Rozdział 19

6.7K 389 9
                                    

Hej!
Tak, wiem, że daaawno nie było rozdziału. Teraz wrzucam, aż trzy ;)
Nie wiem czy potrafię dalej to pisać, więc... jeśli ktoś tu jeszcze jest, dajcie znać czy ma to sens.
😁🎃

****

W planach mieliśmy najpierw ukryć Clarie, a później pod osłoną nocy "porwać " Davida. On wraz z blondynką mieli być daleko od centrum wojny. Hectian z Jacob'em mieli sposób na długotrwałe uśpienie wilkołaka. Porażony mocą Boga, miał stracić przytomność na kilka godzin. W tym czasie dziewczyna miała podsuwać mu pod nos, małą buteleczkę z płynem, którego zapach uśpi na dość długo nawet najpotężniejszego magicznego. Tak, mają bardziej odporne i szybciej regenerujące się organizmy od zwykłych ludzi.
Mikstury jednak, miał za mało by uśpić wszystkich wrogów, co ułatwiło by nam wszystko. A przygotowanie tego zajmuje zbyt dużo czasu.

Mieliśmy wszystko zaplanowane. Nawet Hectian sądził, że nam się uda. Że jedynym zmartwieniem i wyzwaniem będzie wojna. Dlatego nawet nie przygotowaliśmy planu awaryjnego. Nawet nie braliśmy pod uwagę, że to my będziemy zaatakowani. Naiwne, nawet jak na Boga.

Po uratowaniu Clarie, ledwo zdążyliśmy wyjechać z miasta, gdy nagle usłyszeliśmy huk wystrzału, a tuż przed nami zaczęły tworzyć się kłęby dymu. Hectian stracił panowanie nad kierownicą. Samochód zjechał na pobocze, po czym zaczął dachować. To było tak nagłe i trwało zaledwie kilka sekund, że rzadno z nas niezdążyło odpowiednio zareagować. Wylądowaliśmy odwróceni w rowie.
Moja głowa, ręce i nogi były całe poobijane, a nad skronią spływała ciepła stróżka krwi. Nie straciłam przytomności, byłam tylko przymroczona. Ale towarzyszył mi irytujący szum w uszach, przez co wszystkie dźwięki docierały do mnie w zniekształconej formie.
Tak samo było z Hectianem i Jacob'em, siedzącymi z przodu. Za to Clarie... Jej twarz cała poraniona była odłamkami szyby, która roztrzaskała się o kamienie z jej strony. Na domiar złego, w jej udzie tkwił kawałek cienkiej gałęzi. Z trudem wyciągnęłam do niej dłoń, by sprawdzić czy żyje. Z ogromną ulgą wyczułam tętno, choć bardzo słabe.

Jacob powolnymi ruchami odpiął swój pas i powietrzem wypchnął przednią szybę. Pierwszy wyszedł Hectian, zapewne by sprawdzić co się stało. Chłopak natomiast, przeszedł na tył i pomógł odpiąc mój pas, karząc odrazu wyjść, po czym zajął się uwalnianiem Clarie.
Na drżących nogach opuściłam pojazd, siadając odrazu na trawie i z przerażeniem czekając,aż wyjdą pozostali. Choć czułam się okropnie źle, w każdej chwili mogąc stracić przytomność, to jednak strach i łzy spływające po policzkach dodawały mi sił. Sił do ewentualnej walki lub pomocy Jacob'owi przy wydostaniu Clarie.
Chłopak jednak poradził sobie sam, wspomagając się magią powietrza, jedynie z pasami miał problem i musiał je rozciąc. Po kilku minutach blondynka leżała już na trawie, kawałek od rozbitego auta.

- Gdzie Hectian? - spytał słabym głosem Jacob.

Dopiero teraz przypomniałam sobie o Bogu, który nagle zniknął. Na drodze za nami nadal unosiły się kłęby dymu, przez co nic nie było widać. Nagle usłyszeliśmy dziwny dźwięk wydobywający się z tamtej strony, lecz nieodrazu go rozpoznaliśmy przez nadal trwający szum w uszach.

- Evelina uciekaj! - krzyknął mi nad uchem Jacob, chwytają mnie mocno za dłonie i podnosząc z ziemi. - Zaopiekuję się Clarie. Uciekaj, natychmiast!

Zdezorientowana chciałam zapytać o co chodzi i zaprotestować, ale właśnie dostrzegłam wojskowych wybiegających z szarego dymu.

- Jak odzyskasz siły, uratujesz nas. A teraz błagam, idź. Zatrzymam ich chwilę - jego stanowczy głos zmuszał do posłuchu, ale miałam dość tracenia bliskich osób.

- Nie jestem już bezużyteczna. Ty weź Clarie i biegnij, bede tuż za wami - odparłam z powagą i zapewne strachem w oczach, otaczając się cała płomieniem.

Fakt byłam prawie bez sił, a napastników było coraz więcej. Nikt z nas nie był kuloodporny. Ale wierzyłam, że energia Hiobe mi pomoże.
Nawet jeśli udałoby mi się uciec, nie miała bym dokąd pójść. Nie miała bym nikogo kto pomógł by mi odbić ich z łap Rządu.

- Jeśli z nią pobiegne, ona nie przeżyje - odparł z zaciętym wyrazem twarzy, stając ramię w ramię ze mną, zasłaniając tak blondynkę. - Zatem, musimy wygrać to starcie - dodał puszczając mi oczko dla rozładowania napięcia.
Nie, nie pomogło.

Utworzyłam wokół nas mur ognia, który był jak tarcza. Caly czas musiałam go wzmacniać by kule, ktorymi do nas strzelano roztapiały się zanim nas dosięgną.
Jacob choć również ledwo stał na nogach, zaczął pokoleji uderzać w nich podmuchem wiatru, odrzucając na kilkanaście metrów.
Wojskowych wciąż przybywało, a my byliśmy na granicy wytrzymałości, nie chcąc nikogo zabić. Przecież, gdybyśmy chcieli w ciągu sekundy pole usłane by było trupami.

- Nie możesz odgrodzić ich płomieniem, aby nie przeszli, a my w tym czasie uciekniemy ich samochodem?

- Mogłabym, gdyby nie ten ból głowy - odparłam drżącym głosem, czując jakby ktoś ściskał kowadłem moją czaszkę. - Nie dam też rady iść i utrzymywać płomienia wokół nas.

- Szlag by to - irytował się - Gdzie do cholery jest Hectian. Niemożliwe, że go złapali...

Nagle za nami pojawił się duży helikopter, lądujący na drodze. Wyglądał jak wojskowy do transportu rannych, lub który pomieści dużą ilość osób albo ciężką broń. Spojrzeliśmy na siebie pewni, że za chwilę nasz wysiłek pójdzie na marne. Cała ta walka okaże się bez sensu. A jednak było inaczej. Maszyna stała na drodze, ale silnik nadal pracował. Boczne drzwi rozsunęły się, a z wnętrza wychyliła się kobieta, machając ręką abyśmy wsiadali.

- Mama? - szepnełam na głos zaskoczona jej widokiem.
Przecież mnie zdradziła dla układu z magicznymi! Co ona tu robi? Po czyjej jest stronie?
Coś mówiła, ale nic nie słyszałam przez głośny dźwięk maszyny. Jednak jej wystraszony, zatroskany wyraz twarzy skłonił mnie, aby w tej chwili jej zaufać. W końcu tyle lat tak bardzo pragnęłam ją odzyskać.

- Jackob... - chciałam mu wytłumaczyć, ale chyba sam się domyslił.

- Później będziemy się tym martwić. Clarie potrzebuje natychmiast lekarza - odparł, biorąc ją delikatnie na ręce.

Przyciągnęłam płomień zasłaniając maszynę, a gdy byli już wewnątrz niej sama ruszyłam biegiem. Nie strzelali już do nas, chyba uznając, że to ich wsparcie.

Lot trwał około dwudziestu minut, w ciągu których wraz z Jacob'em wpatrywaliśmy się w kobietę siedząca na przeciw nas. Na jej ustach był delikatny uśmiech, ale ona również nic nie mówiła.
Wylądowaliśmy na dużej łące otoczonej lasem. Byłam niemal pewna, że ta polana była celowo stworzoną kryjowką. Las był nienaturalnie gęsty z licznymi, wysokimi, kolczastymi krzewami. Trawa regularnie strzyżona bez ani jednego kwiatka.
Ale nie mogłam nigdzie dostrzec tajnego budynku czy bunkra. Dokąd mielibyśmy stąd iść? W głąb lasu przedzierając się przez kolczaste krzewy?!
I tak właśnie było. Gdy tylko wysiedliśmy, kobieta - moja rodzicielka - odrazu wskazała prawą stronę i ruszyła jako pierwsza.
Spojrzeliśmy niepewnie na siebie z Jacob'em, ale podąrzyliśmy za nią, nie mając wyboru.

Ten mały skrawek krzewów, za którym zniknęła moja mama okazał się pozbawiony kolców. Bez problemu znikneliśmy w gąszczu, tak jak ona. Idąc kilkanaście metrów dalej, zobaczyliśmy małą drewnianą, starą chatę. Wszyscy weszliśmy do środka, a potem kobieta otworzyła drzwi ukryte na podłodze, zapraszając nas do zejścia w mroczny dół po wąskich schodkach.

Naznaczona Ogniem Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz