IV. Wizyta w Normandii

414 93 331
                                    

Camille westchnęła ciężko, gdy powóz wreszcie zatrzymał się przed starą posiadłością rodową de La Roche'ów. Chociaż dojazd z Paryża w okolice Rouen nie trwał szczególnie długo, wyczerpał ją do cna. Cztery dni, które zamierzali tutaj spędzić, malowały się w czarnych barwach. Już jazda powozem, który dzieliła ze swoimi trzema córkami, była dla niej okropnym przeżyciem, a najgorsze miało dopiero nadejść. Ale czego nie robiło się dla rodziny?

Uśmiechnęła się nieco do siebie, patrząc na odnowioną fasadę pałacu. Jako jedyna z rodzeństwa nie pamiętała dni, które tutaj spędzili jako małe dzieci, miała bowiem ledwo cztery miesiące, gdy chłopi spalili dwór i wypędzili stąd jej rodzinę. Ojciec jednak często o nim opowiadał, a gdy po ożenku z Olympe de Praslin zaczął odbudowę rodzinnej posiadłości, stworzył wiele rysunków, które przedstawiały każde skrzydło domu. Niestety, za życia hrabia de La Roche zdołał jedynie odbudować północną część pałacu, która witała przyjezdnych swą pełną przepychu fasadą. Hugo, gdy zaczął już zarabiać, z pomocą finansową Jeana, który na życzenie Camille przekazał mu nieco funduszy, zdołał już doprowadzić posiadłość do takiego stanu, by dało się w niej mieszkać.

Hrabina de Beaufort wprost nie mogła się nadziwić temu, jak pięknie wyglądał teraz pałac, w którym przyszła na świat. Żałowała, że nie dane jej było ujrzeć go w chwilach największej świetności. Wierzyła, słusznie zresztą, że wtedy wyglądał niczym ósmy cud świata.

De La Roche'owie zbudowali swój zamek już za czasów Hugona Kapeta, pierwszego króla z Kapetyngów, koronowanego w roku 987. Wszyscy przedstawiciele rodu przez wieki chełpili się, jak stary jest ich ród, którego przedstawiciele mieli podobno służyć Karolowi Wielkiemu. Kłamali, wmawiając wszystkim, że de La Roche, który w trzynastym stuleciu został księciem Aten, był ich przodkiem, choć w rzeczywistości nie mieli z nim nic wspólnego. W tych przechwałkach przodował François de La Roche, który co rusz wymyślał coraz barwniejsze baśnie na temat wielkości swego rodu. Posunął się nawet do wmówienia kilku znaczącym na dworze osobom, że przodek jego, Jean de La Roche, miał rządzić we Francji w zastępstwie króla Ludwika Świętego, gdy ten udał się na krucjatę, a później kandydować na tron cesarza Rzeszy w czasie Wielkiego bezkrólewia, jakie nastało po śmierci Fryderyka Hohenstaufa. Swego jedynego syna nazwał po królu Kapecie, najstarszej córce zaś dał imię, jak wmawiał wszystkim dookoła, na cześć ówczesnej delfiny francuskiej, która w rok po narodzinach Antoinette została królową. Pomijał przy tym fakt, iż to żona błagała go o nadanie dziecku takiego imienia.

W majestacie budynku był widoczny ogrom lat, jaki de La Roche'owie spędzili w jego murach. Wysokie, strzeliste wieże przypominały Camille gotyckie zamki i katedry, arkady na dziedzińcu i kolumny podtrzymujące balkon kojarzyły się jej z renesansowymi willami, a bogato zdobiona fasada z pełnym barokowego przepychu Wersalem. Ogród zaś, urządzony na wzór angielski, który niezwykle uwielbiała babka Camille, prezentował się niczym najwspanialsze ogrody minionego stulecia. Ogólnie rzecz biorąc, pałac de La Roche'ów, stanowiący osobliwą mieszankę wszystkich stylów architektonicznych, był najdziwniejszą budowlą w całej Normandii.

Camille wzięła za rączkę swoją najmłodszą córeczkę, czteroletnią Gisèle, i opuściła powóz. Dostrzegła, że jej mąż i synowie oraz Danielle z rodziną już wysiedli i na nią czekali. Uśmiechnęła się do córeczki i podążyła krewnych. Wtem z głębi posiadłości wychynął ubrany w odświętny frak Hugo, który przyjechał tu już dwa dni wcześniej, by przygotować wszystko na przybycie gości.

- Moi mili, witam was w naszej rodowej siedzibie! Zapraszam, zapraszam! - Skłonił się żartobliwie, niby wielki pan witający najzacniejszych przybyszy.

Danielle długo wpatrywała się w fasadę domu, przywołując z pamięci chwile z dzieciństwa. Nie zapomniała, jak bawiła się z Hugonem na wielkim dziedzińcu, jak biegała z nim między ogrodowymi alejkami i jak jeździła z ojcem konno na polach za włością. Pamiętała matkę spacerującą z małą Camille w wózku. Kojarzyła nawet, jak Jeanette dawała swojej najmłodszej córeczce śliczny medalion z ogromnym, błękitnym kamieniem, który ta najczęściej wkładała do buzi. Na te wspomnienia w jej oczach błysnęło kilka łez. Wtedy jeszcze byli szczęśliwi...

Camille i JeanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz