Rozdział 16

180 31 5
                                    

Mina bardzo się ucieszyła z dobrej nowiny, przyniesionej przez jej brata. Theo streścił jej swoją i wizytę i pokrótce opisał ich babcię. Dziewczyna uznała, że raczej polubi kobietę, która najprawdopodobniej była przeciwieństwem matki.

Pomimo niewielkiego dobytku postanowili jak najszybciej rozpocząć pakowanie. Ponadto szesnastolatka prawie wszystko wkładała do torby matki, więc większość jej rzeczy leżała poukładana w walizce.

Theo za to musiał spędzić trochę czasu na zbieraniu swoich własności, a w połowie, niespodziewanie, przerwała mu Greta. Wbiegła do pokoju niczym tornado, niosące zamęt i bałagan.

Z szerokim uśmiechem, rozświetlającym jej piegowatą twarz, spojrzała w stronę rękopisu powieści ojca rodzeństwa, a potem błagalnym wzrokiem popatrzyła na czternastolatka.

— Skończyłeś już może? — spytała pełnym nadziei tonem.

— Jestem w połowie — mruknął z irytacją chłopak, w duchu dziękując losowi, że zesłał mu babcię, która uratuje go od dłuższego mieszkania z rudą.

— To daj znać, kiedy skończysz. — Bez pytania usiadła na jego łóżku i gapiła się na niego z ciekawością. — Dlaczego pakujesz swoje rzeczy?

— Bo wolę je mieć w jednym miejscu — odparł krótko.

Dziewczyna chciała namówić go na wspólną zabawę, twierdząc, że cały dzień musiała siedzieć sama. Gdy jednak chłopak zaproponował jej odwiedzenie Miny, westchnęła z zawiedzeniem i cicho przyznała, że jego lubi bardziej. Theo przewrócił oczami. Próbował ignorować rudą przez resztę popołudnia.

***

Następnego ranka rodzeństwo z ekscytacją zbiegło na śniadanie, obstawiając pomiędzy sobą, kiedy będą już mogli opuścić sierociniec. Liczyli, że babcia przyjdzie po nich jak najszybciej i wybawi od kolejnego dnia męki z panią Schmalz czy, w przypadku Theo, z Gretą.

Mina miała o wiele lepszy humor niż poprzedniego dnia. Ze śmiechem zakładała możliwe scenariusze przekazania opiekunce sierocińca wieści o pozbawieniu jej praw do opieki nad nimi. Niestety, kiedy tylko przekroczyła próg jadalni, uśmiech natychmiast zszedł z twarzy nastolatki. Od razu zesztywniała i napięła mięśnie, co nie uszło uwadze jej brata.

Theo podążył za wzrokiem swojej siostry, by ujrzeć gościa, siedzącego po prawicy pani Schmalz i naprzeciwko podejrzanie spokojnej rudej. Wtedy właśnie czternastolatek zrozumiał, że randka musiała skończyć się o wiele gorzej, niż początkowo przypuszczał.

Powoli zajęli swoje miejsca, Mina patrząc intensywnie na swoje stopy, a Theo nie spuszczając czujnego spojrzenia z twarzy Moritza.

Syn burmistrza zasiadł na krześle niczym na tronie, nie sprawiał wrażenia nawet trochę zmieszanego. Szczerząc zęby, gawędził z opiekunką sierocińca na jakiś trywialny temat i przestał, dopiero gdy zauważył przybycie rodzeństwa. Posłał im zwycięski uśmiech, a jego zimne oczy po raz pierwszy tak naprawdę zdawały się eksponować całe okrucieństwo, jakie w sobie ukrywał za czarującą maską. Po mrugnięciu to wrażenie zniknęło i Theo znowu zobaczył jedynie uroczego, pewnego siebie młodzieńca.

Agatha jak zwykle odbywała już o tej porannej godzinie praktyki w szpitalu, dlatego też siedzieli w piątkę przy stole. Moritz oraz pani Schmalz byli pogrążeni w zajmującej konwersacji, kiedy trójka wychowanków wbijała wzrok w talerze z pieczywem.

Czternastolatka dość zdziwił fakt, że Greta również najwyraźniej nie przepadała zbytnio za synem burmistrza, gdyż co chwilę zerkała na niego z niepokojem, a jej cała energia gdzieś przepadła. Być może po miasteczku krążyły wśród młodzieży jakieś plotki albo dziewczynka podświadomie wiedziała, iż z blondynem coś nie grało.

Pani Schmalz za to zachowywała się, jakby gościła w swoim domu celebrytę. Kiedy ich rozmowa dążyła ku końcowi, zagadywała go o coraz to nowsze rzeczy, co chwile podpytując, czy aby na pewno nie życzy sobie więcej napoju lub dodatkowej porcji jedzenia. Nastolatkom nigdy nie pozwoliła nawet spróbować swojego kompotu, a Moritz miał właśnie otrzymać drugą szklankę. Ponadto, gdy kobieta zauważyła, że jej wychowankom nie dopisuje apetyt, ryknęła głośno, każąc im opróżnić talerze, by, jak to ujęła, okazać szacunek tak ważnej osobowości.

Mina, która ani razu nie podniosła wzroku, zacisnęła zęby i zaczęła skubać swój chleb. Zastanawiało ją, dlaczego blondyn zdecydował się nią zabawić i, wykorzystując uwielbienie pani Schmalz, odwiedził sierociniec. Nie sądziła, że widok niedoszłego oprawcy tak bardzo nią wstrząśnie, nie potrafiła wydusić słowa czy nawet pozbierać myśli. Wiedziała, że jej brat coś już podejrzewał i prawdopodobnie zażąda później wyjaśnień, co dodatkowo ją zdołowało. Będzie musiała przyznać mu rację i, do tego, wrócić pamięcią do tamtych wydarzeń. Co więcej, nie miała najmniejszego pojęcia, jak wytłumaczyć mu bohaterski ratunek Gerharda, biorąc pod uwagę, że zataiła wcześniej istnienie mieszkańca zamku na wzgórzu.

Dziewczyna próbowała nie wsłuchiwać się w rozmowę właścicielki sierocińca i syna burmistrza, lecz gdy kobieta wspomniała, że mógłby z nimi jadać codziennie, szesnastolatkę mimowolnie przeszedł dreszcz.

— Cudowna propozycja! Uwielbiam waszą rodzinną atmosferę. U mnie zwykle sam muszę jeść śniadanie, gdyż mój ojciec pracuje od świtu. A tutaj codziennie miałbym towarzystwo. — Szeroki, anielski uśmiech na twarzy chłopaka ani trochę do niego nie pasował. Moritz wyglądał z nim jak psychopata, co jeszcze bardziej zmroziło Minę.

Dopiero po chwili, gdy usłyszeli pukanie, szesnastolatka przypomniała sobie, że babcia miała przecież ich raz na zawsze uwolnić ze szponów pani Schmalz.

Opiekunka sierocińca przeprosiła syna burmistrza i wyszła na korytarz, by otworzyć niespodziewanym gościom drzwi.

Nie minęło dziesięć sekund, a do jadalni wparowało trzech mężczyzn w średnim wieku oraz kobieta, w której Theo od razu rozpoznał ich babcię. Czternastolatek natychmiast szturchnął swoją siostrę i wskazał jej staruszkę palcem, posyłając zarazem nastolatce znaczące spojrzenie. Ona od razu zrozumiała, co miał na myśli, i momentalnie zalało ją uczucie ulgi. Wiedziała, że nadeszło wybawienie od tego, i możliwych przyszłych, posiłków.

— Zgodnie z prawem adopcji sierot przez samotne osoby w podeszłym wieku, w celu pomocy w podstawowych obowiązkach domowych, rada mieszkańców wyraziła zgodę na przekazanie tych tu dwóch dzieci, Theodora oraz Wilhelmnę, pod opiekę Johanny Herschel. — Najwyższy z mężczyzn uroczyście wypowiedział te słowa, po czym zlustrował rodzeństwo wzrokiem.

— Ale... ale dlaczego nikt tego ze mną wcześniej nie skonsultował? — jęknęła pani Schmalz, a jej pomarszczoną twarz oszpecił ogromny grymas.

— Myślałem, że zna pani zasady — mruknął ten sam mężczyzna. — Jeżeli o wniosek wystąpi dobrze znana radzie osoba, której roszczenia nie ulegają wątpliwością, możemy przyznać jej dzieci natychmiastowo. A jako że prośba dotyczy rodzeństwa, pani Herschel zażądała obojga sierot.

Pani Schmalz wdała się z przedstawicielami rady mieszkańców w małą dyskusję, a w międzyczasie Mina spojrzała na swojego brata.

— Dlaczego powtarzają, że jesteśmy sierotami, skoro nasza mama żyje? — szepnęła, marszcząc czoło.

— To pewnie ułatwia im przeprowadzenie ich protokołów. Tak długo, jak takie twierdzenie przynosi nam korzyści, lepiej im nie przypominać, że mama jest w śpiączce, a nie w grobie — uznał, z uwagą obserwując rozmowę dorosłych.

Szesnastolatka kiwnęła głową i popatrzyła na Gretę, która podejrzanie szczerzyła się w stronę ich babci. Gdy jednak obróciła głowę jeszcze bardziej w prawo, jej oczy spotkały zimny wzrok Moritza.

Chłopaka nie cieszyła zaistniała sytuacja, pomimo pozornie spokojnego oblicza. Mina dostrzegła, że zacisnął swoje dłonie w pięści. Podświadomie zrozumiała, że jej nie odpuści. Pomimo wygrania pomniejszej bitwy, wojna będzie trwać.

Tymczasem mężczyźni najwyraźniej przegadali panią Schmalz, ponieważ gniewnie westchnęła i rzuciła ponure ,,niech będzie", a następnie usiadła przy stole.

Johanna Herschel podeszła do rodzeństwa. Zlustrowała ich od stóp do głów, szczególnie Minę, i objęła ze wzruszeniem.

— Czas wrócić do domu moi drodzy.

Legenda Zapomnianego MiasteczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz