XXX. Spór Jamesa z Camille

359 71 90
                                    

Camille ciągle myślała o tym, że Jean ją zdradził. Nie było chwili, by nie wyobrażała go sobie w objęciach Constance. Wciąż nie rozumiała, jak mógł jej uczynić taką krzywdę. Przecież tak bardzo się kochali, do tego na świat miało przyjść ich kolejne dziecko. A on to wszystko zepsuł.

Były chwile, gdy miała ochotę wdać się w platoniczny romans z innym mężczyzną, czuła jednak, że nie mogłaby zdradzić Jeana nawet w tak niewinny sposób. Bo przecież poprzestałaby jedynie na pocałunkach, gdyż w swym obecnym stanie nie mogłaby sobie pozwolić na więcej.

Wtedy jednak upodliłaby się tak samo jak on, a tego nie pragnęła. Musiała mu pokazać, że jest lepsza od niego, że mimo wszystko trwa wiernie u jego boku.

Przede wszystkim jednak nie mogła go zdradzić, bo wciąż go kochała, nawet mimo krzywdy, którą jej wyrządził. Pokonali tyle przeszkód, by w końcu być razem. Nie mogła tego wszystkiego po prostu przekreślić.

Po nieudanym spotkaniu na plaży, ustaliła z Jamesem, że razem przyjdą do Val. Tam mogli spokojnie porozmawiać z dawną przyjaciółką, a Camille nie groziło niebezpieczeństwo utopienia się.

Gdy nadszedł dzień wizyty, uznała, że weźmie ze sobą jedynie Lottie, a bliźniaki zostaną pod opieką Marie. Ich ostatnie spotkanie z Belle było zbyt nerwowe zarówno dla nich, jak i dla Camille i Jamesa. Nie zamierzała zamartwiać się przez całe spotkanie, czy dzieci nagle nie zaczną się kłócić.

Księżna Montefeltro powitała ją w progu i poprowadziła do bawialni. Tam czekał już na nią James, obok którego siedziała Belle. Przebierała swoimi krótkimi nóżkami, uśmiechając się rozkosznie. Camille ogarnęło na ten widok przyjemne ciepło. 

Dziewczynka, ujrzawszy ją, zerwała się z miejsca i popędziła do matki. Przytuliła się do jej sukni i zaczęła wesoło szczebiotać. Camille śmiała się z jej uroczych zapytań.

— Mamusiu, czy to też moja siostrzyczka? — Wskazała na Lottie.

— Tak, skarbie. Ale ona jest malutka i nie zrobi ci krzywdy. Alexandre ostatnio zachował się bardzo źle, wybacz mu.

Rzekłszy to, usiadła na kanapie. Isabelle wcisnęła się na miejsce obok niej, po jej drugiej stronie zaś usadowiła się Val z filiżanką kawy, którą powoli sączyła.

Belle przytuliła się do matki i położyła główkę na jej piersi. Camille gładziła jej włosy, uśmiechając się, zaś drugą ręką przytrzymywała Lottie. Dziewczynka gaworzyła wesoło, bawiąc się bransoletką, którą Camille miała na nadgarstku.

Kobietę wypełniało szczęście. W końcu miała przy sobie swą córeczkę, którą James zabrał jej na tak długo, i mogła cieszyć się jej obecnością. Isabelle przypominała jej nieco ją samą w dzieciństwie. Miała takie same duże, błękitne oczy, czarne loki i blade oblicze. 

— Mamusiu, czy kochasz swoje inne dzieci bardziej ode mnie? — zapytała nagle Belle, czym wprawiła swoją matkę w konsternację.

— Oczywiście, że nie. Wszystkie was kocham po równo.

— A tatuś mówi, że kochasz tylko dzieci tego brzydkiego pana, a mnie nie — jęknęła dziewczynka.

Camille prychnęła i posłała Jamesowi pełne pogardy spojrzenie. Jak mógł mówić dziecku takie rzeczy? Tylko wypaczał jej delikatną, dziecięcą psychikę. Utwierdziła się w przekonaniu, że James nie nadaje się na ojca. Nigdy nie powinna mu zostawiać Belle na wychowanie.

— Twój tatuś mówi głupoty. Kocham was wszystkich, a Jean wcale nie jest brzydki.

— Ale tatuś...

Camille i JeanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz