4

788 75 137
                                    

Wyszliśmy z lotniska. Andreas miał już wcześniej zamówioną taksówkę, więc wsiedliśmy do niej, władowawszy wcześniej wszystkie walizki do dość ciasnego bagażnika. Wellinger powiedział, pod jaki adres kierowca ma nas zawieźć. Auto ruszyło, a ja westchnąłem i zacząłem patrzeć przez okno, jak już weszło mi w nawyk.

Piękny krajobraz rozciągał się wokół. Między białymi niczym śnieg domkami co chwilę pojawiał się pas Morza Egejskiego. Turyści chodzili bokami wszystkich ulic, jakimi zmierzaliśmy do hotelu, w którym czekali na nas Richard, Markus oraz Karl. Ludzie jak ludzie – nie widziałem w nich nic dziwnego, dopóki przez otwarte okno nie usłyszałem pewnego śmiechu. Bardzo charakterystycznego. Znałem go. Samochód jechał bardzo wolno, więc rozejrzałem się i nagle chyba dostałem jakichś omamów.

Nie, to nie mógł być Maciek Kot. Przynajmniej tak myślałem, dopóki nie zobaczyłem mężczyznę w okularach do złudzenia przypominającego Kamila Stocha, a obok niego jakąś blondynkę. Odwróciłem się i spojrzałem przez tylne okno, kiedy wyminęliśmy klonów polskich skoczków, ale już ich nie dostrzegłem.

– Co jest? – spytał Andreas i odwrócił się. – Widziałeś tam kogoś?

– Jak już to tylko mi się wydawało – mruknąłem i wróciłem do poprzedniej pozycji.

– Tak? Kogo podróbę zauważyłeś? – zaśmiał się.

– Kota, Stocha i chyba żony Kamila.

Andreas wybuchł śmiechem. Ale nie był on prawdziwy. Miał w sobie coś z... udawania? Popatrzyłem na Wellingera, który śmiał się już nieco zakłopotany. Dojrzałem kropelki potu na jego czele. Zacząłem się zastanawiać, czy dopiekł mu gorąc, czy może znowu coś przeskrobał. Zmarszczyłem brwi.

– Coś nie tak? – zapytałem podejrzliwie.

– Nie, skądże znowu – zaprzeczył zbyt energicznie Andreas. – Tak jak mówiłeś, pewnie ci się tylko wydawało. To niemożliwe, żeby Polacy też tu byli.

Nigdy nie widziałem tak bardzo podobnych do siebie ludzi. Mogłem tylko uwierzyć przyjacielowi, ale dalej miałem wątpliwości. Właściwie od początku przeczuwałem, że nasz wyjazd wcale nie jest integracyjny. W życiu nie wyjeżdżaliśmy razem na wspólne wakacje aż tak daleko. Wiedziałem, że coś zdecydowanie jest na rzeczy. Tylko teraz przyszedł czas, aby rozwiązać, o co moim kolegom chodzi.

Po kilku minutach dojechaliśmy do hotelu. Przy jego nazwie znajdowało się pięć gwiazdek, mimo że z zewnątrz jakoś nie zachwycał. Był biały, tak jak wszystkie domki wokół. Jednak kiedy weszliśmy do środka, bogactwo recepcji niewątpliwie rzuciło mi się w oczy. Niestety nie mogłem zbyt długo nacieszyć się widokiem, ponieważ zaraz ktoś na mnie wskoczył. Atakująca mnie osoba objęła moją szyję rękoma, a nogami uwiesiła się na mych biodrach. Była bardzo lekka. Ciepło uderzyło mnie ze wszystkich stron. W mojej głowie pojawiała się co chwilę tylko jedna myśl. Tak bardzo napawająca radością, a jednocześnie błędna.

– Stephan! – usłyszałem pisk Richarda w swoim uchu. Cały się spiąłem i zrzuciłem go z siebie. Zapach jego perfum zdążył już przejść z niego na mnie. Fuj.

– Czyś ty oszalał? – warknąłem, otrzepując koszulkę. Wszyscy wokół roześmiali się.

– Oho, królewicz już się denerwuje – powiedział Eisenbichler, poklepując mnie po plecach.

– Dobra zmyłka – dobiegł mnie szept Wellingera. Odwróciłem wzrok w jego stronę i zobaczyłem, jak posyła Freitagowi kuksańca w bok.

– O co tu tak właściwie chodzi? – spytałem, nie ukrywając pretensji w swoim głosie.

komm zu mir zurück | s.leyheOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz