23. Wszystko jakoś się ułoży.

355 19 5
                                    

Na następny rozdział możecie poczekać trooszkę dłużej. Niestety. Ale wierzę, że treść tego wam to wynagrodzi <3


~*~



Jak na połowę września, słońce grzało straszliwie mocno. Temperatura sięgała nieco ponad trzydzieści stopni, co dla mnie stanowiło katorgę rodem z piekła. Przeklinałam siebie za pomysł wyjazdu do Gryfic w tak beznadziejny dzień ilekroć wychodziłam na przestrzeń bez cienia i jeszcze w pobliżu suchego asfaltu. Znajdowałam się wówczas w miejscu, które można przeznaczyć na publiczną saunę i nic dziwnego, że ledwo po pięciu minutach od wyjścia z pociągu, cała ociekałam potem. A miałam do przejścia co najmniej trzy kilometry.

Szłam więc z nadąsanym wyrazem twarzy, co rusz ocierając czoło i rzucając przekleństwo pod nosem. Tak zły humor przyczynił się przynajmniej do odsunięcia moich myśli od zagrożenia w postaci Sebastiana, które w chwilach takich jak ta, kiedy chodziłam samotnie po mieście, stawało się jeszcze większe. Może to bezmyślne posunięcie, by przyjeżdżać tu, nie informując nikogo, ale po pierwsze, byłam zdesperowana, a po drugie, miałam dość życia w strachu. Najadłam się go, zasypiając co noc z nożem pod poduszką i chowając w najrozmaitszych miejscach ostre przedmioty. Prędzej czy później i tak musiałabym wyjść temu naprzeciw. Miałam jedynie nadzieję, że nie pożałuję tego i tym razem mi się upiecze.

Póki znajdowałam się w centrum nic mi nie groziło. Przyjechałam do miasta w sobotę po popołudniu, więc nieziemski ruch na ulicach zapewniał mi tymczasowe bezpieczeństwo. Od ludzi roiło się wszędzie, gdzie spojrzałam i tylko idiota, albo ktoś szalony zdecydowałby się kogoś napaść w takim otoczeniu. Nie miałam pojęcia, do którego Sebastianowi było bliżej.

Mój cel jednak znajdował się na przedmieściach i im bardziej oddalałam się od centrum, tym rzadziej spotykałam ludzi. Kiedy przeszłam już na najtrudniejszy odcinek tej trasy, nie widziałam niemal żadnej żywej duszy w promieniu kilkuset metrów. Szłam wzdłuż drogi, którą nieco rzadziej przejeżdżały samochody, po dziurawym i zarastającym chodniku. Z jednej i drugiej strony ulicy rozciągał się pusty, brudny bruk i gdyby nie cień rzucany przez napotykane co jakiś czas drzewa, dostałabym udaru.

Ilekroć słyszałam jakiś szmer w mojej okolicy, panicznie się odwracałam i rozglądałam wokół własnej osi. Plusem tej ulicy był fakt, że choć prowadziła przez odludzie, to mało kto zdołałby znaleźć tu kryjówkę. Szłam po niemalże otwartej przestrzeni i nie grałam w żadnym filmie, w którym ktoś znikąd znalazłby się obok mnie. Tak się przynajmniej pocieszałam.

Dopiero kiedy znalazłam się u celu, odetchnęłam z olbrzymią ulgą. Właściwie to przyszłam tu po raz pierwszy w życiu i do tej pory jedynie z cudzych opowieści wiedziałam jak się tu dostać. Na szczęście, w praktyce nie okazało się to wymagającym zadaniem.

Warsztat samochodowy może wzbudziłby we mnie większe emocje, gdybym znała się na mechanice choć w minimalnym stopniu. Po przejściu przez dużą bramę wyszłam na pokaźnych rozmiarów plac zastawiony w połowie przez auta. Nie zauważyłam żadnej segregacji pod kątem: „te do naprawy" i „te gotowe", bo wszystkie stały w dwóch niemal równych liniach, niczym się nie wyróżniając. Choć może to ja byłam za tępa, by to dostrzec.

Omijając kałuże smaru, olejów czy innego rodzaju paliwa rozlane na ziemi, podeszłam nieco bliżej głównego wejścia. Z tego co słyszałam, przez warsztat można było się dostać do domu, który znajdował się dalej. Klapa była otwarta, więc wyglądałam jakiejkolwiek żywej duszy, która mogłaby wskazać mi drogę.

Para życzeńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz