Angela od dawna pracuje w laboratorium Overwatch. Pewnego dnia, w jej miejscu pracy zjawiła się nowa osoba - kobieta która zrobi wszystko by poznać prawdę którą niesie za sobą nauka. Angela, nie lubi jej bezwzględności, ale ciekawią ją jej eksperyme...
Angela obudziła się z krzykiem, zapłakana. Rozerzała się po pokoju i zauważyła, że nie jest u siebie. Spojrzała na Moire która jeszcze kilka sekund temu spała oparta o ścianę, trzymając ręce na Mercy. Teraz natomiast była zaskoczona i zdezorientowana. - Co się stało? - Przepraszam. - Wytarła łzy. - To tylko zły sen. Za oknem już świtało, a zegarek wskazywał godzinę 5:49am. - Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Przepraszam, jeśli sprawiłam ci kłopot. - Angela patrzyła na Moire zmęczonymi od płaczu oczami, co sprawiało, że kobiecie kroiło się serce. - To nic. - Rozmasowała obolały kark. - Przynajmniej nie byłyśmy teraz same... A zwłaszcza ty. Osobiście nie znałam tak dobrze tych ludzi. Angela opuściła głowę gdy poczuła jak łzy ponownie napływają jej do oczu. - Przepraszam. Nie chciałam ci o tym przypominać. - Przytuliła ją. - Nie, w porządku. Muszę się z tym pogodzić. - Powiedziała, jednak niekontrolowane łzy nadal płynęły po jej policzkach. - Pozwól sobie na żałobę. To normalne. - Pogłaskała ją po głowie, a Angela poczuła ogromne wsparcie i ciepło. Nie spodziewała się tego po Moirze. - Dziękuje. - Wyszeptała.
Po około godzinie obie kobiety były już gotowe do pracy. Co prawda Angela nadal była w rozsypce psychicznej, jednak przygnębiający ciężar smutku panował w całej placówce, więc nastrój doktor Ziegler nie był niczym wyjątkowym. Równo punkt 7 do laboratorium wszedł Gabriel Reyes. - Ziegler, właśnie przywieźli ocalałych z wczorajszej misji. Musisz się nimi zająć. - Mężczyzna wyglądał i zachowywał się tak jakby poprzedniego dnia zupełnie nic się nie stało. Można było się tego po nim spodziewać. - Oczywiście. - Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Moiry z obawą, co może tam zobaczyć. Wyszła z pomieszczenia i udała się na "dział szpitalny", o ile można tak nazwać średniej wielkości pokój z pięcioma łóżkami odgrodzonymi parawanami. W zamkniętym pomieszczeniu dostepnym dla lekarzy znajdowały się też lekarstwa, opatrunki, oraz kilka maszyn ułatwiających postawienie diagnozy. Weszła do pokoju gdzie na wszystkich łóżkach leżeli ranni. Jednym z nich był Jack Morroson. Angeli ponownie napłynęły łzy do oczu. Morrison był przytomny, leżał na łóżku cały w opatrunkach z podpiętą kroplówką. Powoli do niego podeszła. - Jack... - Wyszeptała zasłaniając usta. Mężczyzna spojrzał na nią smutno. Mercy poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Przytuliła się do niego, a on zasyczał z bólu. - Przepraszam. - Odsunęła się szybko. Angeli przypominały się te wszystkie momenty gdy zakładała opatrunki Morrisonowi. - Zawsze jesteś ranny. - Powtarzała za każdym razem. - Wszystko w porządku, Ziegler. Zajmij się najpierw innymi. - To ja jestem lekarzem. Ja decyduje którym pacjentem zajme się najpierw. Angela zawsze zakładała mu opatrunki zła na to, że nigdy na siebie nie uważał.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Tym razem płakała zmieniając bandaże. - Z-zawsze jesteś... R-ranny... Opatrunki od razu z białych zmieniały kolor w szkarłatną czerwień. - Przynajmniej żywy. - Odparł, a jego głos zacharczał. Udawała, że tego nie słyszała. - Wybacz. Nie zdążyłam przygotować więcej nanobotów. Gdyby nie złamana tydzień temu ręka Genjego na pewno chociaż trochę by ci pomogły. - W porządku, doktor Ziegler. Wydaje mi się, że tradycyjne sposoby radzenia sobie z ranami też będą w stanie mi pomóc. - Będą musiały do czasu, aż nie wytworze więcej nanobotów lub aż doktor O'Deorain nie przyjdzie mi z pomocą. - Wytarła łzy, jednak po chwili pojawiły się nowe. - Jak to się stało? Jak do tego wszystkiego doszło? Przez chwilę panowała cisza przerywana tylko przez jęki rannych.
- Najpierw Bayless został trafiony z przodu, potem Al-Farouk z boku. - Syknął gdy Angela przemyła ranę płynem antybakteryjnym. - Następnie Ana krzyknęła, że została zaatakowana, po czym zmieniła pozycję. Później, nawet nie wiem kiedy, dostali kolejni. Ana uważała, że może być dwóch strzelców, jednak ja słyszałem plotki, że szpon ma nowego snajpera który jest szybki jak błyskawica. Ana twierdziła, że dostrzegła strzelca, opisała dokładną lokalizację i kazała nam ruszać gdy usłyszymy wybuch. Tak też zrobiliśmy. Kazałem jej się zbierać, jednak zaprotestowała. Później już mnie ignorowała i nie odpowiadała. Słyszałem strzały gdy przeprowadzałem naukowców do samolotu. A potem cisza. Dopiero po chwili poczułem jak strzały przeszywają moje ciało. Wtedy wiedziałem, że Ana przegrała... Zapadła cisza. Angela wyobrażała sobie wszystkie te wydarzenia, przez co zaczęła się trząść. Nie była w stanie tego opanować. Przerwała bandażowanie, zdjęła rękawiczki i chwyciła za chusteczki. Wytarła łzy, wydmuchała nos po czym zaczęła głośno oddychać próbując opanować zdenerwowanie i drżenie ciała. - Wiem... Też nie mogę się z tym pogodzić. - Powiedział Morrison. - Ale musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Ana oraz reszta... Nie żyją. Angela podniosła głowę i spojrzała na Jacka. -
Ana przed wyjazdem coś przeczuwała. Mówiła, że chyba nie ma już siły, że jest zmęczona. Przekazała mi swoją ostatnią wolę. Gdy tylko opanuję sytuację z rannymi, zamierzam ją spełnić. Morrison pokiwał tylko głową. Angela w końcu opanowała łzy i wróciła do opatrywania ran Jacka. Około pół godziny później z pomocą przy rannych przyszła jej Moira. Dzięki jej biotycznym zdolnościom wiele cięższych przypadków zostało ustabilizowanych. Angela cieszyła się, że ma w niej tak duże wsparcie. - Doktor O'Deorain? - Hm? - Zapytała trzymając w zębach długopis - Zostaniesz tutaj doglądać pacjentów? Ja w tym czasie zajęłabym się nanobotami. - Głos Angeli był monotonny i zmęczony. Moira widząc to chciała kazać jej natychmiast odpocząć, jednak wiedziała, że nie jest to najlepszy pomysł. W tym przypadku zajęcie czymś głowy było o wiele lepsze, niż zostanie sam na sam ze swoimi myślami. - Jasne. Tylko pamiętnej o zrobieniu sobie przerwy, doktor Ziegler. - Spojrzała na nią błagalnym wzrokiem. - Oczywiście. - Kiwnęła głową. - Dziękuje bardzo. Angela ruszyła w stronę drzwi, rzucając ostatnie spojrzenie w stronę odpoczywającego Morrisona. Zakuło ją serce i opuściła pomieszczenie.
- Hej, Angela? Jak się trzymasz? - Zapytał Genji zaglądając do laboratorium. - Nie najlepiej, ale jakoś daję radę. Jak wszyscy. - Westchnęła i wkropiła trzy krople fenoloftaneliny, zmieniając ciecz znajdującą się w szkiełku zegarkowym na fioletową. - Idealnie. - Rozumiem. Czy mogę ci jakoś pomóc? - Podszedł do niej i położył rękę na ramieniu. - Nie wydaje mi się. - Odparła obojętnie. - Naprawdę, wybacz Genji. Doceniam, że chcesz mi pomóc, jednak wolałabym zostać teraz sama. Muszę się skupić. - O, wybacz. Pamiętaj tylko, że jeśli czegoś potrzebujesz zawsze możesz ze mną porozmawiać lub poprosić o pomoc. - Powiedział trochę speszony. - Dobrze. Dziękuje. Genji chwilę stał tak w bezruchu, jakby chciał coś jeszcze dodać ale ostatecznie się rozmyślił i ruszył w stronę wyjścia. Gdy Angela została sama kilka kropel łez upadło na blat. Kobieta szybko je wytarła i wróciła do pracy. Wiedziała, że czasu nie cofnie, ale za to może pomóc tym dla których jest jeszcze szansa.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.