Rozdział 18

6.9K 394 28
                                    

Wzięłam głęboki oddech, wyprostowałam się i przybrałam kamienny wyraz twarzy. Ruszyłam swobodnym krokiem w stronę budynku, udając, że nie widzę wampiry, które podążały za mną.
Miałam nadzieję, że wyglądam jak potężna, odważna i dumna bogini. Bo wewnątrz trzęsłam się ze strachu, a nie mogłam tego im pokazać.
Do ostatniej chwili nie mogli wiedzieć, że nadal jestem beznadziejną, wystraszoną, nastolatką, która nie potrafi walczyć.
Treningi z Hectian'em ani trochę nie przygotowały mnie do walki. Uczył mnie tylko kontrolować moc.
Według jego planu, miałam tylko odwracać uwagę i na końcu, odebrać moc każdemu kto nie zamierza się poddać.

Gdy ja weszłam do budynku, Jacob był już wewnątrz udając zwykłego, nieco pijanego mieszkańca. Raczej mało prawdopodobne, aby o nim wiedzieli.
Windą wiechałam na piąte piętro, po czym stanęłam przed drzwiami z numerem czterdzieści dwa.
Podniosłam rękę, ale nie zdążyłam zapukać. Drzwi otworzyły się, a za nimi stała kobieta o drobnej posturze, z krótkimi do ramion, falowanymi, czarnymi włosami. Miała delikatne rysy twarzy, co bardzo ją odmładzało, lecz oczy z wyblakłą barwą brązu i spojrzeniem, które zdradzało jak wiele wycierpiała, jak wiele doświadczyła życia, dodawało jej lat.
Przede mną stała kobieta, która z całych sił ukrywała prawdziwe emocje, pod maską obojętności.
Krótkim, delikatnym ruchem głowy dała mi znak, abym milczała, abym nie dała po sobie poznać, że wiem kim jest.
Kobieta, która przede mną stała, była moją matką. Biologiczną matką, za którą tak bardzo tęskniłam.

Byłam w takim szoku, tak zdezorientowana, że te kilka sekund w ciągu których stałyśmy na przeciw siebie, wydawały się wiecznością.
Chwyciła mocno moją dłoń, którą wciąż trzymałam uniesioną, i wciągnęła do środka zamykając za mną drzwi.

Dlaczego?

Choć w myślach kłębiły mi się miliony pytań, to nie byłam wstanie wypowiedzieć choćby jednego.
Wielokrotnie wyobrażałam sobie moment, gdy ją spotkam. Co wtedy zrobię, co powiem. Ale nigdy, nawet w koszmarach nie przypuszczałam, że spotkam ją w takich okolicznościach. Że będzie stała po ich stronie, przeciwko mnie.

Mieszkanie było małe, albo tylko sprawiało takie wrażenie, przez obecność około dwunastu osób w jednym pomieszczeniu.
Pod oknem na podłodze siedziała Clarie, przykuta kajdankami do grzejnika. Widząc jej mizerną, zapłakaną twarz i spojrzenie błagające o pomoc, przypomniało mi po co tu przyszłam.

Jest ich więcej niż przypuszczał Hectian, a obecność mojej rodzicielki utrudnia wszystko.
Ucieknie z nami? Pomoże mi czy powstrzyma?

- Jak widzicie, mój człowiek przekazał wiadomość Hectian'owi - powiedziała chłodnym głosem, ściskając nadal mocno moją rękę. - Teraz, poproszę o krew.

Krew?! Zdradziła mnie za ich krew?! Po co jej ona?
Widziałam w jej oczach, że wie, że jestem jej córką, więc dlaczego? Mamo... - miałam ochotę płakać, krzyczeć, ale ból rozdzierający moje serce, i strach, zamienił mnie w zimny głaz.

Nawet na nią nie patrząc, wyrwałam swoją dłoń z uścisku i zrobiłam krok do przodu. Z nienawiścią i ani cieniem strachu, patrzyłam na wszystkich.

- Nie jestem waszym towarem wymiennym - odezwałam się groźnie, czujnie zerkając na każdego w pokoju. - Uwolnijcie Clarie. Chyba nie sądzicie, że jesteście w stanie mnie pokonać? Nieważne ilu was jest, mój ogień dosięgnie każdego.

- Możesz nas spalić. Proszę bardzo, jeśli masz odwagę. Ale wiedz, że miasto upadnie razem z nami. Twoja przyjaciółka również - odezwał się Jeff, mężczyzna z blizną, który siedział spokojnie w fotelu na przeciw mnie.

Spojrzałam na Clarie, jeden z wampirów stanął tuż przy niej, trzymając dłoń na jej głowie. Wystarczył ułamek sekundy, aby bez większego wysiłku zmiażdżył jej czaszkę.

Naznaczona Ogniem Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz