29. Nasze wspólne zwycięstwo.

377 12 7
                                    

Siema, kto tęsknił, łapka w górę *podnosi rękę*

Nie mam za wiele do dodania. Wszystko, co chciałam wam przekazać, opublikowałam w ostatnim poście, także możecie przejść śmiało do czytania.

Ale zanim to, przypominam o zostawieniu gwiazdeczki i jakiegoś komentarza odnośnie rozdziału. Jak studia mnie pogromią, to jedynie wy i wasze chęci czytania tego, co tu tworzę, będą w stanie mnie odgrzebać spod lawiny szkieletów, mięśni, chemii i łaciny. 

Także cheers, i do następnego! Oby niedługo.


*******



Moje dłonie zwilgotniały od potu. Piłka wyślizgiwała mi się z rąk.

Przetarłem je o strój drużynowy, nawet kilka razy. Minie sporo czasu, zanim nałożę go ponownie – chciałbym zapamiętać na długo tę strukturę, abym za szybko nie zatęsknił.

– Tylko dobrze wymierz! – krzyknął Fabian, wskazując na lewe przyjęcie przeciwników. Niedawno dołączył do nas nowy gracz, który na dobre jeszcze nie nauczył się przyjmować mocnych zagrywek.

Wdech, wydech. Ostatnie kozłowanie piłki, oswajanie dłoni z jej kształtem, aby wyrzut był jak najbardziej precyzyjny.

Zagrałem na prawe przyjęcie. Nie chciałem, aby moje ostatnie wspomnienie w tej drużynie komukolwiek przez jakiś czas przynosiło negatywne emocje.

Antek odebrał, co prawda nieidealnie, ale utrzymał piłkę w grze – to się liczyło. Chwila na rozegranie z ich strony i nasza kolej. Obrona, również nie za dobra, jakby nasi przyjmujący byli dziś w zmowie. Rozegranie Fabiana na lewe skrzydło – nie do mnie. Nasz drugi przyjmujący bez problemu skończył tego seta, a zarazem, dzisiejszy trening.

Trochę żałowałem, że mój epizod z siatkówką nie kończy się wspaniałym atakiem po ciasnym skosie, tak jak najbardziej lubiłem grać. Może gdyby kończył się na zawsze, poprosiłbym i o jeszcze jedną akcję, ale na tę chwilę stało przede mną o wiele gorsze wyzwanie.

– Chłopaki, chodźcie tu na chwilę. – zawołał Marek, zanim rozpierzchliśmy się i rzuciwszy krótkie „Do następnego", pobiegliśmy do szatni.

Wszyscy zgromadzili się wokół niego w ciasnej grupce. Wszyscy poza mną.

Wykręcając palce, uległem ich ponaglającym spojrzeniom i dołączyłem do kółka. Było to niezwykle trudne. Moje nogi próbowały się sprzeciwić i ponieść ciało w stronę wyjścia, zrzucając tym samym obowiązek tłumaczenia zaistniałej sytuacji na barki Marka.

Czy to dojrzałe zachowanie? Absolutnie nie. Czy wciąż to rozważałem? Och, zdecydowanie.

– Bartek ma wam coś do przekazania. – zapowiedział.

Dziwne, że mimo jego żałobnego tonu i miny „Możesz jeszcze zmienić zdanie", żaden z chłopaków nie uznał tego za coś budzącego niepokój. Co prawda, często jako kapitan zwoływałem drużynę po zakończeniu treningu, aby omówić z nimi parę kwestii i zagrzać do cięższej pracy nad kondycją, ale nigdy nie robiłem tego z wyrazem twarzy, jakbym miał zaraz zwymiotować.

To już wyjawienie tego Weronice było o wiele prostsze – przy niej akurat nie bałem się o niezrozumienie, ani o to, że zacznie mieć do mnie pretensje.

– Tylko szybko, mam jazdy za pół godziny. – powiedział któryś.

Parsknąłem, próbując wraz ze śmiechem, pozbyć się ciężaru, który przygniatał mnie do ziemi.

Para życzeńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz