Rozdział 1

24 4 0
                                    

Myślicie, że po ślubie nic się nie zmienia? Relacje między wszystkimi domownikami zostają w nienagannym porządku? Nadal darzymy się choćby w najmniejszym stopniu szacunkiem? Nic bardziej mylnego... Od dwóch dni dostaję na głowę. Nie mam na myśli Petera, który mimo zaakceptowania scenariusza, w którym codziennie będzie musiał oglądać mnie w swoim domu, nadal mi przytyka, czy Kate, która od miesiąca musztruje mnie intensywnymi ćwiczeniami. Chodzi mi o młodszą część mieszkańców, którzy zaraz po ślubie z grzecznych dzieci stali się złem wcielonym. Bughuul mówi, że w przypadku Johna i Kevina zawsze tak było. Po prostu, gdy jeszcze tutaj nie mieszkałam, było im łatwiej udawać. A udawali przy mnie grzecznych tylko dlatego, aby nie narobić sobie wstydu. Wiadomo jak to młodsi chłopcy, chcieli pokazać się od jak najlepszej strony przy starszej dziewczynie, ale w końcu stwierdzili, że skoro i tak będę już na stałę mieszkać z nimi pod jednym dachem, to pora odrzucić zasady savoir vivre i znowu wrócić do robienia psikusów i wpadania w tarapaty. W przypadku Emily za wiele się nie zmieniło. Była głośna i nadal jest głośna. Nie zwraca uwagi na to, czy coś jej wolno, czy nie, po prostu robi co jej się żywnie podoba. Vanessę zaś pamiętam jako nieśmiałą dziewczynkę, która przez pół roku zamieniła ze mną może ze trzy zdania. Nadal taka jest... Tylko szkoda, że przykleiła się do Bughuula jak lep na muchy. Chodzi za nami krok w krok i robi wszystko by wyprowadzić mnie z równowagi. Ostatni raz sam na sam z moim mężem rozmawiałam podczas ślubu, bo przy każdej rozmowie towarzyszy nam nie kto inny, jak Vanessa, która zawsze znajdzie pretekst, by z nami zostać. Wiem, że jest zazdrosna i czuje się zagrożona, ale kurde, ile można. Gdyby jeszcze Bughuul coś z tym robił, ale on chyba tego nawet nie zauważa. Okazuje się, że o wiele łatwiej było mi być z nim, gdy jeszcze mieszkałam z rodzicami, niż teraz. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że nie mogę nic z tym zrobić. Każdy mnie ostrzega, że jeśli tknę te dziecko choćby najmniejszym palcem, to będę miała przekichane, więc muszę czekać, aż mała mi w końcu odpuści.

– Muszę tam jutro iść? – pytam znudzona, obracając się na obrotowym krześle. Jutro pierwszy dzień szkoły, więc zżera mnie od środka niezły stres.

– Wypadałoby abyś zjawiła się na zajęciach. W końcu musisz się przełamać – przekonuje mnie Bughuul.

– Jak dobrze, że ja mam jeszcze kilka dni wakacji – wtrąca się Emily jednocześnie biegając między regałami razem z czarnym psem.

Siedzimy aktualnie w bibliotece. Demon robi coś na laptopie związanego z jego pracą, a ja zaczepiam jedną nogą mojego psa, a rękoma próbuję zrobić origami. Nigdy nie byłam w tym dobra. Ale dlaczego siedzę i się nudzę zamiast wyskoczyć na miasto? Czekam na Bughuula aż skończy pracować i pojedziemy do mojej ukochanej restauracji, do której przez ostatnie dwa miesiące chodziłam regularnie. No dobra przez miesiąc, bo na początku wakacji nie byłam w stanie wychodzić z domu.

– O której jedziemy? – pyta sennym głosem Vanessa, podchodząc do biurka.

Ciśnienie podskakuje mi, jak po sześciu mocnych kawach. Jedynym miejscem, do którego faktycznie pojedzie Vanessa, będzie jej pokój na górze. Nie ma mowy, aby zepsuła nam randkę. Nie zgadzam się.

– Nie uważasz, że jest już dość późno? Wydajesz się być zmęczona, więc nie widzę sensu, abyś jechała z nami – mówię niewinnym głosem do dziewczynki, która jak zawsze mnie olewa. To zaczyna robić się już przykre. Traktuje mnie jak powietrze. Potrafi nawet trącić mnie ramieniem, gdy przechodzi obok, jakbym dla niej w ogóle nie istniała.

– To, o której się zbieramy? – ponownie zadaje te samo pytanie, wpychając się pomiędzy mnie a Bughuula.

– Ally ma racje. Zanim skończę pracę będzie już po dwudziestej pierwszej.

Wyszłam za demonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz