26. Sens naprawiania czegoś, co i tak zniszczysz.

330 23 8
                                    

Dobra, czas leci, a ja muszę się zbierać na autobus do domu, więc publikuję to na szybko. Możliwe są błędy, za które przepraszam. Ogarnę korektę wieczorem, kiedy już w spokoju usiądę przed komputerem. Mam nadzieję, że cieszy was ta wyjątkowa systematyczność (chociaż nie wiem, czy mogę to tak nazwać, zważywszy na to, że pewnie po tym rozdziale znów czeka nas dwumiesięczna przerwa, bo 27. tak samo jak 25. jest dość trudny do opisania XD 

W każdym razie, miłego czytania, kochani i udanego weekendu <3 <3



*****


Kiedy usłyszałam hałas dobiegający z zewnątrz, natychmiast skryłam się głębiej w kuchni. Przeczuwałam, że to oni. Zerknęłam na zegarek i szybko obliczyłam, że od telefonu Fabiana minęło około dwudziestu minut. Szczerze myślałam, że o wiele więcej. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, przez co nie do końca wierzyłam, że w końcu się pojawili.

Z przedsionka dobiegły głos już kilka sekund po tym jak ktoś otworzył drzwi. Marek natychmiast poszedł sprawdzić, czy wszystko w porządku. Rozmowa ze mną i moje obawy zasiały w nim ziarno niepewności. Nie chciał wierzyć, że mogło dojść do najgorszego i musiał sam się o tym przekonać.

Z całego serca pragnęłam, by skończyło się na krótkim: „Gdzie byłeś? Weronika się martwiła." i szybkim udzieleniu odpowiedzi. Bez żadnego wypytywania o szczegóły, bo nic nie wskazywałoby na to, że istniała konieczność ich poznania.

– Na Boga, chłopaki, co się stało?! – Krzyk Marka wyplenił ze mnie wszelkie nadzieje. W jednej chwili w moich oczach stanęły łzy, więc zaczęłam ekspresowo mrugać, by się ich pozbyć. Moja panika okazała się uzasadniona, lecz to nie dawało mi prawa do płaczu. O nie, nie w takich okolicznościach. – Bartek, kurwa, z kim ty się biłeś?

Przełknęłam głośno ślinę. Jak mogłam być tak naiwna i wierzyć, że on nie znajdzie Sebastiana? Jak mogłam myśleć, że wystarczy wypowiedzieć życzenie, by pozbyć się całej nienawiści, którą go darzył?

Byłam taka głupia. Nie mogłam wybić z głowy wyrzutów sumienia, bijąc pięściami delikatnie o uda.

– Nieważne, nic się nie stało. – To był głos Bartka? Brzmiał dość obco jak na niego. Nie słyszałam w nim skrawka tego chłopaka, którego znałam i którego teraz miałam przed oczami, żeby nie pozwolić wyobraźni na snucie domysłów, jak mógłby wyglądać po bójce. Co musiałoby się z nim stać, żeby Marek tak się wydarł.

– Nic? Chłopie, masz zakrwawione pół twarzy!

Zacisnęłam dłonie jeszcze mocniej w pięści, wbijając wzrok w zlew i spływające po naczyniach krople wody. Byle wybić z głowy jego twarz połowie zbroczoną krwią.

– Marek, potrzebujemy apteczki. Mógłbyś nam przynieść? – To Tomek. Brzmiał za spokojnie jak na kogoś, kto właśnie przyprowadził do domu swojego przyjaciela, który brał udział w poważnej bójce.

– Apteczka? Z tym trzeba jechać do szpitala.

– Szpital stanowi mama – odparł poirytowany Bartek. Jak on mógł jeszcze się złościć na innych, kiedy sam doprowadził się do tej sytuacji? – Opatrzy to jeszcze raz jak wróci, a póki co, podaj mi tę apteczkę i jakiś ketonal, bo głowa mi pęka.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę, że możesz mieć wstrząs? Ograniczyliście się do twarzy czy bił cię jeszcze w klatkę? Żebra też wypadałoby obejrzeć.

Para życzeńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz