugiej. Zraniłem kogoś, kto pokochał mnie na zawsze i mimo wszystko. Chociaż to ''na zawsze'' nie było teraz już takie pewne.
- Skoro sprawiam ci tyle problemów, to było mnie nigdy, kurwa, nie brać do siebie. Jestem ciekaw, ile było prawdy w twoim ''kocham cię'' chwilę po tym, jak u ciebie zamieszkałem. - prychnął, trzaskając za sobą drzwiami.
Stałem osłupiały, w głowie cały czas słysząc jego słowa. Och nie... To nie miało zabrzmieć w ten sposób. Nie myślałem nawet, że odbierze to w ten sposób. Czy sądził, że moje uczucia na początku miały na celu urobienie go, żeby pozwolił mi się do siebie zbliżyć? Najwyraźniej tak, tak właśnie zacząć sądzić.
Ciel był niestety mistrzem nadinterpretacji, więc faktycznie mogło to tak dla niego zabrzmieć. Czy myślał teraz, że wziąłem go z obowiązku? Być może, aby dobrze o mnie mówiono, że przygarnąłem jakieś dziecko po przejściach? Jeśli myśli tak jak myślę teraz ja, to sądzi, że było mi absolutnie obojętne co się z nim stanie. Że ni liczył się dla mnie jako osoba.
Włożyłem buty i po krótkiej, ale niedopuszczalnej zwłoce wybiegłem z mieszkania w ślad za nim.
Pov.Ciel
Opuściłem mieszkanie, biegnąc na oślep przed siebie. Chciałem tylko brnąć do przodu, byle dotrzeć gdzieś daleko. Nie miałem możliwości udać się w miejsca, które lubiłem, bo Sebastian by mnie znalazł, o ile rzecz jasna zechce mnie szukać. Zawsze muszę brać pod uwagę taką możliwość i dobrze się przed nim skryć, biorąc pod uwagę to, że po tych wszystkich latach zna mnie lepiej niż ja siebie.
- Cholerny Sebastian. - powiedziałem sam do siebie, dając moim łzom wsiąkać w koszulkę, którą co jakiś czas ocierałem wilgotne policzki.
Mój ukochany zawsze wzbudzał we mnie wachlarz skrajnych emocji. Od śmiechu po łzy, najczęściej te szczęścia, ale czasami tak jak teraz, goryczy i rozpaczy. Z trudem stłamsiłem w sobie próbę przezwania go po raz drugi. Nie byłem ani trochę zły. Byłem smutny. Dobity w tak prosty sposób. Sebastian, być może nieświadomie, a już prawie na pewno nie celowo, idealnie trafił w rzecz najbardziej dla mnie bolesną.
Wiele nocy spędziłem na przemyśleniach. Często gdybałem wtedy nad tym, jak dużo łatwiej by mu było w życiu beze mnie. Wyprowadzenie mnie ze wszystkich zaburzeń, jakie miałem i leczenie po kolejnych załamaniach kosztowało go dużo energii. Gdyby mnie porzucił albo nigdy nie brał, oszczędziłby sobie wiele zawodów i bólu.
Nie będę kłamał, mówiąc, że Sebastian był atrakcyjny. Do tego wykształcony, błyskotliwy, czuły, delikatny i romantyczny. Mógłbym długo wymieniać jego zalety, bo był w moich oczach naprawdę wyjątkowy. Zbyt wyjątkowy dla tak przeciętnego człowieka, jak ja. Jestem pewien, że gdybym nie stanął na jego drodze, znalazłby sobie jakiegoś mniej problematycznego partnera.
- Idiota. - powiedziałem znowu, mimo że starałem się hamować. Nie wyszło.
Dzięki temu chyba mniej myślałem o słowach Sebastiana, bo raniły mnie, ilekroć wracałem do nich pamięcią. Były jak szpilki wbijane wprost w moje poranione serce. Nie pomagało to, że czułem się teraz bardzo samotny. Bezbronny jak wtedy, kiedy wyrywałem się lekarzom w szpitalu, krzycząc, że chcę do moich rodziców. Jako mały, bezbronny chłopiec zostałem skonfrontowany ze śmiercią, która zabrała najbliższe mi osoby. A może i ja powinienem do nich dołączyć? Gdzieś tam, daleko. W miejscu, które ludzie dla ułatwienia nazywają niebem, bo dzięki temu odejście tych, których kochamy, wydaje się łatwiejsze.
- A kogo to moje piękne oczy widzą. - usłyszałem dobrze mi znany chichot. Zagapiłem się i zderzyłem z właścicielem tego zachrypniętego głosu.
Spojrzałem w górę i poczułem ulgę, widząc równie znajomą twarz zastygłą w zatroskanym wyrazie.
Witam moje jelonki. Po pierwsze rozdział pisany o drugiej w nocy, wyjątkowo na telefonie nie laptopie, a z uwagi na późną porę mam nadzieję, że zrozumieliście moją paplaninę o tym, co tak ruszyło Ciela. Jak zrozumiał słowa Sebastiana. I cóż. Karuzela smutku, żalu i depresji rozkręca się na nowo xD
CZYTASZ
PSYCHOLOG || SEBACIEL
FanfictionSebastian jest młodym, lecz jak twierdzą jego pacjenci, niezwykle dobrym psychologiem. Mieszka samotnie w centrum Nowego Jorku i jak większość ludzi sądzi, że już nic go w życiu nie zaskoczy. Nawet nie wyobraża sobie konsekwencji, jakie niesie za so...