Quince

600 26 8
                                    

Leon's POV

Po słowach ich wszystkich coś po prostu we mnie pękło. Strach, całe zdruzgotanie i nerwowość odeszły w zapomnienie. Nagle zapragnąłem przenosić góry, chmury i oceany. I dlatego już od samego rana następnego dnia rozpocząłem poszukiwania. Jeździłem wszędzie, dosłownie i w przenośni. Nie wiedziałem gdzie, jak, ale próbowałem i robiłem. Jednak z każdą błędną poszlaką mój zapał malał. Ale ja dalej nakręcałem samego siebie żeby się poddać.

- Przecież to się nie uda... - mruknąłem wreszcie do siebie, zatrzymując na poboczu. Oparłem czoło o kierownice i zamknąłem oczy, wzdychając ciężko. Violetta, gdzie jesteś? I wtem jak na zawołanie zadzwonił mój telefon, który odebrałem. Okazało się, że był to dowódca sprawy Violetty. Namierzyli dom, w którym najprawdopodobniej mogła przebywać poszukiwana. Dlatego z piskiem opon ruszyłem pod komisariat, bo miałem zamiar udać się tam z nimi albo przynajmniej dowiedzieć się adresu. Byłem pełen nadziei znowu zobaczenia mojej księżniczki.

Serce podczas jazdy biło mi jak oszalałe i tylko pragnąłem nie rozbić się o najbliższą lampę. Brakowałoby tylko tego żeby zabierali mnie na noszach, kiedy to Violetta potrzebuje pomocy. Po dwudziestu minutach szybkiej jazdy wreszcie dotarłem pod budynek policji. Wyszedłem szybko z pojazdu i truchtem udałem się do środka. Policjantka za recepcją jako, że już rozpoznała mnie, to po prostu wskazała dłonią gdzie mam się udać. I tak też zrobiłem. Zapukałem do gabinetu, a kiedy usłyszałem „proszę", wszedłem do środka.

- Przepraszam za tak szybkie najście, ale nie mogłem sobie pozwolić zostać w domu kiedy pan mnie informuje o takich rzeczach - zacząłem od razu, a siwy mężczyzna zaśmiał się cicho. Zamknąłem za sobą drzwi i usiadłem na krześle naprzeciwko jego biurka.

- Co cię do mnie sprowadza, Leonie? - spytał, gasząc niedopałek papierosa w popielniczce. Okno było uchylone, więc w miarę bardzo nie było czuć dymu papierosowego.

- Chciałem razem z policją udać się do domu Nathana albo przynajmniej dowiedzieć się jego adresu - odparłem szczerze, a on jedynie uśmiechnął się kącikiem ust.

- Nie możemy cię chłopcze narażać na niebezpieczeństwo - powiedział, a ja westchnąłem.

- Nie musicie się mną w ogóle przejmować. Chcę po prostu dopilnować bezpieczeństwa mojej narzeczonej - patrzyłem mu w oczy. Widziałem, że nie chciał się przekonać. Ale musiałem spróbować. - Proszę.

- Jesteś uparty, wiesz? - tym razem on westchnął. - Naprawdę nie mogę. Bezpieczeństwo obywateli jest najważniejsze.

- Proszę, bardzo proszę a wręcz błagam - mówiłem, mogąc nawet w tej chwili uklęknąć przed nim. - Tylko adres. O nic więcej nie proszę - patrzył uważnie na mnie. Wreszcie westchnął i sięgnął po małą karteczkę oraz długopis. Zaczął na niej coś pisać.

- Masz adres. Ale jeśli zamierzasz się tam wybrać, to tylko od ochroną - podsunął karteczkę w moją stronę. Uśmiechnąłem się wdzięcznie i schowałam kartkę do tylnej kieszeni spodni.

- W takim razie uda się tam pan teraz ze mną? - spytałem z bananem na twarzy.

***

I tak się stało. Kilkanaście minut później we dwoje, bez wiedzy właściwie nikogo po prostu ruszyliśmy na miejsce. Przy okazji facet dał mi kazanie o zachowaniu bezpieczeństwa i spokoju. Mieliśmy udawać. I dopiero później go złapać. O ile w ogóle to była dobra poszlaka.

- Okej młody, jesteśmy. Jesteś gotowy? - zatrzymał się niedaleko domu i spojrzał na mnie. Odpiąłem pasy i zerknąłem na niego po czym przytaknąłem. Wysiedliśmy z samochodu i powędrowaliśmy do ogrodzenia. A właściwie to on do bramy, bo ja schowałem się za drzewem obserwując wszystko. Posesja wygladała na bogatą.

Chwilę później z domu wyszedł młody chłopak. Nie mogłem dokładnie przyjrzeć się jego twarzy ponieważ zniknął za tujami, które rosły przy płocie. Jednak widziałem, że wpuścił gościa do środka posesji. W takim razie początek planu udany. Niedługą chwilę później zniknęli w środku domu, a ja ruszyłem na posesję, którą przeskoczyłem. Podszedłem po cichu do okna i zajrzałem przez nie. Nie mogłem uwierzyć.

Nathan trzymał go z nożem przy gardle. Wszystko skomplikowało się bardziej niż myślałem. Wybrałem numer na policję, a sam w tym czasie obszedłem dom starając się jak najszybciej znaleźć jakieś tylne wejście. Ku mojemu takie właśnie znalazłem od strony ogrodu. Otworzyłem powoli je, ale ku mojemu nieszczęściu zapiszczały. I cała uwaga została zwrócona na mnie.

- Wiedziałem... wiedziałem, że tu przejdziesz - odezwał się z chytrym uśmiechem, cały czas trzymając mężczyznę przy sobie z nożem. Musiałem przyznać, że udało mu się nabrać siły przez ten czas, co zauważyłem po rękach.

- Jesteś cholernie niespełnionym człowiekiem jeśli sprawia ci przyjemność krzywdzenie ludzi - powiedziałem, kręcąc głową.

- Oczywiście... zresztą. Twoja narzeczona już mi się nie przyda, okropnie źle pieprzy się ją w dupę - zacisnąłem zęby i dłonie w pięści. Nie wiedziałem czy mówi prawdę, czy po prostu mnie nakręca. To powtarzał mi policjant w samochodzie.

- Oczywiście, że ci się nie przyda, bo wraca ze mną - mruknąłem.

- Zanim wróci... o ile wróci, jeszcze się zabawimy - szepnął i nawet się nie spostrzegłem kiedy przejechał nożem po gardle mężczyzny. Otworzyłem szeroko oczy, bo zaraz po tym kiedy jego wykrwawiające ciało upadło na podłogę, on zaczął zbliżać się w moją stronę. Sięgnąłem odruchowo po poduszkę. Kurwa, byłem w tym tak słaby.

- Jesteś chory - powiedziałem, uważnie obserwując jak z sekundy na sekundy jest coraz bliżej mnie. Nie odpowiedział nic, a kiedy uniósł dłoń z nożem, drzwi do domu otworzyły się z hukiem. Do środka wparowali policjanci, którzy dla bezpieczeństwa strzelili w dłoń Nathana, gdzie trzymał nóż. Zaraz po tym podbiegli do niego i zajęli się nim. Tymczasem ja, nawet nie myśląc o mężczyźnie, któremu wcześniej poderżnął gardło zacząłem szukać mojej Violetty. Tylko ona się tutaj liczyła. Biegałem po górnych pokojach i krzyczałem jej imię. Bez skutku. Wreszcie wróciłem na dół i zobaczyłem, że policjanci wchodzą do pokoju na dół. Wyprzedziłem jednego z nich i wbiegłem do środka.

Moje serce złamało się na miliony kawałeczków, kiedy zobaczyłem moją narzeczoną całą we krwi i odłamkiem szkła w dłoni. Upadłem na kolana, patrząc kiedy policjanci starali się zatamować krew, a jeden z nich dzwonił po kartkę. Moja Violetta.

Moja mała Violetta...

can we surrender? || leonetta Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz