Rozdział 41

968 32 12
                                    

Dzień: 3
Temat: Mechanika i technologia, włoski, zajęcia na strzelnicy, sztuka negocjacji, handel

Pierwsze zajęcia niemal całkowicie zrekompensowały tak nieludzką godzinę na pobudkę. Mój ukochany temat - motoryzacja. Czułam się bardziej jak podczas rozmowy z dobrym kolegą, niż nauczycielem, chociaż wiedziałam, że to szybko ulegnie zmianie. 

Dlaczego motoryzacja jest połączona z technologią? To proste - oba te elementy stanowią spójną całość.

Samochody mają swoje własne oprogramowania. Zupełnie jak komputery. I tu pojawia się właśnie ta część technologi, która jednym przynosi zyski, podczas gdy innym straty. Tak jak można zhakować komputer, tak i auto. Z jednej strony jest to proste dla kogoś, kto wie, co robi, ale z drugiej trudne do nauczenia. A tego właśnie będą ode mnie wymagać. 

Generalnie samochód można ukraść na wiele sposobów. Najprościej jest przywłaszczyć sobie te nowoczesne bezkluczykowe. Kluczyk, który znajduje się w kieszeni albo torbie właściciela wysyła specjalne impulsy, odblokowujące samochód z ustawionej odległości. Jeżeli ktoś posiada specjalny sprzęt, przechwycenie i wzmocnienie takiego sygnału to żadna filozofia. Złodziej w zasadzie wchodzi jak do swojego. Czasami jednak kradzież wymaga nieco większego zaangażowania. Kilkuosobowe szajki, które kradną te najcenniejsze samochody - porsche, najnowsze audi, czy BMW - potrzebują strategi. Zwykle wygląda to tak, że zawsze do takiej grupy należy jeden mózgowiec, serce całego planu, który jest odpowiedzialny za przynoszenie zysków. Bez niego złodzieje nigdy potem nie byliby w stanie ukraść żadnego cennego samochodu, ponieważ po prostu nie znają się na technologicznym świecie. Dlatego pozostali członkowie szajki za zadanie mają za wszelką cenę chronić komputerowca. Każdy może zostać złapany poza nim. Mózg operacji, nasz komputerowiec przynoszący zyski, jak gdyby nigdy nic idzie sobie przez ulicę z torbą na laptopa, niepodejrzewany o nic groźnego. W dogodnym momencie podchodzi do samochodu i dzięki specjalistycznym narzędziom hakuje go, otwierając i uruchamiając bez kluczyka, nawet jeśli dany model tego wymaga. Tak bardzo dobrze nie byłam obeznana w tym temacie, ale wiedziałam, że to możliwe. Jednak ja i moi znajomi nigdy nie odważyliśmy się na coś takiego. Nikt nie był wystarczająco dobry w tych sprawach. Żadnego komputerowego mózgu. Otwieraliśmy auta za pomocą łomów, drutów i szperając przy wyrzuconych na wierzch złączach i kabelkach. Ale też nigdy nie zarabialiśmy na ukradzionym sprzęcie. Nie wywoziliśmy ich za granicę, nie rozbieraliśmy na części - chociaż czasami sobie coś zabieraliśmy - ani nie mieliśmy z tego żadnych innych zysków. Pobawiliśmy się, a potem (bardzo często rozwalone auto) zostawialiśmy gdzieś na drodze, poboczu, w przepaści. Nasza zabawa jednak powolnie dobiegała końca jeszcze przed moim porwaniem. Byliśmy sprytni, pracowaliśmy w rękawiczkach, mieliśmy na głowach czepki, ścigaliśmy się w nocy przeważnie na opuszczonych drogach (chociaż nie zawsze), a na koniec zalewaliśmy całe wnętrze amoniakiem, który za każdym razem załatwiał nam pewien mądraliński, rozpieszczony dzieciak bogatych rodziców. Trzymaliśmy go blisko siebie w zasadzie tylko dlatego, bo gdy rozwydrzony jedynak, któremu w życiu nigdy nic nie brakuje, zamierza utrzeć nosa bliskim i stać się łobuzem, jest swego rodzaju maszynką do zarabiania. Pozostali - ze mną na czele - nie mieli wcale tak kolorowo. Zero grosza przy sobie, żadnych luksusów, brak pieniędzy od rodziców nawet na głupią bułkę. Wszystko załatwiane na własną rękę. Ale gdy usłyszeliśmy, że bogaty smark chce być jednym z nas, nasze nosy wyczuły nagły napływ gotówki. Chłopaczek załatwiał nam papierosy, alkohol, czasami jakieś narkotyki, amoniak... wszystko, bylebyśmy go trzymali blisko siebie. Okrutna hierarchia w grupie. Jednak jeżeli ktokolwiek uważa, że to niesprawiedliwe, to spokojnie. Obecnie ten sam smark ma przy sobie najlepszego prawnika zapewne w całym stanie, o ile nie na kontynencie, natomiast pozostali siedzą w rękach policji bez perspektyw na wyjście. Ja również tak samo bym skończyła. A może nawet gorzej, bo miałam więcej na sumieniu i do tego dowodziłam tą zgrają szczeniaków, jednak obecnie siedziałam sobie pod ziemią szkolona do podlegania osobie, która policje miała w kieszeni. Szach mat.

Tak więc gdy to wszystko opowiedziałam swojemu nauczycielowi i gdy porozmawialiśmy na temat innowacyjnych technik kradzieży, dowiedziałam się dwóch zaskakujących rzeczy.

Po pierwsze - nie każdy ma takie same przedmioty jak ja. Niektórzy muszą chodzić na zajęcia przygotowujące do produkcji narkotyków, inni na lekcje ze szkolenia psów, a jeszcze inni - w tym ja - na mechanikę i technologię. Również języki nie każdy miał tutaj te same. Rosyjski, niemiecki, grecki...

A to z kolei prowadziło do drugiej sprawy - wobec każdego szef już miał jakiś plan. Nowicjusze byli przystosowywani do różnych fuch. Mnie nauczyciel zdradził, że zanim w ogóle ktoś wypuści jakąkolwiek dziewczynę na wielką misję podbicia mafii, potrwają całe lata, w czasie których musiałabym wykazać się nabytymi umiejętnościami i zdobyć odpowiednie doświadczenie. Dlatego, zanim zostanę wciągnięta w tak ważną operację, będę przynosiła zyski z wyścigów, kradzieży samochodów, ich mechaniki i tego typu rzeczach. Szef dbał o nasze talenty.

Włoski to kolejne godziny mordęgi. Io sono, tu sei i ci... aghhh... lui... i jeszcze dwa jakieś takie podobne... nie dobra, już nie pamiętam. 

Zajęcia na strzelnicy brzmiały świetnie. Moje wyobrażenia powodowały, że uważałam te lekcje za wytchnienie (zaraz oczywiście po mechanice i technologii). Jednak rzeczywistość jak zawsze jest szara i ponura. Dlaczego? Bo teoria, teoria, TEORIA. Zanim będę mogła do czegokolwiek postrzelać, muszę rozróżniać każdą broń, umieć ją odpowiednio czyścić i załadować, znać jej charakterystykę, wiedzieć dosłownie WSZYSTKO. Naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem mam to ogarnąć w rok, zwłaszcza że to nie jest jedyny skomplikowany przedmiot. Powinnam tutaj spędzić co najmniej 5 lat. 

Sztuka negocjacji to nic innego, jak psychologia w połączeniu z odpowiednimi schematami, ważeniem słów, uderzaniem w czułe punkty. W tym ostatnim byłam mistrzem. Z odczytywaniem emocji też w miarę sobie zawsze radziłam. Kreowanie pewnej siebie postawy, niezłomnej osoby, która niczego się nie boi to moja codzienność. Gorzej jednak z tym ważeniem słów... zero zastraszania, zero grożenia, twarde zasady, mocne argumenty wypowiadane ze spokojem, bez próby pokazania wyższości nad rozmówcą. Brak siły i przemocy. Takie zajęcia pasują mi na kogoś, kto ma przejąć władania w bractwie, gangu, szajce, czy mafii. Nie do końca rozumiałam, do czego mi to potrzebne i wtedy właśnie wyszło na jaw, że to również coś w rodzaju "rozszerzenia". Nie każdy tutaj chodził na taki przedmiot. Jako osoba, która ma przejąć mafię, muszę podobno doskonale opracować te reguły, ponieważ u Włochów liczy się dobre pierwsze wrażenie. Cenią sobie szacunek i tylko tą drogą jestem w stanie zyskać ich zaufanie. 

Handel natomiast był czymś, co kiedyś może podlegać moim zadaniom, a nie musi. Jako "spec od mechaniki" mogłam zostać wysłana z jakimś towarem za granicę, ale nie byłoby to moją "pracą" na co dzień. Jednak na zajęcia musiałam chodzić. 

Przy okazji poznałam jeden ciekawy szczegół. Dawniej szef handlował również ludźmi, ale kiedy jego grupa pięła się na kolejne szczeble w hierarchii, musiał z tego zrezygnować. Dlaczego? Ponownie wracamy do mafii.

Zlikwidować kogoś, kto za bardzo przeszkadza to jedno. Porywanie w celu sprzedania wnętrzności to drugie. Mafia ma to do siebie, że budzi w ludziach szacunek i zaufanie. Ich system będzie dobrze mi znane między innymi z technik negocjacji. Ktoś, kto morduje wyłącznie w celu zarobku na wnętrznościach, nie podlega zaufaniu. Takie osoby uchodzą za nierozważne, nierozsądne i niczego nie można się po nich spodziewać. Dodatkowo to ludzie, którzy nie mają w życiu żadnych zasad, nic nie jest dla nich cenne. To psychopaci, socjopaci i groźne bestie. W sumie... podzielam tę opinię. 

I właśnie dlatego ktoś, kto ma ambicje na zdobycie mafii, musi zrezygnować z takiego sposobu zarobku. "Zmienić się na lepsze". Po co? Przecież i tak nasz szef nie miał podobno żadnych szans na wyjście na ostatni szczebel hierarchii. Co mu daje jedno odchylenie mniej? 

Podobno "wszystko w swoim czasie". Aghhhhh. 

Klara RouseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz