Trach trach.
Harry obudził się. Spojrzał na zegarek- była druga w nocy. Podniósł się lekko, czując, że jest zlany zimnym potem. Hałas, który go obudził spowodowała Hedwiga w klatce, wyraźnie zaniepokojona krzykami jej pana. Kolejna noc i kolejny koszmar. Próbował przypomnieć sobie co mu się śniło...Ciemny korytarz, na którego końcu tli się szare światło. Obezwładniający chłód. Powoli rusza do zniszczonych drzwi. Do jego uszu dobiegają krzyki. Gdy dochodzi do końca korytarza, lekko je uchyla, a jego oczom ukazuje się Voldemort. Śmieje się z wyższością nad rozpaczliwymi próbami kobiety zasłaniającej kołyskę za nią. Na podłodze między drzwiami, a rozgrywającą się sceną leży mężczyzna. To jego rodzice. Kiedy Harry sobie to uświadamia, zrywa się biegiem w stronę mamy wyciągając różdżkę. Musi ją uratować przed losem który, wiedział że jest nieunikniony. Lecz dystans między nimi zaczyna się wydłużać i powoli obraz znika. Krzyki odbijają się echem w jego głowie.
Tak, to ten sam co zwykle. Czasami przeplata się ze scenami umierania innych osób, które znał i które zginęły przez niego.
Harry podniósł się do pozycji siedzącej i wstał z łóżka aby uspokoić Hedwigę. Nie chciał, aby zbudziła Dursleyów, którzy z pewnością by go za to ukarali.
-Spokojnie, wszystko w porządku. - powiedział uspokajająco na co został delikatnie uszczypnięty przez kratki. Podszedł do ściany z kalendarzem i skreślił kolejny dzień dzielący go od powrotu do szkoły. Wrócił do łóżka, ale nie sądził że jeszcze zaśnie.Następnego ranka zszedł wcześnie rano, aby zrobić śniadanie dla wszystkich. Od kiedy był wystarczająco duży, aby dosięgnąć do szafek nad blatem kuchennym, robił to codziennie. Na początku denerwował się każdym posiłkiem, bo kiedy coś mu nie wyszło, czekało go srogie lanie od wuja Vernona i reszta dnia w komórce pod schodami. Lecz teraz miał już wprawę i całkiem nieźle gotował podstawowe dania. Oprócz tego, robił wszystkie prace domowe, na które był wystarczająco odpowiedzialny w mniemaniu ciotki Petuni. Im starszy był, tym mniej litości miało jego wujostwo i nie bali się już magii z jego strony od kiedy wiadomo było że nie wolno mu jej używać poza szkołą. Z tego też powodu mścili się na nim. Najczęściej nie pozwalali mu jeść ze sobą przy stole, więc zostawały mu resztki. Pracował w ogrodzie w największym upale i miał poparzenia jedne na drugich. Nie miał siły się przeciwstawić, nie dość że był chudy i słaby z braku odpowiedniego wyżywienia to wuj Wernon nie był osobą, której łatwo jest powiedzieć nie i wyjść z tego cało.
Na szczęście wieczorami i nocami mógł uczyć się magii, z książek które regularnie podkradał ze schowka pod schodami. Dzięki obluzowanej desce w podłodze pod łóżkiem, nikt o tym nie wiedział. Odciągało to jego uwagę od nieprzyjemnej codzienności. Skoro i tak nie mógł spać z powodu koszmarów, to pożytkował ten czas w inny produktywny sposób. Czasami też czytał listy od swoich przyjaciół. Mimo, że bardzo za nimi tęsknił, nie miał ochoty im odpisywać. Bał się, że zaczną coś podejrzewać z treści listów od niego. Drugim, bardziej podpadającym pod wymówkę, powodem było ryzyko zobaczenia wylatującej sowy przez domowników. Surowo mu tego zabroniono, ale mógłby swobodnie zrobić to w nocy.
Tak mijały mu wakacje, które paradoksalnie, dla wszystkich innych są odpoczynkiem. Jedna myśl rozjaśniała jego myśli. Wkrótce wróci do miejsca, które bardziej kojarzyło mu się ze słowem "dom".
Heyy!
Kawałek mojego pierwszego opowiadania, krytykujcie do woli.
CZYTASZ
The Potion
Fanfiction~~~ - Dlaczego akurat ja? - jasnowłosy ślizgon stał, na przeciwko lustra, wpatrując się w swoje odbicie. Nie wiedział już, kim jest. Podkrążone, czerwone od płaczu oczy, straciły swój dawny błysk. Zatracony w swych myślach, zapomniał o spotkaniu. O...