Rozdział 13

1.5K 57 11
                                    

Czas spędzony z Lucasem w biurze dłużył mi się w nieskończoność. Nie miałam pojęcia, ile tak siedzieliśmy, nawiązując parę razy drętwą rozmowę na kilka zdań. Nerwowo stukałam stopą o podłogę, nie mogąc okiełznać goniących myśli. Ciągle zastanawiałam się, czy konsekwencje mnie ominęły, czy jeszcze nie. Czy mogłam odetchnąć z ulgą, czy w dalszym ciągu nie. Jednak... czemu by mieli mi odpuścić? Zabiłam członka ich brygady i to nie pierwszego. Nadstawiłam się Markowi, a on mnie nienawidził. Czemu miałby mi odpuszczać?

Wiedziałam, że było to możliwe tylko w jednym momencie. Musiał tego chcieć szef.

— Chodźcie. — Usłyszałam wreszcie za sobą. Poderwałam się z krzesła i błyskawicznie ruszyłam w stronę stojącego w progu Sama. Ten jednak obojętnie zawrócił, zostawiając na pastwę Lucasa. Od razu poczułam, jak palce blondyna łapią za moją rękę. Warknęłam pod nosem. Mark był niebywale przerażający, a Lucas niewiarygodnie irytujący. Ciekawe czym charakteryzowali się bliźniacy.

Wyszliśmy z biura i ruszyliśmy do schodów. Pospiesznie pokonując stopnie, dotarliśmy na piętro. Mijając lokum, w którym spędziliśmy ostatnią noc, poszliśmy na sam koniec mrocznego korytarza. Z zainteresowaniem wodziłam wokół wzrokiem. Bracia twierdzili, że należeli do typu imprezowiczów. Tymczasem ich rezydencja przypominała dom lordów albo jakiegoś hrabiego z dawnej epoki, którym nie w głowie głupoty. A niby po miejscu zamieszkania można stwierdzić, z kim ma się do czynienia. Tutaj ewidentnie to tak nie działało.

Na samym końcu dostrzegłam otwarte drzwi po prawej stronie. W progu stał Mark z Callumem. Cicho o czymś rozmawiali, jednak szybko przestali, gdy tylko znaleźliśmy się u ich boku. Popatrzyłam kolejno na każdego z nich. Byli zdenerwowani, a wokół panowała aura niedawno przeprowadzonej sprzeczki. Zmarszczyłam brwi, gdy cisza pełna napięcia stawała się powoli nie do wytrzymania. Przerywając ich krótką wojnę na spojrzenia, Sam gestem ręki wskazał, abym weszła do przygotowanego pomieszczenia. Przełknęłam ślinę, sięgając wzrokiem ponad ramiona braci, którzy czekali w przejściu. W końcu Lucas pchnął mnie i chcąc nie chcąc przekroczyłam progi nowego pokoju. Aż mi szczęka opadła.

Naszą sypialnią okazało się być pomieszczenie do gier, wyglądające zupełnie tak, jak te wszystkie salony z moich rodzinnych okolic. Swego czasu straciliśmy ze znajomymi wiele pieniędzy w takich miejscach. Widok porozstawianych urządzeń, lamp dających ciepłe światło i neonowych żarówek oraz laserów iskrzących w każdym kącie przypomniał mi o starych dobrych czasach. Zaschło mi w gardle. Powoli wodziłam wzrokiem po ciemnej wykładzinie na podłodze i czerwonych ścianach. Dwa małe okna zasłaniały ciemne zasłony sięgające aż do ziemi. Najbliżej nas stał narożnik ustawiony przed telewizorem i małym stolikiem do kawy, na którym leżała konsola i pady. Za nim na podłodze ulokowany był materac, zapewne przeznaczony dla mnie. Dalej, wzdłuż ścian poustawiano najróżniejsze maszyny. Symulatory przeróżnych pojazdów, mini kosz do koszykówki, starodawne, a zarazem ponadczasowe automaty do gier typu jednoręki bandyta, pac-man, czy Donkey Kong. Bardziej na lewo, na podeście, do którego prowadziły dwa podświetlone stopnie, stał stół bilardowy. Kije wisiały na stojaku przymocowanym do ściany, zaraz przy małym stoliczku. Jeszcze kawałek dalej, już poza podestem, stały nowoczesne maszyny. Podświetlony napis "kino 9D" sprawił, że moje oczy zaiskrzyły. Oprócz tego można było znaleźć też stoły do cymbergaja i tarcze dart. Od razu zauważyłam jednak, że zabrakło ostro zakończonych malutkich rzutek. Prychnęłam pod nosem. Faktycznie chyba nieźle przygotowali dom na moje przybycie.

Momentalnie przed oczami stanął mi obraz mnie szalejącej w takich miejscach ze znajomymi. Kiedyś stanowiło to niewypowiedzianą piątkową tradycję. Najczęściej początek imprezy. Wydawaliśmy wówczas połowę pieniędzy, które tak naprawdę wcale nie były nasze. Cały tydzień w różnoraki sposób składaliśmy fundusze po to, by weekend spędzić jak najlepiej. Trzy dni zabawy. Muzyki, alkoholu i właśnie tego typu rozrywek. Tylko nasza grupka. To był moment, dla którego warto było męczyć się cały tydzień. Dla którego można było znosić nieprzyjemną sytuację w domu, dla którego warto było kraść, handlować, ścigać się. Dla tych trzech dni, gdy byliśmy królami świata. Poczułam narastającą gulę w gardle. Potem sprawy oczywiście uległy komplikacji i chociaż dzisiaj raczej nie chciałabym mieć z tymi ludźmi do czynienia, to i tak wspomnienie tamtych chwil ukłuły mnie w serce. Pierwszy raz od pamiętnego wydarzenia zdałam sobie sprawę, że tęskniłam za nimi. Za złudnym poczuciem władzy, którą mi dawali. Za tym, że podczas spędzania z nimi czasu czułam się tak, jakby wszystko leżało w moich rękach. To ja decydowałam o sobie i to ja kierowałam swoim życiem. Świat leżał u mych stóp.

Klara RouseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz