VI SAM-WIESZ-KTO

393 22 0
                                    

Trzask.

Niebieski, słaby błysk rozjaśnił skraj Zakazanego Lasu. O tak późnej porze nie był widoczny z zamku. Pod wpływem zimna, po plecach młodego Dracona przebiegł dreszcz. Mógł być też spowodowany zatrzymywanym w sobie, bezsilnym szlochem. Osunął się na kolana, trzymając twarz w dłoniach, nadal drżąc. Po chwili wstał i wyprostował się, wiedział, że nie może sobie pozwolić na słabość w miejscu, gdzie można go zobaczyć. Mógłby mieć jeszcze bardziej przechlapane niż teraz. Szybkim krokiem przeszedł przez błonia i dotarł do zamku. Zdawał sobie sprawę z tego, że długo nie wytrzyma. Pomknął do najbliższej  łazienki. Odetchnął opierając się o drzwi i rozglądnął do okoła. Łazienka Jęczącej Marty. Trudno, miał tylko nadzieję, że jej tu nie ma, albo śpi gdzieś w rurach. O ile duchy śpią.

Podszedł do lustra nad umywalką. Zobaczył bladego, wystraszonego chłopca z potarganymi włosami, który nawet jeszcze nie wie kim chce być. Jest tylko chłopcem. Ogarnęła go bezradność i wszechogarniające poczucie niesprawiedliwości. Nie mógł dłużej patrzeć. W klatce piersiowej zdusił go ból, a ciepłe łzy popłynęły w dół po policzkach. Z jego gardła wydarł się głośny szloch. Zapomniał o tym gdzie jest i nie obchodziło go to, potrzebował dać upust uczuciom kotłującym się w nim od dłuższego czasu, i które teraz zostały spotęgowane.

Dlaczego matka nic nie powiedziała? Wiedział, że nie chciała żeby stał się jednym z nich jak ojciec. On tego nie chciał. Czarny Pan go przerażał i był okrutny. Nie chciał, bał się. I dlaczego był w jego domu? Mimo wszytko spodziewał się tego, jego ojciec zawiódł, więc ktoś musiał zająć miejsce zaufanego śmierciożercy. Ale dlaczego on? Dlaczego on? Chciał móc zdecydować sam. Wpajano mu zasady Czarnego Pana od dziecka, ale zawsze w głębi serca czuł, że są okrutne. Co mógł zrobić? Był tylko dzieckiem, a teraz nie zdążył dorosnąć, żeby mieć jakiekolwiek poczucie wyboru. Wiedział, że to bzdura w obliczu Voldemorta, ale nie musiałby teraz czekać na sowę z listem od matki, że czas na jego naznaczenie.

Płakał i płakał. Stracił poczucie czasu. Siedział już na podłodze z podkulonymi nogami i głową opartą o kolana.

Skrzyp.

Znieruchomiał. Po jego żołądku rozlał się niepokój. Przetarł oczy i powoli wstał, wyciągając różdżkę z kieszeni.

-Eiecit!- Podmuch powietrza pchnął drzwi, które w połowie drogi odbiły się i wróciły do poprzedniego miejsca. Draco rzucił się do wyjścia i rozejrzał po korytarzu. Pusto. Pobiegł w prawo do zakrętu korytarza. Nikogo. Pobiegł w drugą stronę. Też nic. Ktoś tu był i widział płaczącego jak dziecko księcia Slitherinu. Jeśli ktokolwiek się o tym dowie, jego reputacja runie jak domek z kart. To się nie dzieje naprawdę. Draco schował twarz w dłoniach. Skarcił się w duchu za swoją słabość i głupotę. Zaczął powłóczyć nogami w stronę lochów. 

Zszokowany Harry stał jeszcze następne kilka minut zastanawiając się, co właśnie zobaczył, zanim wrócił do wieży Gryffindoru. Ta noc dla obu chłopców była długa.

Nazajutrz Harry obudził się wcześnie. Udało mu się zdrzemnąć tylko kilka godzin, ale nie robiło mu to różnicy, bo myśli nie dawały mu spać. Wziął szybki prysznic i ubrał się w szaty. Chciał bardzo iść już do Wielkiej Sali, lecz było jeszcze za wcześnie. Zaczął krążyć po pokoju wspólnym.

-Harry! Co tu tak wcześnie robisz? Trening?- Dla Hermiony była to normalna pora, wykorzystywała ją na dodatkową naukę. - Nie, Herm. Po prostu obudziłem się wcześniej i jestem głodny. Myślisz, że możemy już iść na śniadanie?- Musiał zobaczyć Malfoya, nie wiedział czy po to żeby zobaczyć w jakim jest stanie, czy dlatego, że się martwi. Co swoją drogą było niedorzeczne, każdy miał swoje problemy i różnie sobie z nimi radził. Jednak wczorajszy obraz szarych, mętnych i zaczerwienionych od łez oczu Draco nie zmieniał się ani na chwilę. Nie mógł go zapomnieć. Nigdy nie widział takiej wersji ślizgona; słabej, załamanej. Pomijając że, nigdy nie widział nawet żeby płakał.

-No jasne, Harry. Ron później do nas dołączy.- Uśmiechnęła się i poszła w stronę portretu. Kiedy weszli do sali, Harry mimowolnie zaczął się rozglądać. Nigdzie go nie było. Przy stole, Hermiona nie wytrzymała i spytała.

-Za kim się tak oglądasz? Przeszukałeś salę wzrokiem z dziesięć razy i gwarantuję ci, że w tym czasie nikt nowy nie wszedł. Spójrz na mnie i powiedz o co chodzi.- Harry spanikował, nie wiedział co powiedzieć. Na pewno nie mógł wyjawić co widział. Ufał swojej przyjaciółce, ale musiałby się tłumaczyć z tego co w ogóle tam robił. Do tego dochodziły niezrozumiałe uczucia, z których też nie miał zamiaru się spowiadać. - Wcale się nie oglądam, daj spokój. Czekam na Rona, mieliśmy dzisiaj omówić następny trening przed meczem.-
I wtedy wszedł. Świetnie widoczne z daleka, platynowe, uczesane jak zwykle włosy, ale nie wszystko było takie samo. Ciemne worki pod oczami, nieobecny wzrok, zgarbione plecy, niechlujnie założona szata. Harry nieświadomie rozwarł usta i zatrzymał tosta w połowie ruchu. To nie był ten sam dumny Malfoy. Coś naprawdę musiało nim wstrząsnąć, a gryfońska ciekawość zżerała od środka. Usiadł samotnie na rogu stołu i męczył widelcem coś, co Pansy podsunęła mu na talerz. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, ale Harry szybko się opamiętał i zapchał sobie usta resztą tosta. To kompletnie bez wyrazu spojrzenie, wywołało u niego silne współczucie. Po kilku minutach mizerny szarooki wyszedł z sali. Harry z trudem powstrzymał się aby nie wybiec za nim.




The PotionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz