Rozdział 11 cz.1

180 31 3
                                    

Moritz opowiadał Minie o jednostajnym życiu w miasteczku, a zawadiacki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Mówił, że mieszkają w nim sami nudni ludzie, niewarci zbytniej uwagi. Stwierdził, że odkąd nastolatkowie rozpoczynają szkolenie zawodowe, już nic ciekawego nie ma miejsca w ich marnej egzystencji i zazwyczaj całe swoje skupienie poświęcają pracy. Minie od razu przyszła na myśl Agatha, która przez praktyki w szpitale praktycznie nie bywała w sierocińcu. Przynajmniej szesnastolatka jej nie spotykała.

— A więc jak ci mija twoja marna egzystencja? — spytała Mina ze śmiechem, chociaż nie czuła się jeszcze całkiem swobodnie w jego towarzystwie.

— Zawód ojca uchronił mnie od zguby. Od dziecka przygotowywał mnie na swojego następcę, więc obszedłem wszystkie teściki i wylądowałem na bezpiecznej, wygodnej posadzie głowy miasta.

— Szczęściarz. — Mina pokręciła głową. — Nie sądziłam, że nawet tutaj spotkam tak rażącą niesprawiedliwość.

— Rzadko kiedy dobra władza jest oparta na sprawiedliwości — stwierdził, patrząc jej głęboko w oczy. — Nie sądzisz? Spójrzmy na demokrację. Nie zawsze ci najbardziej lubiani przez ludzi są odpowiedni do sprawowania rządów.

— Masz rację, ale czy ludzie nie mają prawa decydować, kto będzie nimi rządził? — Dziewczyna nie mogła nie zauważyć, że z każdym zdaniem chłopak delikatnie się do niej przybliża.

— Od dawna z nikim nie prowadziłem takiej ciekawej dyskusji. Dlatego uważam, że jesteś o wiele bardziej interesująca niż całe to zapchlone miasteczko, Mino.

Zdążyli dojść do centrum i zmierzali ku polom uprawnym, a co za tym szło, także domowi Gerharda. Gdy wyszli poza teren zabudowany i mogli już podziwiać zamek w całej swojej okazałości, Moritz spojrzał na niego i zasugerował zwiedzanie okolic mistycznej dla społeczności budowli. Minę zaciekawiło, jaki blondyn miał stosunek do tego miejsca, więc entuzjastycznie przystała na propozycję.

Szli więc razem wiejską ścieżką, po obu stronach rozpościerały się złote pola uprawne, będące głównym źródłem pożywienia dla tutejszej ludności. Słońce oblewało ich falami gorąca, dlatego też szesnastolatka była wdzięczna matce za zabranie na wakacje luźniejszych ubrań. No i dezodorantu.

— Pewnie słyszałaś już nasze legendy, dotyczące tego zamku — zaczął syn burmistrza prześmiewczo.

— Tak, tak. Podobno tylko osoby z zewnątrz są w stanie zdjąć klątwę, a rozwiązanie właśnie mogą znaleźć w zamku.

— I co? Próbowałaś już tam wejść — zapytał ze śmiechem.

Mina w pierwszym odruchu chciała mu przyznać, że tam poszła i opowiedzieć o dziwnych mieszkańcach w postaci Gerharda oraz kukły Her Hagera. Przypomniała sobie jednak, że nie powiedziała tego nawet swojemu bratu, który miał większe prawo wiedzieć. Ponadto uznawała to za swoje prywatne śledztwo i wolała przeprowadzić je sama.

— Jeszcze nie. Greta, ta ruda dziewczynka z sierocińca...

— Spokojnie, znam ją.

— Mówiła, żeby tam nie wchodzić. Podobno nikt jeszcze stamtąd nie wrócił — powtórzyła słowa, przekazane jej przez brata.

— To prawda. Dlatego ludzie też rzadko zapuszczają się w te okolice. I dzięki temu bardziej je lubię, są takie... odludne. Bo mitycznej wiedźmy jeszcze nie spotkałem — prychnął.

— A znasz kogoś, kto ją spotkał? — Minie dużo opowiadano o słynnej czarownicy, ale nikt nigdy nie przyznał, że poznał ją osobiście. Nastolatka wpadła jedynie na Gerharda, o którego mogła o wiele dziwactw podejrzewać, lecz na wiedźmę to on nie wyglądał.

— Podobno wszystkie takie przypadki nie żyją — stwierdził z nutką rozbawienia. — Ale według mnie to tylko bujdy. Ojciec mi wyjawił, że tę całą legendę o ludziach z zewnątrz wymyślił mój dziadek, żeby powstrzymać panikę wśród ludzi, gdy okazało się, że na miasto nałożono jakąś barierę. W zamku wtedy mieszkała jakaś kobieta, posądzana przez niektórych o czary. No i została ofiarą propagandy, ogłoszono, że narzuciła klątwę na miasteczko i trzeba ją zabić, by wszystko wróciło do normy. Zaczęto organizować ochotnicze wyprawy do zamku, takie polowanie na czarownice. No ale nikt nigdy nie wrócił. Dlatego też wcześniejszy burmistrz, mój dziadek, żeby powstrzymać kolejne ofiary, okłamał mieszkańców, że dostał wiadomość od wiedźmy, iż jedynie osoby urodzone poza miasteczkiem potrafią zdjąć klątwę. Stwierdził wtedy, że skoro nikt nie może wyjść, pewnie nikt też nie wejdzie, więc dał ludziom złudną nadzieję, ale ostatecznie też jakiś cel. Sens oczekiwania.

Podczas jego wypowiedzi, Mina nie mogła nie zauważyć dumy z inteligencji swojego przodka oraz przekonania o nieomylności czynów jego rodziny. Zazwyczaj wyraziłaby swoje wątpliwości, dotyczące takich działań, lecz Moritz podświadomie ją do nich przekonywał, czy to swoją charyzmą, czy nieodpartym urokiem.

— A co myślisz o tym zamku. Bo skoro nie jesteś pewien, czy to wiedźma stanowi problem, jak według ciebie zniknęli ci ludzie? — Interesował ją jego punkt widzenia na ten szczególny temat. Szczególnie że sama jakoś przetrwała pobyt w zabytkowej budowli i nawet nie doświadczyła zbyt wielkiego niebezpieczeństwa, może pomijając spotkanie trzeciego stopnia z Her Hagerem. Mina obstawiała, że jeśli coś rzeczywiście tam zabija nieproszonych gości, to najprawdopodobniej robiła to trzymetrowa kukła.

— Mam swoją tajną teorię. — Uniósł zalotnie brwi i niespodziewanie objął ręką ramiona dziewczyny, niebezpiecznie przybliżając swoją twarz do jej. — Ale musisz obiecać, że nie będziesz się śmiać.

— No co ty. — Chcąc uciec od jego przeszywającego wzroku drapieżnika, spojrzała w dół, na wydeptaną ziemię. Akurat przechodził jakiś żuk, więc na nim skupiła swój wzrok. Być może Moritz ją pociągał, ale niekoniecznie oczekiwała tak szybkiego rozwoju relacji.

— Podejrzewam, że być może to wszystko jest jakimś eksperymentem, wiesz, świrniętych naukowców, rządu czy czegoś takiego. Zresztą, praktycznie wszyscy najlepiej wykształceni ludzie sądzą podobnie. Pewnie nałożono na nas jakąś barierę i naukowcy badają rozwój społeczeństwa, czy coś takiego, a za główną kwaterę obrali sobie zabytkowy zamek i zabijają każdego, kto tam wejdzie. No ale do zwykłych ludzi bardziej przemawia bajeczka z wiedźmą. A co ty myślisz, Mino, ze swoją wiedzą o świecie na zewnątrz?

— Myślę, że ktoś musiałby wydać na to pozwolenie. No i jeśli rzeczywiście ludzie są przetrzymywani wbrew swojej woli, to opinia publiczna zjadłaby tych badaczy za złamanie barier etycznych. Poza tym, dlaczego wpuściliby mnie i moją rodzinę?

— Może jesteście wynajętymi aktorami? — zaproponował z udawaną podejrzliwością.

— Tak, oczywiście. To moja Oscarowa rola. — Przewróciła oczami.

— Oscarowa? — powtórzył ze zdziwieniem.

— Racja... Oscary to takie nagrody związane z kinematografią, można je dostać za najlepsze filmy, aktorów, muzykę — wyjaśniła, próbując jak najbardziej uprościć temat. Zapomniała, że ludzie z miasteczka prawdopodobnie nie zrozumieją większości nawiązań do popkultury, jakich używała.

— Świat na zewnątrz musi być fascynujący — westchnął Moritz.

— Jak chcesz, mogę ci o nim poopowiadać.

— Lepiej nie — stwierdził. — Ojciec zakazał komukolwiek dopytywać się o wasze wcześniejsze życia, żeby zachować względny spokój w miasteczku. Jeszcze ludzie zatęskniliby za postępem, którego nie było im dane doświadczyć.

— Ale nie jesteś ciekawy?

— Oczywiście, że jestem — przyznał. — Tylko że chyba wolę mieć lepsze samopoczucie, niż zaspokoić swoją ciekawość.

Ich rozmowa trwała w najlepsze i Mina nie zauważyła, iż syn burmistrza skierował ich spacer w stronę lasu przy wzgórzu. Nieświadomie, ponownie przechodziła trasę swojej niedawnej, nocnej wędrówki z Gerhardem. 

Legenda Zapomnianego MiasteczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz