Rozdział 2

3K 92 54
                                    

— Chyba wraca! — Zaszumiało coś daleko ode mnie. Jakieś siły wstrząsnęły moimi wnętrznościami. Czułam się jak osoba wypływająca na powierzchnię wody. Wraz z przekroczeniem jej tafli, otworzyłam oczy.

Powtórka z rozrywki. Walka z wirującym światem, mdłości, ból głowy. Stęknęłam wykończona.

— Wstajemy, wstajemy! — Ponownie usłyszałam i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że na nowo zamknęłam oczy. Osoba, która siedziała przy mojej głowie, podniosła mnie delikatnie. Z trudem usiadłam, ale ciepła dłoń za mną nie pozwalała mi opaść. — Myślę, że wszystko jest okay — powiedział zadowolony. Rozglądnęłam się, jeszcze nieco otępiała.

Mężczyzna, który koło mnie siedział i próbował ze mną rozmawiać, posłał mi sympatyczny uśmiech. Miał lekki zarost pokrywający szczękę. Czarne włosy zaczesane do tyłu lśniły od żelu. Ubrany był w gustowny, zapewne nieziemsko drogi garnitur.

— Umarłam? — zapytałam zachrypniętym głosem i dopiero wtedy za jego plecami przy oknie dostrzegłam znanego mi bruneta. Nos miał oklejony opatrunkami, ale krwawienie najwidoczniej ustało. To jednak nie zmieniało faktu, że w oczach mężczyzny nadal lśnił morderczy błysk, którym mnie obdarzył.

— Niestety nie — syknął z wściekłością.

Mark. Tak na niego wołali koledzy, gdy mnie maltretował. Uniosłam wyzywająco jedną brew. Co jak co, ale ja też miałam powód, by czuć do niego uraz. I to nawet nie jeden.

— Myślę, że na mnie już czas. Wszystko jest w jak najlepszym porządku — stwierdził mój nowy towarzysz, ponownie posyłając pocieszający uśmiech. Wstał i uścisnął dłonie z jakimś innym facetem. Wtedy zdałam sobie sprawę, że obecnie w pomieszczeniu przebywało ich sześciu, a każdy przyglądał się wcześniej moim naiwnym próbom ucieczki. Momentalnie poczułam narastającą gulę w gardle.

— Mam przechlapane — pisnęłam pod nosem, wodząc wokół wzrokiem. Zauważyłam, że wylądowałam na tym samym narożniku, który ułatwił poprzedniemu oprawcy zatarasowanie mi drogi. Miałam z niego idealny widok na okno, będące wyjściem do ogrodu. Tęsknym spojrzeniem przyglądałam się zielonemu trawnikowi i wysokim tujom tuż przed ogrodzeniem oddalonym ode mnie o kilka metrów.

— Przechlapane ma nasz kolega. — Usłyszałam nad sobą. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że ktoś ściskał poduchy ułożone na narożniku i stał tuż przy mojej głowie. Powędrowałam wzrokiem po masywnych rękach aż do twarzy nowego towarzysza. Był to nie kto inny jak facet, na którego wpadłam. Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Nie miałam wtedy zbyt dużo czasu na obserwację. — Nigel — podał mi dłoń, której postanowiłam nie uścisnąć, więc szybko ją cofnął — musisz się zbierać.

Zmarszczyłam brwi. Jeszcze nie do końca wróciłam do świata żywych, co sprawiało mi nieco trudności w pojmowaniu niektórych rzeczy.

— Lecisz ze mną i tym nieodpowiedzialnym kolegą. — Wskazał palcem na Marka, który aktualnie był pogrążony w rozmowie z jakimiś innymi mężczyznami.

No tak. Mieli mnie wywieźć do Dubaju.

— Wyglądasz jak siedem nieszczęść. Szef go zabije — odparł poważnym tonem, a ja zaczęłam rozmyślać, czy mówił naprawdę, czy też rzucił słowa na wiatr tak, jak to czasami robią ludzie. W końcu zapewnienia śmierci stały się w tych czasach tak bardzo błahe, że byle kiedy mówiono "zabije cię" by wyrazić zwykłą złość. Z każdą chwilą jednak coraz bardziej wracałam do "swojej skóry", więc wyrzuciłam z głowy takie brednie. Co mnie to interesowało? O wiele więcej uwagi wymagał "szef", o którym już wspomniało parę osób. Jeszcze do tego coś mi świtało, że przed utratą przytomności słyszałam krzyki odnośnie tego, iż jestem ważna... chyba właśnie dla niego. Teraz nie byłam w stanie rozszyfrować, czy to naprawdę miało miejsce, czy też odpływając, wlatywały mi do głowy różne dziwne rzeczy. Dlatego postanowiłam sobie narazie odpuścić.

Klara RouseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz