XLIV. Plany Danielle

434 84 153
                                    

Danielle wzięła głęboki oddech i przekroczyła próg gabinetu wydawcy, z którym była dziś umówiona. Dłonie trzymała na brzuchu, chcąc ukryć swój błogosławiony stan. Uważała, że jeśli pan Webb, jak nazywał się wydawca, nie zauważy jej brzemienności, będzie to dla niej korzystniejsze.

Pomieszczenie urządzone było dość skromnie i schludnie. Tapeta w delikatny wzorek nie okazała się krzykliwa, jak się tego spodziewała, a biurko, które stało na środku pokoju, było niewielkie i pozbawione ornamentów. Siedzący przy nim człowiek sprawiał wrażenie spokojnego i ułożonego. Chudy, w surducie i małych okularkach, o podłużnej twarzy zakończonej spiczastym podbródkiem, przypominał Danielle szczura.

— Dzień dobry, panie Webb. — Uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła ku niemu dłoń.

Ten podniósł się z fotela i ucałował ją jakby od niechcenia, po czym ponownie opadł na siedzisko. Danielle nie potrafiła niczego wyczytać z jego twarzy, mimo iż bardzo tego pragnęła..

— Dzień dobry, pani de Lafayette, proszę usiąść.

— De La Fere, proszę pana — poprawiła go, nieznacznie chichocząc.

Bawiło ją to, jak często ludzie mylili jej nazwisko z tym należącym do bohatera wojny o niepodległość Ameryki. Jej zdaniem, poza identycznym początkiem, w ogóle nie brzmiały podobnie.

— Ach tak, wy, Francuzi, i te wasze dziwne nazwiska... Proszę mi wybaczyć. I niech pani usiądzie, nie ma co się przemęczać. Choć z drugiej strony... Nie musi pani siadać, cała sprawa zajmie nam ledwo chwilkę.

Danielle spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie rozumiała, co miały oznaczać jego słowa. Czyżby zdecydował się wydać jej książkę? W takiej sytuacji nie byłoby o czym rozmawiać... Poza ustaleniem honorariów oczywiście. Chyba że zamierzał ją odrzucić... Na tę myśl Danielle przeszył zimny dreszcz. Nie mogło tak być. Musiała wierzyć, że się jej uda. 

— Co ma pan na myśli, bo nie rozumiem — odparła, mrużąc oczy.

Mężczyzna wydawał się rozbawiony. Jego małe oczka zaświeciły się złośliwie, a usta wygięły w pełen szyderstwa uśmiech. Danielle nagle straciła cały rezon. Czuła, że jednak nie wszystko pójdzie po jej myśli.

— To, że pani książka nie nadaje się do druku. Gdyby to jeszcze napisał mężczyzna, byłbym w stanie to przyjąć... Ale skoro to dama jest autorką tak skandalicznego dzieła, zmuszony jestem odmówić. No, chyba że pani mąż zgodzi się, by wydać tę książkę pod jego nazwiskiem lub znajdzie sobie pani pseudonim artystyczny, oczywiście męski. W innym wypadku nie mogę wydać pani książki. Owszem, zawarte w niej poglądy są całkiem ciekawe, chociaż wyglądają raczej na dziecięce wymachiwanie drewnianym mieczykiem niż poważną sprawę. Z ust mężczyzny brzmiałyby śmiesznie, ale ludzie kupowaliby tę książkę, by poprawić sobie z humor. Kiedy jednak takie słowa wychodzą spod pióra niewiasty, stają się niebezpieczne i podburzają umysły młodych dam. Niestosownym jest, by kobieta twierdziła, że płeć piękna powinna być równa mężczyznom, głosować i obejmować takie same funkcje jak oni, a już ogłaszanie takich poglądów drukiem to prawdziwy skandal!

Danielle poczuła, jakby ktoś właśnie zniszczył cały dorobek jej życia. Spędziła na pracy nad książką sześć ostatnich miesięcy, do późnych godzin nocnych przepisywała ją raz po razie, dzielnie znosząc ból pleców zmęczonych nie tylko siedzeniem przy biurku, ale i jej błogosławionym stanem, odmawiała Claudine wspólnych zabaw, a Philippe'owi bliskości w czasie snu tylko po to, by teraz ponieść klęskę. Klęskę, której jedyną przyczyną była jej płeć. Dlaczego fakt, że była kobietą, miał jej przeszkodzić w realizacji marzeń? 

Camille i JeanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz