Wyczuwacie ten absurd pójścia do szkoły, gdy się Wam nie chce? W dodatku gdzie mogłabym poprzeć wolne, odwołując się kalendarzem i wskazując na dzisiejszą datę ukazującą 31 października. Nie obchodzę Halloween, lecz sądzę iż ten dzień powinien zostać poświęcony zmarłym tak samo jak jutrzejszy czy pojutrze, lecz nie- muszę wybrać się zapchlonym, żółtym autobusem jadącym o 7:04 w kierunku odnowionego budynku mej szkoły, słuchając na słuchawkach muzyki z lat 60. i przy okazji drocząc się ze staruszką upierającą się o to, by młoda matka z wózkiem ustąpiła jej miejsca, na co zareagowałam swoim burzliwym charakterem, broniąc młodszej kobiety i nachylając się mymi spostrzeżeniami z babą na oko pięćdziesiąt lat, iż jeśli jej coś nie pasuje, to zawsze może wyjść i pojechać następnym autobusem jadącym za pół godziny, ponieważ nikt jej nie kazał W TEJ CHWILI wsiadać, a kolejka innych starszych pań jadących oddać mocz do lekarza nie zwiększy się aż tak, za co staruszka opieprzyła mnie i zaczęła wyzywać bezpodstawnie od puszczalskich gówniar, patrząc na mój ubiór, który mym zdaniem nie miał nic do zarzucenia, no chyba że ciemna sukienka prawie do kolan z kwadratowym dekoltem zakrytym szalikiem oraz płaszcz i wysokie botki, a także związane włosy, są wyznacznikiem puszczalstwa, ale sądzę, iż kobieta się myli i w dodatku sobie za dużo pozwala, za co wygarnęłam jej protokołami o poniżanie i wyzywanie w miejscu publicznym powtarzanymi zawzięcie przez mego tatę pracującego w policji, dzięki czemu baba wyszła, prychając pod nosem, gdy ja się do niej złośliwie uśmiechnęłam i odmachałam, mówiąc przy okazji, iż to, że posiada legitymację emeryta, podrobioną zresztą, nie czyni jej królową autobusu i może sobie jedynie pomiatać tak miotłą, a nie ludźmi.
Po męczącej wyprawie, pobudzającej mnie bardziej niż czarna kawa wymieszana z napojem energetycznym, skierowałam się w stronę przydrożnego sklepiku na skraju bankructwa, do którego uczęszczały jedynie rano pojedyncze jednostki uczniów z mej szkoły bądź podstawówki po prowiant czy fajki albo takie kobiety w podeszłym wieku, jak te w autobusie, czyli królowe koła gospodyń wiejskich, tylko że na blokach, a zamiast gęsi mają jakieś małe psy nazwane Puszek czy Azor uważane za pogromców osiedla, chociaż tak naprawdę za jednym szurnięciem nogi można by było je zdmuchnąć z powierzchni chodnika, a przynajmniej te niektóre. Podeszłam zmarnowana do kasy obsługiwanej przez dwudziestoparoletnią kobietę z brwiami narysowanymi jak od szklanki, kolczykiem w nosie i tatuażu w postaci imienia Maruś na nadgarstku oraz z kwaśnym uśmiechem na twarzy, ponieważ ma klientkę do obsłużenia, czyli mnie, która przybliżyła pomarańczową kartę do czytnika, po czym zabrałam seven days'a z blatu, mierząc farbowaną kobietę wzrokiem i zwracając głośno zza pleców, chłopakom na oko lat dziesięć, uwagę, by wyciągnęli to, co przed chwilą schowali do plecaka najwyższego z nich, gdyż nie wolno kraść, na co oburzyli się, rzucając torbą o starą, popękaną podłogę oraz słowami w mą stronę:
-Ale jesteś wredna. - uniosłam brew, nadal stojąc tyłem do nich, po czym kolejny chłopczyk dodał. - Suka normalnie. - powoli odwróciłam się do nich z miną tak oziębłą i surową, następnie podeszłam do nich pewnie, powoli i władczo te trzy kroki, powodując u nich strach, przychyliłam się ku nim, kurcząc minimalnie kolana i łapiąc mym przepełnionym grozą wzrokiem kontakt wzrokowy.
-Mam świadomość tego, kim jestem, mały złodzieju. - uniosłam wysoko brwi i powolnie kiwałam głową na znak poirytowania. Na twarzy dzieciaka malował się strach przede mną. - No już, wyciągaj batoniki schowane w plecaczku, przecież taki odważny jesteś.- stał sparaliżowany razem z kolegami. - Nagle cię ta pewność siebie opuściła? No popatrz! Tylko żebyś nam tutaj w majtki nie popuścił. - dodałam wrednie i władczo, zachowując minę złego charakteru niczym z filmu. Dziesięciolatek natychmiastowo odłożył skradzione rzeczy, następnie wybiegł z dymem ze sklepu razem z kolegami, a ja dumna podniosłam się złowieszczo i powędrowałam w kierunku szkoły, w której za paręnaście minut mam lekcje. Znalazłam kolejny paradoks mego liceum, a mianowicie mimo katolickiego wzoru i kultury, tablice informacyjne, znajdujące się na każdych piętrach, przyozdobione były plakatami informującymi o dzisiejszej potańcówce w klimacie Halloween w naszej szkole organizowanej przez samorząd szkolny, w dodatku podoczepiali wycięte duszki i pająki bądź zombie do ram okien, a także pajęczyny wijące się przy suficie zostały uznane jako dekoracja, a wszystko to zwieńczone udekorowaną dynią wypełnioną cukierkami, co wzięłam na początku za spóźniony żart Aarona, naszego przewodniczącego, lecz jak widać, mówił na poważnie i aż nie dowierzam, iż ankieta przeprowadzona wśród uczniów na temat tej dyskoteki przyjęła się u naszej pani dyrektor, praktykującej katoliczki, uczącej religii. STOP, nie chcę wyjść na nie wiadomo kogo, chętnie się zabawię na przebieranej imprezie, tym bardziej zaproponuję to Hance i Frankowi, ponieważ ci zażyczyli sobie dzisiaj u mnie nocowania i oglądania horrorów, lecz nie wiedzą jeszcze, iż nie otrzymałam pozwolenia od mojej matki siedzącej dzisiaj do 23:00 w pracy, więc zerwałam jedno ogłoszenie z tablicy i powędrowałam w stronę sali 23, gdzie za chwilę odbędzie się biologia, a na niej wykład o biologicznych polikondensatach, czując się przy tym, jakbym za każdym razem była wzywana do odpowiedzi ze względu na podobnie brzmiące me nazwisko odnośnie jednego, kluczowego słowa. Podeszłam do ławki brązowowłosej dziewczyny rysującej już z tyłu zeszytu karykatury mej klasy, więc podrzuciłam jej ogłoszenie na co ona wróciła wzrokiem na pewną siebie, nabuzowaną mnie, powabnie opierającą się o naszą ławkę, poprawiając me jasne włosy wpadające mi do oczu:
-Zmiana planów, Hanka. Idziemy na to, żadnych ale.- wskazałam na dużą kartkę. - Jako zagorzała fanka Harry'ego Pottera przebierzesz się za Hermionę czy coś. Ewentualnie się nie pomalujesz...To też będzie dobry kostium wiedźmy. - dodałam wrednie, na co ta uniosła ręce, robiąc rozbawioną minę ukazującą rozgniewaną niewiedzę, mówiąc niesłyszalnie przekleństwo w mą stronę.
-Aha? Odezwała się tapeciara. Ja jestem naturalnie piękna, a ty możesz mi jedynie pozazdrościć, bo nawet te twoje idealnie wytuszowane rzęsy i seksowny kształt ust nie równa się z mym pięknem.
-Dobra, dobra. Uznajmy, iż obie jesteśmy boginiami piękna. Z tą potańcówką mówię na poważnie. Nie mogę was dzisiaj u mnie gościć, więc musimy się nacieszyć tym. Spokojnie, ja też nie mam kostiumu, ale z naszą kreatywnością przerastającą ten plebs wokół, na pewno coś zdołamy wymyślić. - usiadłam na drewnianym krześle i założyłam nogę na nogę, stykając kolanem kant ławki i opierając się się plecami o niewygodne oparcie, spoglądając przy tym w pęknięte lusterko dziewczyny przede mną i podziwiając mą urodę (czyt. brzydotę).
-Mam przebranie z zeszłego roku i mogę je przerobić, ewentualnie przebierzemy się za dziewczyny ze „Słodkie zmartwienia" ? - zapodała temat, a ja momentalnie wyobraziłam siebie w żółtej mini w kratę, takiej samej marynarce i wzrokiem wszystkich na sobie.
-Stanowcze nie, to zbyt przewidywalne, nie sądzisz? - kiwnęła na bok swą głową pełną loków. Wnet wpadłam na pomysł, by uwydatnić swój wredny, czarny charakter w kostiumie mej ukochanej trzynastej wróżki, Diaboliny, z którą od dziecka uwielbiałam się utożsamiać, lecz zdałam sobie sprawę, iż nie mam potrzebnych rzeczy do jej przebrania, więc analizując szybko w swoich myślach szafę, stwierdziłam, że dzisiaj wcielę się w postrach dalmatyńczyków, Cruellę. -Przebiorę się za postać z bajki. - dodałam po chwili.
-Uuu...I to, znając ciebie, nie będzie księżniczka. - pokiwałam głową ze złośliwym uśmieszkiem. - Ja prawdopodobnie przyjdę jako piratka, jak w zeszłym roku, no chyba że jeszcze coś wymyślę. Może za jakiegoś zombie lekarza itd.
Do sali wparowała szczupła nauczycielka, ochrzaniając nas, że jesteśmy okropnie rozgadaną i nieogarniętą klasą, do czego jestem już przyzwyczajona. W połowie lekcji, Hannah wyrwała mnie ze skupienia na oknie, a za nim na spadających, brązowych liściach i opustoszały plac zabaw koło zejścia schodami w dół wprost do lasu, gdzie jeszcze zaledwie miesiąc temu tętniło życie, a dziś nie pozostał żaden ślad po żywej duszy:
- Ola? - szepnęła, stukając mnie łokciem, na co się do niej odwróciłam i uniosłam brwi, na znak, iż jej słucham. - Kto organizuję tą potańcówkę? -w jej zapytaniu wyczułam słabą nutę ironii.
-Samorząd szkolny, czyli prawdopodobnie Aaron w głównej mierze, gdyż jest przewodniczącym, ale to nawet zrozumiałe, ponieważ on uwielbia dyskoteki i wszystko, gdzie można sobie potańczyć i być w centrum uwagi. W dodatku wspominał mi, iż lubi organizować takie rzeczy, gdzie wiele ludzi może się dobrze bawić. - przyłapałam się, że na mojej twarzy panuje słodki uśmiech, odkąd zaczęłam o nim mówić.
-No właśnie, Aaron... Mogłam się domyślić, że nie idziemy tam bezpodstawnie. - uniosłam brew, odrywając wzrok od popisanej kredą tablicy.
-Co masz na myśli?
-Przecież ty nie znosisz imprez, głośnej muzyki i tłumu ludzi, a tak nagle wyskoczyłaś z tą potańcówką, więc mogłam się domyślić, że coś jest na rzeczy... Chcesz się zwyczajnie przypodobać chłopakowi jeszcze bardziej, idąc na jego dyskotekę! - uniosła ton, za co profesorka skarciła ją wzrokiem, a ta przeprosiła.
-Wcale nie! - zaprzeczyłam temu, głośno szepcząc, ale brunetka zbyła mnie swym ponętnym wzrokiem i uświadomiła mi, że ona przecież ma rację, bo mimo tego, iż na początku nie zwróciłam na to kompletnie uwagi, to podświadomość potajemnie to przede mną ukryła i zadecydowała mną, przez co skarciłam się w myślach, gdyż to kolejny argument podkreślający słuszność zadanej przeze mnie tezy mówiącej, iż zakochałam się w Aaronie, a tak bardzo chciałam temu zaprzeczyć. Z mych obarczających rozmyślań wyrwał mnie upragniony przez wszystkich w tym momencie dzwonek na przerwę, dzięki któremu zyskałam pozwolenie na wyjście z sali, w której i tak za chwile ponownie odbędzie się kolejna część nauki o białkach z naszą klasą w roli słuchaczy, czego miałam już zdecydowanie dość po czterdziestu minutach, karcąc się w myślach za to, że wybrałam profil z rozszerzoną nauką o przyrodzie. Nagle z mego wewnętrznego użalania się nad mym losem wyrwało mnie ciepłe przytulenie wyższej ode mnie sylwetki:
-Cześć, Alex! Jak się ma moja słodka złośnica? - wyrwał mnie w tym momencie chropowaty głos Aarona, który swym określeniem mnie wracał do wczorajszej sytuacji, gdzie grałam pierwsze skrzypce swym złośliwym oraz burzliwym charakterem, ukazując moją diaboliczną stronę, w którą nikt z nowych znajomych nie dowierzał, a szczególnie mój kochaś.
-Hej! Jest wszystko w porządku, tylko nie nazywaj mnie słodką, dobrze? - oparłam się o ścianę w płytkiej wnęce korytarza, łapiąc intensywny kontakt wzrokowy z nim.
-Hmm... Zastanowię się. - zaśmiał się. Uwielbiam to, jak się ze mną droczy, ponieważ wtedy czuję, iż wykonuje to tak naturalnie, jaki mógłby być nasz wymarzony związek. - Tak się zastanawiam czy złośnica ma zamiar zaszczycić nas dzisiaj swą obecnością na halloweenowej potańcówce. - wskazał wzrokiem na fioletowy plakat nade mną, następnie spuszczając swe zielonkawo-brązowe oczy na mnie.
-Tak właśnie sobie rozmyślałam czy przyjść i myślę, że zawitam choćby na chwilę, by sprawić ci tą przyjemność. - odchyliłam wpadające mi do oczu włosy, zanim zrobił to on.
-Czuję się zaszczycony. Rozmyślałaś również nad kostiumem? Bo rozumiem, że wiesz, iż bez niego nie ma wejścia?
-Pytanie retoryczne. - dodałam, przewracając uradowanymi oczami.
-Widziałbym cię w seksownym stroju wojowniczej kobiety zombie w latach 40., wiesz? - dodał, łagodnie głaskając mą dłoń, a ja wnet na jego słowa uniosłam wysoko brwi.
-Doprawdy? Takie masz marzenie? Ujrzeć mnie w maksymalnym uosobieniu mego charakteru... -na me słowa pokiwał powolnie głową. - No, to muszę cię rozczarować, Skalski, gdyż nie zobaczysz mnie w roli seksi kobiety wojny. - na te słowa udał, iż posmutniał, a ja prychnęłam pod nosem. - Jestem ciekawa, za kogo się przebierze nasz przewodniczący! Czyżby jakiś spider-man?
-Proszę cię...To będzie coś bardziej wyszukanego niż te wszystkie średnio interesujące kostiumy. - pokiwałam głową rozbawiona. -Dobrze, słodka. Zobaczymy się później, a jak nie to na potańcówce, ale musisz przyjść, gdyż przygotowałem coś, czego się nie spodziewasz. - wykonał gest rękoma, po czym się pożegnaliśmy i powędrowaliśmy w stronę swych klas z uśmiechami na twarzy, wywołanymi naszą wzajemną obecnością. Zastanawia mnie, od kiedy Aaron zyskał tej pewności siebie w sprawach damsko-męskich wobec mnie, skoro i tak udajemy i nie musi się produkować, mimo iż podoba mi się ta otwartość na nowe granice słowne.
CZYTASZ
Pojutrze [ZAWIESZONE]
Romance~Wraz z pójściem do liceum mamy dla siebie mniej czasu i widujemy się jedynie na korytarzu bądź w ławce, co nie przeszkadza mi w dużej mierze, bo nadal się bardzo dobrze dogadujemy, tylko teraz, w świetle upragnionej już przez nas szesnastki, tak ja...