XIV. Najsmutniejsza panna młoda w Wiedniu

445 96 369
                                    

Jak jej matka dwadzieścia lat temu, tak teraz Isabelle Ashworth miała zostać żoną dobrze wykształconego, ułożonego człowieka sztuki. I tak jak jej matka, Isabelle wcale go nie kochała.

Gdy Camille i służka pomagały się jej odziać, z całych sił starała się uśmiechać. Nikt nie powinien wiedzieć, jak bardzo nie chciała tego ślubu. Nie potrafiła jednak pozbyć się z pięknego lica tej smutnej miny, która miała tkwić na nim do końca wieczoru. 

Jak przez mgłę pamiętała podróż do kościoła. Jej suknia ślubna była zdaniem Camille tak rozłożysta, że Isabelle musiała jechać powozem sama. W rzeczywistości jednak matka mogłaby jechać z nią, gdyby tylko wykazała chęć wciśnięcia się w róg powozu, by nie uszkodzić kreacji swej córki. 

Suknia cieszyła ją w obecnej sytuacji jako jedyna. Co prawda musiała zawiązać gorset ciaśniej niż zazwyczaj, gdyż toaleta była niezwykle wręcz obcisła, lecz uważała, że tak zjawiskowa toaleta była tego warta. Białe obszycie przy dekolcie grało z jej jasną skórą, a takaż falbana u dołu spódnicy dodawała kreacji zwiewności. Nie miała jednak na sobie zbyt wiele biżuterii, gdyż Camille uznała, że jako panna młoda Isabelle powinna podkreślać swą niewinność i skromność. Nawet jeśli wcale skromna ani niewinna nie była. 

Zakręciło się jej w głowie, gdy powóz zatrzymał się przed monumentalną katedrą świętego Szczepana. Jej ojciec nienawidził gotyckiej świątyni, która jego zdaniem nijak pasowała do atmosfery urokliwego serca miasta, lecz uparł się, że jego ukochana córeczka musi koniecznie wziąć ślub w największym kościele w mieście, nawet jeśli ona sama marzyła o bardziej ustronnym miejscu.

Belle odczuwała swego rodzaju lęk, gdy patrzyła na potężny budynek. Zdawało się jej, że ze szczytu wysokiej wieży łypie na nią swymi czerwonymi oczami jakiś szatan, zwiastujący jej ogromne cierpienie w małżeństwie. Nie pomogły jej nawet ośmielające uśmiechy matki i surowe spojrzenie ojca, który prowadził ją do ołtarza. Trzymał ją tak mocno, jakby chciał powstrzymać córkę przed ucieczką. 

Przy ołtarzu już czekał Friedrich w odświętnym fraku. I on wyglądał na przerażonego uroczystością. Oczy błyszczały mu niezdrowo i cały się trząsł. Isabelle zauważyła kilka kropli krwi na jego wargach. Chciała mu powiedzieć, że nie chce tego ślubu tak samo jak on, lecz wiedziała, że spowoduje to ogromny gniew jej ojca, który zapewne nigdy jej nie wybaczy.

Przemknęło jej przez myśl, że teraz, skoro pogodziła się z matką i pozostawała z nią w dość dobrych stosunkach, mogłaby wyjechać z nią do Paryża, gdzie nikt jej nie znał, i zacząć od nowa. Poznałaby jakiegoś przystojnego, interesującego Francuza, za którego mogłaby wyjść, i wiodłaby z nim szczęśliwe życie. Bo czuła, że z Fritzem nie ma na to zbyt wielkich szans. 

Szarpnęła się, lecz ojciec wzmocnił uścisk, jakby przeczuwając, jakie miała zamiary. Wiedziała, że nie było sensu próbować ucieczki, kiedy znajdował się tak blisko niej. Czas, by wydostać się z tego okropnego położenia, w jakim się znalazła, minął. Musiała zostać żoną Friedricha. 

Była tak zdenerwowana, że nie wiedziała już, gdzie jest, ani co się wokół niej dzieje. Widziała wszystko jak przez mgłę. Blade lico Friedricha, gniewne spojrzenie ojca, smutne oblicze matki zdawały się jej tylko odległymi zjawami. Nie wiedziała nawet, kiedy wymówiła słowa przysięgi małżeńskiej. 

Potem wszystko potoczyło się tak błyskawicznie, że Isabelle nie zorientowała się, kiedy znalazła się już w willi von Altenburgów na przyjęciu weselnym. Wiedziała tylko, że ma dość fałszywie uśmiechających się do niej gości, ojca dumnego jak paw i wuja Ottona popijającego piwo tak łapczywie, jakby widział je po raz pierwszy w życiu.

Camille i JeanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz