XVI ZNAK

245 17 0
                                    

-Idź już, Zgredku.- Pyk. Młody Malfoy wpatruje się w kopertę, którą pół godziny temu trzymał w ręce tyle, że z inną zawartością. Pokój spadkobiercy w Malfoy Manor jest wielki. Głównie wyposażony w hebanowe meble ze złotymi elementami. Zaraz obok rozległego łoża z baldachimem stoi piękne czarne pianino. Prezent od cioci Andromedy. Całe drzwi od szafy pokrywa lustro. Kolejne stoi obok biurka. Przy biurku siedzi ze zwieszoną głową Draco. Otworzył szufladę i wsunął do niej list. Bazgroły zamiast pisma przypominają mu o pewnym głupkowatym Gryfonie. Uśmiech sam wpełza mu na twarz przez wspomnienia z pewnego mroźnego popołudnia, które poświęcił lataniu na miotle. Było to niedawno, a teraz wydawało mu się tak odległe. To uczucie wolności spotęgowane towarzystwem Pottera. Wiedział, że to nie jego przeznaczenie i cieszył się, że zdążył zasmakować kilku przyjemnych chwil takiego życia. Nie miał siły żywić negatywnych uczuć wobec chłopca-który-przeżył. Matka pomogła mu zrozumieć, że pewnie nawet nie wiedział co robi od początku do końca. Przekonała go, aby napisał do niego na święta. W głębi miał nadzieję, że naprawdę było tak jak Potter mówił i nie wykorzystywał ich znajomości na pożytek Dumbledora. Niezależnie od tego co się wydarzyło, nie zamierzał znowu dać się nikomu do siebie zbliżyć. Kiedy wróci będzie już miał Mroczny Znak i nie chce nikogo narażać. Nikogo niepotrzebnego. 

- Draconie, idziemy.- W drzwiach stoi Narcyza Malfoy. Włożyła już swoją standardową, bezuczuciową maskę na okazje spotkania z Czarnym Panem. Draco widzi to po jej postawie i tonie głosu. Nic jej nie wzruszy. Wstaje i prostuje się; unosi podbródek wysoko jak przystało na jego nazwisko. Bardziej gotowy nie będzie. Rusza z matką po schodach w dół do jadalni, a następnie jeszcze niżej do podziemnej komnaty. Uderza go przenikliwe zimno i wilgoć. Pomieszczenie jest surowe, z kamienia, oświetlone tylko kilkoma świecznikami na ścianach. Na ceremonię aportował się krąg najważniejszych śmierciożerców. Stoją wzdłuż ścian jak nieruchome posągi. Wolnym krokiem zbliża się do końca sali gdzie na fotelu siedzi Voldemort. 

-Podejdź bliżej Draconie- odezwał się lodowaty głos. Czarna postać  z kontrastowo śnieżno białą cerą zbliża się w zasięgu wzroku. Rozbrzmiewa tylko stukot butów. Droga wydaje się wydłużać coraz bardziej i bardziej. W końcu klęka na jedno kolano przed Voldemortem. 

- Świetnie. Jak wszyscy dobrze wiemy, ten chłopak będzie wyjątkiem i przystąpi dzisiaj do rytuału związania wcześniej niż powinien. Taki zaszczyt nie zdarzył się jeszcze nikomu innemu. Okoliczności tego fenomenu nie są jednak zbyt urokliwe. Jest to rekompensata. Wszakże zapamiętajmy tę noc jako zjednoczenie z rodem Malfoyów, nie jako pokutę za wyrządzone szkody. Dziś daruję wam kolejną sposobność, aby wkupić się w me łaski. Czarny Pan nie wybacza, ale ze względu na jednego członka rodu nie można skreślać lat niezakłóconego powołania, nieprawdaż? Zatem zaczynajmy. Nagini pomoże mi uczynić ten znak najbardziej unikatowym ze wszystkich.- Przerażający śmiech rozległ się w sali echem. Draco poczuł jak jego serce gubi na chwilę rytm. Jad Nagini jest śmiertelny. Przecież nie wygłaszałby całej tej mowy żeby go teraz zabić. Wąż nagle wyłania się zza zasięgu wzroku i cicho pełźnie po posadzce muskając jego spodnie. Voldemort pozwala jej owinąć się wokół swojej nogi i podnieść pysk na wysokość ramienia. Coś upada na środek jego dłoni. Nagini musiała przynieść mu fiolkę z jadem. 

-Dziękuję śliczna. A więc...- Po pogłaskaniu oślizgłego łba gada, podszedł do Draco i podwinął jego rękaw. Pyknęła zatyczka fiolki z czarną zawartością. Długa różdżka Czarnego Pana zanurzyła się w niej do jednej trzeciej długości. W powietrzu rozniósł się intensywny zapach kłujący w nozdrza. Draco starał się nie skrzywić. Napotkał spojrzenie wąskich, praktycznie czarnych oczu i ujrzał błysk. W następnej sekundzie jego przedramię rozdarł ból. Nawet nie drgnął mimo, że się tego nie spodziewał. Wstrzymał oddech. Nie patrzył w dół, utrzymywał wzrok wysoko na ciemnych oczach. Nie zamierzał się ugiąć, okazać słabości. Różdżka przedzierała się przez jego skórę, a on czuł przerwanie każdej  tkanki po kolei. Po chwili rwanie ustało. Pozostało tylko tępe pieczenie. Spojrzał w dół. Znak miał ten sam wzór co każdy, ale różnił się kolorem. Był krwisto szmaragdowy.

-Powstań Śmierciożerco.- poczuł naglący impuls w kolanach i natrętną myśl odbijającą się w głowie, nakazującą wstać. Chcąc walczyć z nie chcianymi uczuciami, które nagle się pojawiły, dosyć chwiejnie wstał.

-Czujesz jad mojego maleństwa w swoich żyłach? To taki mały dodatek w prezencie, abyś lepiej okazywał posłuszeństwo. Myśli nie pozwolą ci długo się przeciwstawiać.- Zaśmiał się jakby ktoś opowiedział mu zabawny żart. Po kilku sekundach deportował się, a za nim reszta zakapturzonych postaci. Został tylko z matką w sali. Nagła fala zmęczenia i zrezygnowania zniosła go spowrotem na kolana, a gdy oparł się ręką o podłogę, ból dał o sobie znać i upadł całkiem. Jego wizja zamazała się, a po chwili odpłynął w ciemność. 

Harry obudził się opanowany strachem zanim zorientował się, że jest w pokoju. Ten sen był tak rzeczywisty. I powtórzył się, Malfoy i przyjmowanie Mrocznego Znaku. Tym razem nie ma Hermiony, która by odwiodła jego myśli, ale tym razem również było to zbyt realistyczne. Wiedział, że miało się to wydarzyć podczas przerwy świątecznej, czy to możliwe, że w jakiś sposób właśnie obejrzał ceremonię? Malfoy wyglądał na tak słabego. Musiał się dowiedzieć w jaki sposób dokładnie działa to co podał mu Voldemort. Sięgnął po książkę o magicznych stworzeniach spod łóżka i zaczął ją kartkować. Po drodze wpadł na wątek o truciznach. Wyciągając następną książkę zorientował się, że nie ma pewności czy nie sprawdza tylko wymysłów swojej wyobraźni. Zaczekanie aż zobaczy się z nim twarzą w twarz, kiedy nie będzie miał gdzie uciec wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Wtedy sam sprawdzi czy zielony znak to rzeczywistość.

The PotionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz