Gabinet Snape'a sprawiał wrażenie bardziej chłodnego i niegościnnego niż zwykle. Upiornej atmosfery dodawał nieprzyjemny zapach wymieszanych składników i eliksirów unoszący się w powietrzu. Harry i Ron stali naprzeciwko drzwi z rękami założonymi do tyłu i zwieszonymi głowami jakby czekali na wyrok śmierci. Ron był trochę naburmuszony, bo nie mógł się dowiedzieć czemu i po co został wezwany. Jego przyjaciel milczał jak grób i unikał jego wzroku. Po jakimś czasie drzwi otworzyły się z łoskotem. Z zamaszystym ruchem do sali wszedł profesor eliksirów. Zmierzył wzrokiem obu uczniów i zwrócił się do Harrego:
- No Potter, widzę, że próbujesz coraz szybciej zostać wydalony ze szkoły. Wszczynać bójki jeszcze w pociągu, przed rozpoczęciem roku szkolnego? Zaczynasz przebijać wybryki swojego ojca.- Ostatnie zdanie wycedził przez zęby. W Harrym zawrzało. Snape doskonale wiedział, gdzie wbić szpilę, żeby sam pogorszył swoją sytuację, ale dzisiaj nie zamierzał dać się w to złapać.
-Profesorze, my się nie biliśmy. To był wypadek...-
-Myślisz, że uwierzę w twoje marne wymówki, Potter? Liczą się skutki, a skutki są takie, że prefekt Slitherinu w pierwszy dzień roku szkolnego leży z rozbitą głową w skrzydle szpitalnym. Jak to wyjaśnisz?- Harry opuścił głowę. Zerknął tylko w stronę Rona, który wytrzeszczał na niego oczy. Wzruszył ramionami.
- Profesorze, bo nie jestem pewien, dlaczego ja tu też jestem.-
- Oh Weasley, Ty pomożesz swojemu przyjacielowi ponieść odpowiedzialność za swoje wybryki. Przypilnujesz, aby zajął się Malfoyem dopóki nie wyzdrowieje, a przez to rozumiem pomaganie mu również podczas lekcji. Zalecam znalezienie innego partnera do ławki. Żadnych "ale" Potter, trzeba było myśleć wcześniej. - Odprawił ich ruchem ręki i zatrzasnął drzwi. Chłopcy powoli oddalili się do wieży Gryffindoru z ponurymi humorami.
Na miejscu zastali Hermionę z założonymi rękoma i miną podminowanej mamy. Niecierpliwie tupiąc nogą czekała aż dołączą do niej przy kominku.
-No słucham, co tym razem zmalowaliście? W pierwszy dzień szkoły! Nie wiem jak wy to robicie, ale jesteście naprawdę skuteczni.- Zaczęła lamentować nie próbując wysłuchać co rzeczywiście mieli do powiedzenia. Ron głośno protestował, że nie ma z tym nic wspólnego i też nie wie co się stało. Harremu w głowie odbijała się myśl "w pierwszy dzień szkoły", miał powoli tego dosyć, wszyscy mu to powtarzali.
- Hermiono posłuchaj, to był wypadek. Chodźmy gdzie indziej to powiem ci co się stało.- Kilka osób już ciekawie przyglądało się scenie. Chciał powiedzieć prawdę, a nie była ona zbyt przyjemna. Poprowadził przyjaciół na kanapę w kącie pokoju gościnnego i ciężko na niej usiadł. Poklepał miejsca obok siebie zapraszając ich, aby zrobili to samo. Sceptyczna mina Hermiony zmiękła i dziewczyna usiadła koło niego. Opowiedział szeptem o swoim śnie i o tym jak zobaczył znak na ramieniu Malfoya. Starał się jak najbardziej usprawiedliwić swoją reakcję, ale brzmiało to wszystko żałośnie. Teraz kiedy o tym mówił, zdał sobie sprawę jak dziwnie to musiało wyglądać. Uderzyło go uczucie sprzed kilku tygodni. Dlaczego martwi się o swojego wroga i sprzymierzeńca Voldemorta? Był na siebie znowu niewytłumaczalnie zły.
-Harry, nie przejmuj się. Sny, czy wizje nie są zależne od ciebie i nie możesz kontrolować jak na ciebie wpłyną. Poza tym nie ma nic złego w troszczeniu się o drugą osobę, prawda Ron?- Musiała odczytać jego wyraz twarzy i powiązała ich poprzednią rozmowę o Malfoyu. Szturchnęła Rona w bok, a ten pokiwał energicznie.
-Pomożemy ci się z nim uporać tak długo jak Snape sobie tylko wymyśli. Nie martw się, stary.-
-Jasne. Poniańczę go dwa tygodnie i wszytko wróci do normy.- Zapewnił bardziej siebie niż ich. Wieczór spędzili na omawianiu szczegółów wydarzeń minionej przerwy świątecznej.
CZYTASZ
The Potion
Fanfiction~~~ - Dlaczego akurat ja? - jasnowłosy ślizgon stał, na przeciwko lustra, wpatrując się w swoje odbicie. Nie wiedział już, kim jest. Podkrążone, czerwone od płaczu oczy, straciły swój dawny błysk. Zatracony w swych myślach, zapomniał o spotkaniu. O...