X. Odroczone szczęście

366 90 346
                                    

Louis wszedł do domu spocony ze strachu przed ojcem. Jean raczej się nie złościł, lecz w skrajnych sytuacjach potrafił wpadać w tak straszliwy gniew, że Louisowi zdawało się, że wstępował w niego wtedy jakiś diabeł. Działo się to zwykle pod wpływem alkoholu, którego, z tego, co było młodzieńcowi wiadomo, Jean nie konsumował już od dawna, miał więc nadzieję, że będzie bezpieczny.

Gdy wszedł do domu, przy jego stopach znalazł się Okruszek. Był już bardzo stary, lecz wciąż kochał swego pana tak samo, jak lata temu, i ogromnie za nim tęsknił. Biały piesek zaskomlał i polizał młodzieńca po bucie.

— No już, malutki, tak, wróciłem — zaśmiał się i pogłaskał psa.

Z ciężkim sercem skierował się do biura ojca, gdzie, jak przypuszczał, Jean musiał właśnie przebywać. Wpadł na niego w korytarzu, po którym biegał, bawiąc się z Lottie, Diane i Alexandre'em w rycerzy i smoka, którym był najstarszy z małych de Beaufortów. Na widok Louisa ojciec wypuścił z rąk drewniany mieczyk i spojrzał na niego w niemym osłupieniu.

— Lou... 

— Mógłbym z tobą pomówić? 

— Oczywiście. Dzieciaki, bawcie się przez chwilę same, papa zaraz do was wróci. — Spojrzał na nie przepraszająco i poprowadził Louisa do gabinetu.

Tam usadził go na sofie, ten jednak wolał stać. Uważał, że będzie do dogodniejsza pozycja to przeprowadzenia tak ważkiej rozmowy.

— Wybacz mi, Lou, że ci nie powiedziałem — westchnął Jean. — Zjadało mnie to od środka, ale uznaliśmy z twoją matką, że tak będzie lepiej. Przeczytałeś jej pamiętnik?

— Tak — odparł ze smutkiem na wspomnienie zapisków matki, które wywołały w nim tyle żalu.

— I pomogły ci nieco zrozumieć naszą decyzję?

— Nieco... Ja... Nie potrafię ci tego zapomnieć, nie wiem, czy ci wybaczę, ale spróbuję. Przepraszam za to, że uciekłem, naprawdę nie chciałem, byś się o mnie martwił. Po prostu... Ta świadomość, że tyle lat żyłem w kłamstwie była dla mnie tak okropna... — Rozpacz w jego głosie mieszała się z gniewem, dając dziwne połączenie, które poruszyło wrażliwe struny w sercu Jeana.

— Rozumiem cię, moje dziecko, i niczego od ciebie nie wymagam. Ja sam nie wiem, jakbym zareagował, gdyby mnie ktoś przez tyle lat... Miałeś pełne prawo do złości i wcale nie oczekuję od ciebie wybaczenia.

Louis uśmiechnął się do niego nieznacznie.

— Dziękuję za zrozumienie. Ojcze... — dodał po chwili wahania. — Idź do dzieci. Ja będę u siebie.

Jean podszedł do syna i objął go. Louis czuł, jak ciałem mężczyzny wstrząsa ciche łkanie. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo Jean musiał cierpieć. Przycisnął go mocniej do siebie i westchnął smutno. Czuł, że kiedyś mu przebaczy, lecz ten dzień jeszcze nie nadszedł.

 Czuł, że kiedyś mu przebaczy, lecz ten dzień jeszcze nie nadszedł

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Camille i JeanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz