XI. Altenburgowie

419 91 326
                                    

— Papo, kiedy maman do nas wróci? — Gigi spojrzała błagalnie na ojca.

Jean westchnął ciężko i przytulił siedzącą na jego kolanach córeczkę. Sam chciałby znać odpowiedź na to pytanie.

— Właśnie, papo! — zawtórowała jej Lottie. — Ja już chcę, żeby poszła ze mną po nowe suknie! Obiecała mi, że zrobimy to po powrocie! 

— A mi obiecała nowe książki! — krzyknął Robert. 

— A mi zabawki! — dołączył się Victor. 

Ojciec omiótł siedzące dookoła jego fotela dzieci smutnym spojrzeniem. Czuł, że bez Camille nie dawał sobie rady z rodzicielstwem. Co prawda to on głównie bawił się z dziećmi, lecz jego żona była tą, która chodziła ze swoimi pociechami do szwalni czy modystki, gdy zachodziła taka potrzeba, wybierała dla nich podarunki i odmawiała im deserów. Jean nie potrafił zająć się takimi sprawami. Zwłaszcza ograniczaniem dzieciom słodkości. Nie miał serca powiedzieć swoim pociechom, że ciasta i cukierki są dla nich złe i że matka będzie wściekła, kiedy po powrocie zastanie ich wszystkich grubszych niż kilka tygodni wcześniej.

— Jeszcze troszkę czasu, dzieciaczki, ślub Belle jest chyba za trzy tygodnie, a podejrzewam, że maman będzie chciała jeszcze chwilę z nią zostać, żeby wasza siostra przyzwyczaiła się do nowego życia.

— Czy to znaczy, że nie wróci na ślub Lou i Claudine? — zapytała ze smutkiem Diane. 

— Bardzo możliwe, córeczko. Lou będzie przykro, ale rozumie, że Belle to jednak córka Camille, a on jest tylko jej pasierbem, w dodatku uparli się, żeby ten ślub był tak szybko... Ale cóż, ciocia Danielle musi wracać do Ameryki, a dwie wizyty we Francji w jednym roku to ogromne obciążenie dla jej finansów... A Claudine woli, żeby na ślubie była obecna jej matka, nie ciocia, co jest oczywiście zrozumiałe. 

— No tak... — westchnęła Diane. — Ja sobie nie wyobrażam, by maman miało nie być na moim ślubie.

— O ile w ogóle będziesz miała jakiś ślub — prychnął Alexandre. 

— Dlaczego twierdzisz, że nie będę miała ślubu? — Diane posłała bratu oburzone spojrzenie.

— Bo nikt cię nie zechce — stwierdził, jakby to była najbardziej oczywista rzecz w świecie. — Chyba że kuzyn Jean, ale papa nie zgodzi się na wasze małżeństwo. Więc nie będziesz miała ślubu, prosta kalkulacja.

— Dlaczego sądzisz, że nikt mnie nie zechce? — obruszyła się. 

— Bo jesteś brzydka i głupia. I nudna — fuknął Alexandre.

Jean zgromił go wzrokiem. Miał już dość syna. Nie powinien kierować takich słów do żadnego z rodzeństwa, a już zwłaszcza do ogromnie wrażliwej Diane. 

— Ej, ej, mój panie, nie zapędzaj się za daleko. Twoja siostra to prześliczna dziewczyna i dobrze o tym wiesz. Nie rozumiem, dlaczego nikt miałby jej nie zechcieć i dlaczego miałbym jej zakazać małżeństwa z synem Fransa. To bardzo dobry młodzieniec, może nieco szalony, ale niczego innego po dziecku Potockich nie można się było spodziewać, a do tego bardzo uprzejmy i pomocny. Powinieneś brać z niego przykład. 

Alexandre spłonął rumieńcem wstydu na takie słowa i sarknął ze złością. Jan Potocki był ostatnią osobą, która mogła stanowić dla niego wzór.

— No już, Alexandrze, uspokój się. Komu mam przeczytać bajkę? 

Czwórka najmłodszych dzieci wykrzyknęła entuzjastycznie, zawsze chętna na ojcowskie opowieści. Diane i Charlotte również postanowiły zostać, jako iż uwielbiały czas spędzony w rodzinnym gronie. Jedynie Alexandre wstał i udał się do swojego pokoju, uznawszy się za zbytnio dorosłego na podobne rozrywki.

Camille i JeanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz