Rozdział 7

10.4K 646 79
                                    

Warknąłem niezadowolony, gdy po raz kolejny nie wyszła mi odpowiednia kreska. Od ponad godziny męczę się nad głupim nosem. Zazwyczaj rysowałem go w minimum dziesięć minut. A teraz zachowuję się, jakbym pierwszy raz trzymał w ręku ołówek! Czułem, jak ulatują ze mnie resztki cierpliwości.

– To nie ma sensu – mruknąłem sam do siebie i rzuciłem ostatnie spojrzenie na kartkę. Ślady moich prób widocznie się na niej odznaczyły. Zwinąłem papier w kulkę i wzrokiem zlokalizowałem kosz na śmieci.

– Alexander Trenton przymierza się do rzutu. Czy zdobędzie decydujący punkt? Piłka poszła w ruch! Zatoczyła się na krawędzi, tak już prawie wpaa... a jednak nie. Pudło panie Trenton – czemu nawet do kosza nie umiem trafić? Dziś mam zdecydowanie zły dzień. Może wyjście do lasu mi dobrze zrobi? Odrzuciłem szkicownik wraz z przyborami i wstałem z łóżka. Przebrałem się w luźne ubrania i wyszedłem z domu, wcześniej informując mamę, gdzie idę.

Żwawym krokiem ruszyłem w stronę lasu. Podszedłem do swojego drzewa. W jego pniu była dziura, która stała się moją skrytką. Podczas przemiany nasz strój był rozrywany. Dlatego rozebrałem się, złożyłem ubrania w kostkę i schowałem je. Następnie mogłem się przemienić. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio biegałem jako wilk. Po paru minutach ruszyłem powolnym krokiem przed siebie. Na moje szczęście wataha ma spore tereny, więc nie musiałem się martwić, że przez nieuwagę wejdę na obcą ziemię. Miałbym wtedy ogromne kłopoty.

Przyłożyłem nos do podłoża i zacząłem węszyć. Jeśli uda mi się znaleźć zająca, to będę miał za czym gonić. Nie zabiłbym tego ssaka, tylko pobawił się z nim w berka.

Ucieszyłem się, gdy poczułem zapach zwierzęcia. Powoli się zakradłem w tamtym kierunku. Znalazłem się blisko niego i skoczyłem. Zając, mimo początkowego szoku, szybko zerwał się do biegu. Pobiegłem za nim. Czułem adrenalinę krążącą w moich żyłach. Wspaniałe uczucie. Wykorzystałem swój mały rozmiar i dzięki temu byłem tuż za nim. Czułem się jak młody wilczek. Skupiłem cały swój wzrok na szaraku. To był mój błąd. Przez nieuwagę z czymś się zderzyłem. Od razu uderzył we mnie zapach obcej alfy. Czemu los tak się na mnie uwziął? Odsunąłem się od tego osobnika, podwinąłem ogon i schowałem uszy. Ukazałem swoją uległość i skruchę. Wilk zawarczał i zaczął się zbliżać w moją stronę. Niech się ode mnie odczepi!

Powoli szedłem tyłem, by ani przez sekundę nie stracić go z oczu. Mogłem uciec, ale musiałbym mieć jakieś bezpieczne miejsce. Do domu nie byłbym w stanie dobiec. Jednak wiem, że muszę spróbować. On ewidentnie chce mnie oznaczyć. Harem sobie urządza?

Wtedy poczułem zapach, który sprawił mi ogromną radość. Paul. On na pewno mnie uratuje. Co z tego, że miałem się trzymać od niego z daleka! Teraz to sprawa życia i śmierci!

Przygotowałem się do biegu. Poczekałem do odpowiedniego momentu i wystartowałem. Tamten wilk ruszył za mną. Starałem się biec między drzewami i różnymi krzakami, by go zgubić lub zwiększyć odległość między nami. Jednocześnie pilnowałem, by nie zgubić tropu. Zmęczony wpadłem na małą polanę i od razu wbiegłem pod złotego wilka. Zaskomlałem, kuląc się ze strachu. Proszę niech mnie obroni. Paul spojrzał na mnie zdziwiony, ale nie ruszył się o krok. Całe szczęście.

Po parunastu sekundach na polankę wpadł drugi wilk. Osobnik nade mną zawarczał ostrzegawczo. Jednak tamten nic z tego sobie nie robił i zaczął się przybliżać. Widziałem jak sierść złotego najeżyła się. Czułem, że zaraz skoczą sobie do gardeł, a ja nie mogłem nic z tym zrobić.

Poczułem, jak ktoś pociągnął mnie za ogon. Odwróciłem niepewnie głowę. To była nasza luna. Posłuchałem się jej i oddaliłem od miejsca walki. Gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości, wtuliłem się ufnie w ciało Mike'a. Tak bardzo się bałem. Na szczęście jego aura pozwoliła mi się uspokoić. Spojrzałem na Paula. Razem z alfą stada, Leonem, przegonił tamtego złego wilka. Zostałem uratowany przez osobę, której najmniej miałem ufać. Co ja mam teraz zrobić? Spojrzałem na lunę, w jej oczach widziałem zrozumienie. Myślę, że Mike dokładnie wiedział, co myślę i nie oceniał mnie. Każdy jest kowalem swojego losu. A ja po prostu lubię iść pod prąd. A miłość nie jest dla mnie. Przepraszam Paul, że znowu namieszałem ci w głowie. Taki już jestem.

Ukłoniłem się lunie i uciekłem w stronę domu, zanim alfy zdążyły do nas dojść.

Mam nadzieję, że to koniec niespodzianek na dziś. Mam już dość wrażeń. Najchętniej zawinąłbym się w kołdrę i obejrzał jakiś film, trzymając w dłoniach kubek ciepłą herbatą. I chyba właśnie tak zrobię.

Irytująca Omega ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz