XII. Wizyty

771 124 439
                                    

Kolejnego dnia Diane czuła się tak dobrze, że wstała z łóżeczka. Camille odetchnęła z ulgą, widząc, że jej córeczce już nic nie zagraża. Wciąż jednak rozmyślała o wczorajszej kłótni z Jeanem. Nie pojmowała, dlaczego nie zgadzał się na to, by zaopiekowała się Isabelle, tak jak samo jak nie rozumiała, dlaczego Diane i Alexandre mieliby czuć się źle z tym, że dołączyłaby do nich starsza siostra. 

Jean jednak rozumiał i był gotów wyłuszczyć jej jeszcze tysiąc razy, że pojawienie się dziecka Jamesa w ich domu wywołałoby katastrofę. Pamiętał, jak trudno było mu wytłumaczyć dzieciom, jakim cudem w ich życiu zjawiła się mała Lottie. Przybycie Isabelle, niemal dwa razy starszej od bliźniąt, okupiony byłby ich zdziwieniem i dezorientacją, a przede wszystkim mnóstwem pytań, na które ani on, ani Camille nie potrafiliby odpowiedzieć, zwłaszcza na to, dlaczego Isabelle ma innego ojca, a tę samą matkę. Do tego wszystkiego Alexandre zapewne byłby zazdrosny o uwagę Camille, a Diane smutna i zagubiona. A James musiałby, chcąc nie chcąc, pojawiać się w ich życiu raz na jakiś czas, a tego Jean nie mógłby znieść, bowiem choć widział go tylko raz w życiu, Anglik napawał go odrazą.

Z tego też powodu nie odzywali się do siebie przez cały dzień, nawet przy śniadaniu, co wzbudziło niepokój u dzieci, a zwłaszcza Louisa, który dość już miał atmosfery panującej w domu. W końcu, po długim namyśle, Jean uznał, iż powinien udać się do Franciszka, by przeprosić go za swoje ostatnie zachowanie i pomówić o sprawie Camille i Isabelle. Miał nadzieję, że przyjaciel mu wybaczy. 

O trzynastej wyjechał w kierunku domostwa Potockich. Franciszek zamieszkiwał wielce luksusowy dom niedaleko kościoła świętego Sulpicjusza, który wiele lat temu zbudował dla swej rodziny stary Olivier Possony. Stamtąd miał już tylko kilka kroków do Ogrodu Luksemburskiego, który Jean tak uwielbiał. Kiedyś mieszkał w bliskiej okolicy i bardzo żałował, że przeniósł się z Rue de Sevres na Rue de Varenne. Gdyby tylko Camille tak nie nalegała na przeprowadzkę...

Wysiadł przy Rue de Grenelle i podążył w stronę drzwi. Po chwili otworzyła mu Nanette w schludnym stroju z kołnierzykiem i zaprowadziła de Beauforta do saloniku, gdzie siedziała Antoinette. 

— Och, dzień dobry, Jeanie — rzekła, uśmiechając się. 

— Dzień dobry. Czy mogę... Iść do Fransa?

— Oczywiście! Bardzo na ciebie czekał. 

Jean skinął jej głową i z ciężkim sercem skierował się w stronę pokoju przyjaciela. Zastał go siedzącego na łóżku z książką o historii Polski. Uśmiechnął się pod nosem. Już miał się odezwać, kiedy nagle rozległ się głos Franciszka:

— W końcu przyszedłeś, mój drogi! Myślałem, że już nigdy cię nie ujrzę!

— Spokojnie, Fransie, nigdy bym cię nie zostawił. Chciałbym cię przeprosić — powiedział cicho i wbił wzrok w podłogę.

— Janeczku, nie wstydź się, siadaj — wskazał na krzesło stojące obok łóżka — i mów, co ci leży na sercu, twój Franio zawsze cię wysłucha. 

Jean usiadł, wzdychając, i rozłożył bezradnie ręce. Ujęła go ta bezpośredniość Franciszka i fakt, że tak szybko zapomniał o ich kłótni. On sam nie mógł sobie wybaczyć tego, jak go wtedy potraktował.

— Co się stało? Wyglądasz okrutnie źle, Janeczku.

— Ach, jakby ci to powiedzieć, Fransie... Przeżyłem jeden z najgorszych tygodni w moim życiu, a już na pewno najgorszy, odkąd wróciłem.

— Camille się na tobie mści za krzywdy z przeszłości?

— Nie. Powiedziałem jej o czymś, o czym i ty powinieneś wiedzieć.

Camille i JeanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz