24. Świetnie ci idzie, słońce.

367 21 7
                                    

Boże kochany, Jezu Chryste, daj mi tyle chęci do życia, aby wyrównało się z tym, jak bardzo mi się nic nie chce. Przepraszam was, kochani, ale jesień i później zima to taki okres, kiedy łapie mnie po prostu brak motywacji do czegokolwiek. Nienawidzę tej pogody, nienawidzę tego jak szybko robi się ciemno, zimno i ponuro. Po prostu ugh, nie umiem pracować w takich warunkach, uczyć się, a co dopiero zajmować pisaniem. 

Ostatnio wzięłam się do roboty, bo nie może tak dłużej być, ale wątek, który właśnie teraz wprowadzam jest tak cholernie delikatny i tak łatwo go spieprzyć, że dla przykładu, to co pisałam wczoraj do pierwszej w nocy muszę usunąć w całości, bo nie gra z portretem postaci. Po prostu idzie oszaleć. 

Ale nie przedłużając już, cieszcie się rozdziałem. W końcu tak dawno go nie było. Znowu.

PS jak ja skończę drugą część zanim skończę liceum, to chyba zwariuję ze szczęścia


~*~




Czasami jest tak, że nie potrzeba potwierdzenia, by wiedzieć, że wydarzyło się coś strasznego. Ludzie nie potrafią tego ukrywać, a w takich sytuacjach można czytać z nich jak z otwartej księgi, wszystko zapisane jest dużą i wyraźną czcionką. Za długo przyglądałam się tłumom w poszukiwaniu jednego konkretnego osobnika, aby teraz nie spostrzec, że coś było nie tak.

Już kiedy przeszłam przez próg szkoły, zauważyłam ukradkowe spojrzenia skierowane w moją stronę. Strach i jednoczesne zaintrygowanie na twarzach niektórych uczniów. Wewnętrzną walkę u niektórych, jakby usilnie próbowali podjąć jakąś decyzję, lecz wciąż odnajdywali kolejne argumenty za lub przeciw. Współczucie skrywane głęboko w ich oczach i momentalną ciszę, która zapadła na korytarzu, gdy tylko pojawiłam się w polu widzenia wszystkich tu obecnych.

Skierowałam się po schodach wyżej, w stronę klasy, gdzie miałam zajęcia. I choć nie dałam po sobie poznać w najmniejszym stopniu, to wiedziałam. Byłam święcie przekonana, że Sebastian wrócił i kręcił się tu. Po szkole.

Wzięłam głęboki wdech, czując bijące o żebra serce. Łomotało mi w głowie, gdy próbowałam wmówić sobie, że pobiegnięcie do klasy, co sił w nogach to zły pomysł. Prawdopodobnie nawet nie dałabym rady wbiec po schodach, bo ledwo stawiałam kroki. Miałam wrażenie, że się zapadam i zaraz runę, ponieważ grunt, po którym stąpałam był nadzwyczajnie grząski. Drżące ręce schowałam do kieszeni i starałam się iść wyprostowana, z uniesioną głową, patrząc przed siebie. Wszystko to tylko po to, by przekonać innych, ale i siebie, że jestem w stanie to zrobić – zmierzyć się z chłopakiem, który nie tak dawno obrócił moje życie w koszmar.

Cząstka mnie słabo liczyła na to, że Sebastiana nie ma w tej części szkoły. Że był, ale już poszedł, albo widziano go w innym skrzydle i plotki szybko się rozniosły. Nie miałam pojęcia, czego tu szukał i dlaczego nikt go jeszcze nie wyrzucił i nawet nie chciałam o tym myśleć. Tylko jedno piętro dzieliło mnie od bezpiecznej sali lekcyjnej.

Starałam się nie rozglądać, dlatego nie miałam pojęcia, dlaczego raz oderwałam wzrok i spojrzałam akurat w stronę gabinetu dyrektora. A wystarczyło tylko tyle – jeden błąd. 

Całe moje ciało momentalnie się napięło, musiałam przystanąć przez brak powietrza. Od razu go wychwyciłam w tłumie uczniów, stojącego obok dyrektora – nieco przystrzyżone włosy, szczuplejsza i mniej masywna sylwetka i ten sam pusty wyraz twarzy, który uświadamiał mi, że mimo zmian zewnętrznych, w środku pozostawał tym samym skurwielem, co wtedy w alejce. W momencie skrzyżowania z nim spojrzeń, wbrew mojej woli zaczęłam przypominać sobie każdy szczegół z napaści, jakby nie dzieliło mnie od niej ponad osiem miesięcy, a zaledwie jeden dzień. Wszystko tak doskonale pamiętałam, że ze zdenerwowania wypuściłam z dłoni szklaną butelkę z sokiem pomarańczowym.

Para życzeńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz