Rozdział 11

1.6K 62 29
                                    

Mężczyzna zmusił mnie, abym usiadła w fotelu. Krążył od prawej do lewej strony salonu, a ja ze zniecierpliwieniem czekałam na rozwój wydarzeń. Wokół jednak panowała cisza. Nawet trójka pozostałych chłopaków, którzy zajęli wypoczynek naprzeciwko mnie, nic nie mówiła. Każdy wodził wzrokiem za Markiem, czekając w napięciu.

— Przedstawię ci, jak ja to widzę, a ty na końcu mojej wypowiedzi powiesz "tak" lub "nie" — przemówił wyjątkowo spokojnie, zważywszy na jego dzisiejszy stan. W odpowiedzi pokiwałam jedynie głową w geście zrozumienia.

Brunet zatrzymał się i przez chwilę patrzył mi prosto w oczy. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Speszona szybko uciekłam wzrokiem, żałując tego. Ponownie okazałam słabość.

— Z jakichś jeszcze niewiadomych mi przyczyn, powtarzam z naciskiem "jeszcze" — mówił, nadal uporczywie przyglądając mi się — upiłaś naszego kumpla Rogera. Zaciągnęłaś go na górę i zamknęłaś w jednym z pokoi. Sprowokowałaś go, aby zwrócił na ciebie uwagę, a gdy już usiadłaś na jego kolanach i byłaś wystarczająco blisko wazonu, rozbiłaś go o jego głowę. Od początku planowałaś morderstwo, ponieważ gdybyś tylko chciała się uwolnić od napastnika, uciekłabyś, gdy stracił przytomność. Zamiast tego wykorzystałaś sekundy, jakie musiały upłynąć, by Omen do ciebie doleciał i wbiłaś mu kawałek wazonu prosto w tętnice. Tak, czy nie? — Nachylił się, opierając dłonie na podłokietnikach po obu moich stronach. Tym razem nie odwróciłam wzroku. Niezłomnie patrzyłam w jego lazurowe oczy, obserwując tańczące w nich iskierki irytacji. Wewnętrznie drżałam z przerażenia, ale na zewnątrz byłam twarda i pewna siebie. Ofiara ewidentnie zaczynała stawiać się drapieżnikowi.

— Skąd znasz taki dokładny przebieg zdarzeń? — zapytałam, zamiast odpowiedzieć, za co oberwałam w policzek. Falę ciepła szybko zastąpiło pieczenie. Byłam przekonana, że skóra przybrała już czerwoną barwę. Zacisnęłam zęby, aby nie wydać z siebie żadnego pisku i utkwiłam twarde spojrzenie w brunecie przede mną. Jego maska spokoju powolnie pękała. Delikatnie dygotał, najwidoczniej próbując zapanować nad emocjami.

— TAK, CZY NIE? — krzyknął, powracając do poprzedniego stanu. Bałam się go coraz bardziej, jednak nie chciałam tego okazywać. Teraz żałowałam, że zabiłam Rogera, a nie Marka.

— Nie — odparłam twardo, nie spuszczając wzroku z jego oczu. Próbowałam być jak najbardziej przekonująca i chyba mi to wyszło, bo przez pewien czas Mark nic nie mówił. Po prostu patrzył, pewnie szukając u mnie chociaż cienia strachu, lub zwątpienia we własne słowa. Czegoś, co wskazywałoby na kłamstwo. Jego zacięta mina nieco zelżała, jednak wściekłość ogarniająca ciało nie odpuściła. W końcu wyprostował się i zerknął na swoich towarzyszy. Chyba nie myślał, że tak po prostu powiem od razu prawdę? Gorzej jak coś knuł. Postanowiłam wykorzystać te błogie chwile jego milczenia i spróbować przejąć kontrolę nad sytuacją. Zwłaszcza że nadal mi nie pasowało, iż tak dokładnie wiedział, co zaszło zeszłej nocy.

— Mam pewien pomysł — zwróciłam jego uwagę — jedno pytanie za jedno pytanie.

Chłopak chwilę przypatrywał mi się, marszcząc brwi, a następnie pokój przepełnił jego donośny śmiech. Zaraz wtórowali mu pozostali.

— Chyba sobie żartujesz — warknął, gdy opuściło go rozbawienie. W odpowiedzi uniosłam jedną brew.

— Czego niby się boisz?

Na chwilę zbiłam bruneta z tropu. Lekki uśmiech wpłynął na moje wargi. Zachęcająco poruszyłam brwiami. Pewna tego, co robię, oparłam się wygodnie w fotelu i skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Unikając jęknięć bólu, zarzuciłam nogę na nogę. 

— Okey — odparł w końcu — będę miał więcej czasu, żeby obmyślić idealne katusze dla ciebie.

Prychnęłam pod nosem, jednak w głębi duszy wcale nie było mi do śmiechu. Czyli teraz nastała po prostu walka o czas?

Klara RouseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz