Rozdział 15

8.9K 545 144
                                    

Od Paul:

Będę za 15 minut. Liczę, że nie możesz się doczekać tego spotkania tak samo jak ja :)

Stwierdziłem, że oszczędzę sobie trochę czasu i odpuszczę pisanie odpowiedzi. Bo po co? Chociaż jak teraz tak pomyślę to sam fakt, że gdzieś z nim wychodzę jest zmarnowaniem mojego cennego czasu.

Spojrzałem przez okno i westchnąłem cicho. Wolałbym spędzić dzień w domu pod kocem z pilotem w ręku. Założyłem bluzę i zasunąłem ją. Chwilę zastanowiłem się nad wzięciem kurtki. Fakt mamy późną jesień, ale na dworze świeci słońce, nawet jakieś wróble czy inne ptaki śpiewały. Ja nie zamierzam spędzić z Paulem nie wiadomo ile godzin. Porzuciłem więc myśl o wzięciu tej części ubrania i założyłem tylko swoje ulubione trampki. Pożegnałem się z mamą i wyszedłem z mieszkania. Poczekam na niego przed blokiem. Nie ma potrzeby, by Paul pojawiał się przed moimi drzwiami. Mama pewnie zrobiłaby mi wykład o moim niezrozumiałym i pochopnym zachowaniu. Oparłem się o zimną ścianę. Spojrzałem na zegarek. Byłem kilka minut przed umówioną godziną. To cud, że się nie spóźniłem. Muszę podziękować sąsiadowi, który stwierdził, że remont w sobotę o godzinie ósmej to idealny pomysł.

– Cześć! Miło, że już na mnie czekasz! – usłyszałem radosny głos. Podniosłem wzrok. W moją stronę biegł Paul, trzymając w dłoni sporą torbę. Nie mógł wziąć samochodu? Nie chce mi się dziś nigdzie chodzić.

– Przecież ci obiecałem – mruknąłem i odsunąłem się od ściany, wsuwając ręce w kieszenie. Żeby mu chociaż przez chwilę do głowy nie wpadło, by mnie złapać za dłoń.

– Cieszę się, że tej obietnicy dotrzymujesz – chłopak uśmiechnął się - zabieram cię do parku, a tam czeka na ciebie niespodzianka – ruszył w stronę wcześniej wymienionego miejsca.

– Nie lubię niespodzianek – powolnym krokiem poszedłem za nim. Dziś będę totalnie nieznośną marudą. Zobaczymy, jak sobie ze mną poradzi. Może przekona się, że nie jesteśmy sobie pisani i odpuści? Chciałbym.

– Nie marudź, tylko chodź – przewróciłem oczami. Przecież idę, tylko zużywam na tę czynność mniej energii niż on. Nie miałem najmniejszej ochoty zaczynać z nim rozmowy, więc z wielkim zainteresowaniem wpatrywałem się w ten szary i szalenie brudny chodnik. Zaobserwowałem, że podczas tych parunastu minut Paul starał się zacząć jakiś temat, ale jego próby kończyły się na wzdychaniu i cichych pomrukach. Nie przeszkadzała mi cisza. Im mniej rozmawiamy, tym mniej będziemy o sobie wiedzieć. A to jest lepsze dla mnie.

– Już jesteśmy – powiedział i odwrócił się w moją stronę – usiądź na ławce – kiwnąłem głową i usiadłem. Paul położył torbę obok i otworzył ją. W środku znajdowały się rolki. Serio?

– Chcesz mnie zabić? Przecież ja nie umiem na tym jeździć, połamię się – sceptycznie patrzyłem na ten sprzęt szatana. Czuję, że dziś dużo razy spotkam się w podłożem. Na moje nieszczęście.

– Nie przesadzaj. Pomogę ci, będziesz dobrze się bawił – podał mi parę rolek i sam usiadł obok, zakładając drugą parę – te są Newta, mam nadzieję, że na ciebie wejdą.

– Powinny wejść – powiedziałem smętnie i zacząłem zakładać rolki, wcześniej zdejmując trampki. Ja na pewno dziś coś złamię. I niech Paul się modli, by to nie był jego kark. Założyłem te buty z kółkami i spojrzałem na chłopaka. Może łaskawie powie mi, co mam teraz zrobić? Ten stanął przede mną i wyciągnął rękę w moją stronę. Wcześniej schował nasze buty do torby i założył ją na ramię.

– Nauczę cię jeździć. Śmiało – prychnąłem. Łatwo mu mówić. Podniosłem się, ignorując jego dłoń i moje trzęsące się nogi. Ledwo udało mi się uniknąć przymusowego szpagatu. Ustawiłem się prosto, ale zaraz poczułem, że tracę grunt pod nogami. Spanikowany uczepiłem się Paula, próbując ogarnąć moje nogi. Czemu one mnie nie słuchają? Poczułem, że chłopak złapał mnie w pasie i postawił na ziemi. Nadal mnie trzymając, zaczął się oddalać i lekko mnie ciągnąc. Spojrzałem w dół i starałem się naśladować ruchy Paula. Im szybciej się nauczę, tym szybciej mnie puści.

– Mogę już sam – powiedziałem cicho, czując, że może sobie poradzę. Chłopak odsunął się ode mnie, ale nadal był na tyle blisko, by mnie uratować przed upadkiem. Westchnąłem głośno i wykonałem pierwszy ruch. Nie zaliczyłem gleby, sukces. Dobra, dojadę do najbliższej ławki i sobie odpocznę. Zacząłem powoli jechać, nadal nie było to idealne, ale dawałem radę. Pilnowałem, by utrzymać równowagę i nie zrobić szpagatu. Udało mi się dotrzeć na ławkę. Szybko na niej usiadłem i odetchnąłem z ulgą.

– Pojedziemy tam, gdzie jest fontanna. Co ty na to? – spojrzałem na niego i pokiwałem głową. Fontanna nie znajduje się daleko. Może dwieście metrów albo mniej.

– I wrzucimy do niej monetę, wypowiadając życzenie? – zaśmiałem się, wstając po chwili.

– Czemu nie – Paul wzruszył ramionami – możemy tak zrobić – odparł i ruszył w tamtą stronę. Nie miałem innego wyboru, niż pojechanie za nim. Moje nogi nadal lekko się trzęsły, ale jakoś mi to szło. Aż na mojej drodze pojawił się kamień. Upadłem na tyłek, wydając odgłos pełen niezadowolenia, szoku i lekkiego bólu.

– Głupi kamień – mruknąłem, nadal siedząc na ziemi. Paul podjechał do mnie z uśmiechem.

– Pomogę ci mały – przewróciłem oczami.

– Mała to jest... – urwałem i machnąłem ręką – a zresztą nie będę zniżał się do tego poziomu. Przez ciebie teraz nie będę mógł siedzieć. Dodatkowo to twoja wina, że nie lubię kamieni. Podnieś mnie i jedźmy dalej. Chcę jak najszybciej wrócić do domu – chłopak pokręcił głową i pomógł mi wstać. Ja wiem, że te zarzuty nie mają większego sensu, ale na coś ponarzekać muszę.

Wznowiliśmy naszą przejażdżkę. Tym razem to ja jechałem pierwszy, a on za mną. Eh, przez jego jakże wspaniały pomysł teraz muszę cierpieć. Cudownie. Uśmiechnąłem się, gdy wreszcie zobaczyłem fontannę. Chciałem przyśpieszyć, ale mogłoby to źle się dla mnie skończyć. Dlatego też w moim ślimaczym tempie dotarłem do celu. Usiadłem na brzegu. Chłód fontanny pozwolił mi trochę uśmierzyć ból. Paul zajął miejsce obok mnie i podał mi moje buty. Z ulgą zdjąłem rolki i wcisnąłem na nogi swoje trampki. Tamten wyrób szatana schowałem do jego torby. Niech zabierze to jak najdalej stąd.

– To teraz pora na życzenia – powiedział, gdy zmienił rolki na buty. Paul wyciągnął w moją stronę dłoń i położył mi na ręce monetę. Wzruszyłem ramionami i rzuciłem pieniążek za siebie.

– Chciałbym być szczęśliwy – szepnąłem, zamykając oczy, a kiedy usłyszałem plusk, otworzyłem je. Spojrzałem wyczekująco na Paula. Jestem ciekawy, czego on może sobie zażyczyć. Chłopak parę razy obrócił monetę w dłoniach i wrzucił ją do wody.

– Chciałbym, by Alex mnie pokochał – powiedział to na tyle głośno, bym go usłyszał. Pokręciłem głową. Dobrze, że ta fontanna nie spełnia życzeń.

– To życzenie się nigdy nie spełni – wzruszyłem ramionami.

– Nadzieja umiera ostatnia. Chodźmy, kupię nam coś do picia, a potem odprowadzę cię do domu – odparł. Posmutniał. No cóż, prawda czasem boli. Zgodziłem się na to, co zaproponował. Resztę czasu spędziliśmy na spacerze i piciu kawy z pobliskiej kawiarenki. Nawet udało nam się znaleźć luźny temat do rozmowy, mimo to przez większość czasu milczeliśmy lub ja marudziłem. To całe spotkanie nie było powalające, ale też nie należało do beznadziejnych. Po prostu było. I tyle.

– Dalej już pójdę sam – zatrzymałem się przed moim blokiem – to ten, dzięki za dziś. Było znośnie. To cześć – żwawym krokiem ruszyłem w stronę wejścia. Zaczynało robić się zimno, co niestety odczuwałem.

– Powtórzymy to jeszcze? – zapytał z tą swoją ukochaną nadzieją. Odwróciłem się w jego stronę.

– To zależy od ilości nauki – wzruszyłem ramionami – idź już do domu. Robi się chłodno i będziesz chory – chciałem się już go pozbyć. I tak spędziliśmy już dużo czasu w swoim towarzystwie.

– Martwisz się – podsumował, pomachał mi i poszedł w stronę swojego domu.

– Wcale nie! – powiedziałem głośno, a w odpowiedzi otrzymałem tylko śmiech. A niech go diabli wezmą. Najlepiej jak najdalej ode mnie.

Irytująca Omega ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz