(ciąg dalszy rozdziału ósmego)
Kolejne propozycje, gdzie najpierw powinni się udać, były negatywnie komentowane przez Lucy. Stan za każdym razem słysząc głos dziewczyny przewracał oczami, choć już dawno przestał zwracać uwagę, na to co mówi. Cokolwiek wychodziło z jej ust, było nic nie wartym bełkotem. Bardziej zaciekawiły go ruszające się, niemiłosiernie wolno, wskazówki na tarczy zegarka.
–Dobra, wiesz co? Patrząc na twoje zamiłowanie do przemocy, na młodych chłopcach, może spróbujesz ustrzelić główną nagrodę, przy stoisku obok wejścia?–zaproponowała Bev. Sama nie wiedziała czy żartuje, wspominając o zbyt częstym używaniu siły przez Lucy, ale w tym momencie każda argumentacja, która skutkowała sukcesem, była dobra.
Grupa obawiała się przyjęcia tej propozycji przez nastolatkę, a jej przeszywające spojrzenie skierowane na Marsh, nie dodała im otuchy.
–Naprawdę myślisz, że powinnam spróbować?–zaświergotała Lucy.
Wszyscy stanęli jak wryci, przez ponad trzydzieści minut pragnęli zadowolić (nieproszoną) towarzyszkę, a uszczęśliwi ją zwyczajnie strzelanie, z pistoletu na wodę.
–Brzmi fajnie! A co z Eddiem? On nie może stać blisko broni.
–To pistolety na wodę, nie AK-47!–zawołał Mike, tracąc cierpliwość, co było ogromną rzadkością. Aby Mike podniósł głos musiałeś być niewyobrażalnie głupi, albo irytujący.
–No to chodźmy. Eddie zaraz wrócimy, nigdzie nie idź!–wydawało się, że Lucy zechce powiedzieć coś jeszcze, ale jej głos został stłumiony, przez grupki dzieci beztrosko biegnących do karuzeli z konikami. Na wszelki wypadek Rebecca i Beverly nieugięcie ciągnęły ją naprzód, gdy Ben i Mike wlekli się tuż za nimi. Nim zdążyli zniknąć Bev ostatni raz spojrzała na Richiego, puszczając oczko.
Stan będąc pewnym, że jest poza zasięgiem wzroku intruza pobiegł w odwrotnym kierunku razem z Billem i Richiem, który chwycił Eddiego za rękę. Chłopiec nie spodziewając się takiego szarpnięcia, runął na ziemie.
–Ej, czekaj!–zawołał, zbierając resztki godności z ziemi.–Gdzie my idziemy? Mieliśmy tu zostać.
–Nie widziałeś sygnału Bev? Jak myślisz geniuszu, co to było?–zapytał Tozier, krzyżując ręce na piersi.
–Myślałem, że coś jej wpadło do oka.
–Oj Eddie, czasem jesteś zbyt uroczy.– Richie chwycił policzki Eddiego. Zamiast uszczypnąć je jak zwykle miał w zwyczaju, tylko delikatnie je pogładził. –Bev ją odciągnęła, żebyś mógł wybrać co chcesz robić, ale nie możemy tu stać, bo nas znajdzie i nici z zabawy. Nikt nie będzie pomiatał moim Eddiem!
–T-t-twoim Eddiem?–zachichotał Bill, obserwując jak policzki Richiego zmieniają kolor na różowy.
–Powiedziałem naszym. Naszym Eddiem! No chodźmy już!– RIchie pokręcił nieznacznie głową, jakby próbował wyrzucić z głowy wspomnienie tego, co przed chwilą powiedział. Nie zwracając na nic uwagi, chwycił Eddiego za rękę, prowadząc na oślep do przodu.
Na policzkach Eddiego również, rozkwitły dwie blade róże. Nie raz trzymał dłoń Richiego, ale tym razem poczuł się inaczej. Zwykle chłopiec ciągnął go za przegub, gdy chciał mu coś pokazać, a chód Eddiego był zbyt powolny. Ten jeden raz trzymał jego rękę, podczas nocowania. Nigdy, ale to nigdy, ich palce się nie splatały.
Taki chwyt, w oczach Eddiego, był zarezerwowany, wyłącznie dla par. Nie raz widział jak Mike trzyma tak dłoń Rebecci, podczas spaceru, lub Bena, który nieśmiało łączy swoją rękę z Beverly, po czym całuje jej wierzch.
![](https://img.wattpad.com/cover/205752667-288-k464312.jpg)
CZYTASZ
Elastic heart {Reddie} √
FanficEddie jak większość nastolatków w liceum przeżywa swoje pierwsze zauroczenie. Problem polega na tym, że osoba, która skradła jego serce nazywa się Richie Tozier. ((książka zawiera oryginalną postać))