3

759 83 87
                                    

W Zakopanem pogoda nie dopisywała. Jechaliśmy przez miasto, Andreas kierował, ja patrzyłem przez okno na chmury, które niebezpiecznie kłębiły się na niebie. Na bank będzie padać, pomyślałem. Westchnąłem cicho i z powrotem skierowałem wzrok na drogę przed sobą, słuchając muzyki grającej w tle. Piosenka brzmiała genialnie. Zacząłem zastanawiać się, czemu nigdy wcześniej jej nie słyszałem.

– Kto to śpiewa? – spytałem Wellingera.

– O, człowieku – zaśmiał się Andreas. – Ostatnio jestem odkrywcą młodych talentów. To Sam Fender, a piosenka nazywa się Dead Boys. Mistrzostwo. Gościu ma niesamowity głos, a te solówki na gitarze to po prostu marzenie. Jak już się w niego wkręcisz, koniecznie musisz pojechać ze mną na jego koncert.

Kiwnąłem głową, dając przyjacielowi znak, że zrozumiałem, co mówił. Z powrotem zacząłem patrzeć przez okno, nie mając ochoty na dłuższe rozmowy. Na chodnikach pojawiało się bardzo mało osób. Nie dziwiło mnie to, w końcu każdy patrząc na szare chmury, sądził, że wkrótce zacznie padać.

Kiedy Wellinger zatrzymał się i oznajmił, że jesteśmy na miejscu, zacisnąłem dłoń na pasie bezpieczeństwa. Cmentarz nie był taki mały, jak myśleliśmy. Będziemy musieli spędzić tu więcej czasu, niż zamierzaliśmy. Widząc przez ogrodzenie nagrobki, zacząłem panikować. Ale dlaczego? Przygotowywałem się na ten moment. Wiedziałem, że to nie będzie straszniejszy widok niż ten, który zastałem przed hotelem w Oberstdorfie. Więc czemu się bałem? Cóż, ujrzenie nagrobka człowieka, który jeszcze kilka miesięcy temu ze mną rozmawiał, przywoływał smutek. Wziąłem głęboki wdech i wyszedłem z auta, czując, jak w moich oczach pojawiają się łzy. Zamrugałem szybko kilka razy, aby się ich pozbyć, co się udało. Podszedłem do Andreasa, który grzebał w bagażniku.

– Wiesz co? – bąknął Wellinger.

– No co?

– Mogłem dać tobie spakować te rzeczy – westchnął, wyładowując walizki z bagażnika. – Położyłem to wszystko na karton, w którym jest znicz i kilka wkładów do niego.

Nie potrafiłem powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Andreas zaprzestał wykonywanie swojej czynności i stanął prosto, opierając ręce na biodrach. Na jego twarzy dojrzałem półuśmiech. Chyba chciał mimo wszystko zachować powagę, ale niezbyt mu to wychodziło.

– Jestem ciekaw, kiedy ty w końcu zaczniesz myśleć – przyznałem i nachyliłem się do bagażnika, aby pomóc przyjacielowi w zdobyciu potrzebnej rzeczy.

– Moje myślenie zaczyna się podczas serii treningowych, a kończy po oddaniu ostatniego skoku w konkursie – odpowiedział szatyn i wyciągnął karton spod walizki, którą podniosłem na niewielką odległość. – Ha, zwycięstwo! – szepnął, kiedy wydobył z pakunku znicz i jeden wkład.

– Wolę nie wiedzieć, na czym polegało twoje myślenie w szkole – mruknąłem żartobliwie pod nosem i zacząłem z powrotem układać walizki w bagażniku. Tym razem zrobiłem to tak, żeby bagaże z najpotrzebniejszymi rzeczami znalazły się w strefie łatwej dostępności. Czyli jak najbliżej.

– I bardzo dobrze – odparł Andreas. – Czułbym zażenowanie, chwaląc się, ile razy byłem zagrożony z matematyki.

– No nie mów, że byłeś aż takim głąbem!

– Och, dobra, zamknij się, Steph.

Wellinger zamknął auto i ruszyliśmy w kierunku wejścia na cmentarz. Nie lubiłem odwiedzać takich miejsc. Zawsze panowała w nich cisza, ludzie modlący się przy nagrobkach swoich krewnych pozostawali w powadze, bo tak mówiła im jedna z ich moralnych zasad. Moja matka wiele razy wracała późnym wieczorem z cmentarza, gdy posprzątała grób swoich rodziców. Zawsze bałem się, że coś jej się stanie podczas przebywania tam po ciemku, ale ona śmiała się. Bardziej wystraszyłabym się tego żywego niż martwego, mówiła.

komm zu mir zurück | s.leyheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz