t w e l v e

1.3K 102 153
                                    

Do przedstawienia został jeden dzień. 

Przez ostatnie dni, Eddie poświęcał cały swój czas na próby. A gdy ekipa uznała, że aktorzy już nie potrzebują kolejnych prób, chłopiec pomagał sekcji technicznej. Wszystko było lepsze, od konfrontacji z Richiem.

Nawet, co wydawało mu się najbardziej żałosne, przerwy między zajęciami, spędzał w świecie zimnych rekwizytów i tekturowej scenografii. Obraz rozszczebiotanych gołąbeczków nie był czymś, co chciałby widzieć, szczególnie przy jedzeniu.

Unikanie Richiego w nieskończoność było bezcelowe, ale ta zabawa w kotka i myszkę, dawała Eddiemu poczucie fałszywego spokoju. W końcu, co z oczu to z serca...

Klub frajerów bojąc się o przyjaciela, zmusili go do opuszczenia sali i zjedzenia razem z nimi posiłku. Nic się przecież nie zmieniło, niebo nadal było niebieskie, Bill walczył z jąkaniem, a on znajdował się w beznadziejnym położeniu.

–Mike mówił, że suknia Julii jest śliczna. Podoba ci się, Eddie?–zapytała Rebbeca, chcąc przerwać niezręczną ciszę.

–Taak, jest w porządku.– Eddie wzruszył ramionami.

–Mamy przyjść, żeby ci z nią pomóc?– dodała Beverly.

–Jak chcecie.

Nagle wszyscy podskoczyli na siedzeniach, słysząc dźwięk ręki uderzającej w stół. Wszyscy momentalnie spojrzeli na Bena, który zwrócił się do Eddiego.

–Wiem, że nie czujesz się najlepiej. Boże, co ja wygaduje! Może nawet czujesz się beznadziejnie, ale to minie, naprawdę. Jeśli chcesz płakać, płacz, ale nie żałuj chwil z balu za długo, bo przed tobą mnóstwo następnych. Cholera, jutro grasz główną rolę w przedstawieniu! To super! Ty jesteś super!

Z początku, reszta klubu frajerów przysłuchiwała się słowom Bena z szokiem, wymalowanym na twarzach. Po jakimś czasie wszyscy, potakiwali głowami, patrząc na Eddiego i uśmiechając się szeroko.

–Naprawdę, tak myślicie?–zapytał Eddie.

–Nie.–odpowiedział Stan.

–Chyba śnisz.–dodał Mike.

–O-oczywiście, że ni-nie.–wtrącił Bill.

–Chyba tylko Ben tak myśli.–odparła Beverly, wtulając się w ramię swojego chłopaka.

Po chwili ciszy wszyscy wybuchli śmiechem. Dopiero w momencie czystej radości, Eddie uświadomił sobie, jak bardzo tęsknił za żartowaniem z przyjaciółmi.

–Jesteście okropni– powiedział nadal chichocząc Eddie. Jego wzrok przypadkiem padł na stolik, gdzie Stewie żywiołowo dyskutowała o czymś z Richiem, co podsunęło mu pewien pomysł.–No to pójdę przypomnieć Richiemu, o przedstawieniu.

–Jesteś pewien, że to dobry pomysł?–zapytał zbity z tropu Mike.

–Nie, ale nadal chce, żeby przyszedł...potrzebuje go.

Członkowie klubu frajerów spojrzeli po sobie. Próba wyperswadowania tego pomysłu, była bezcelowa. Determinacja w oczach chłopca, dobitnie ich o tym przekonywała.

Spokojnie wstał od stołu i zdecydowanym krokiem, skierował się w stronę pary. I w tym momencie, jego plan trafił szlag.

Richie odszedł od swojego stolika. A Eddie złapał kontakt wzrokowy ze Stewie, która zabijała go wzrokiem. Jeszcze parę miesięcy temu, grzecznie wróciłby na swoje miejsce, przeżywając swoją porażkę przez następne tygodnie, ale tym razem jego duma, nie pozwoliła mu na to. 

–Mogę ci w czymś pomóc, Edwin?–zaczęła dziewczyna, owijając włosy wokół palca.

–Eddie.–chłopiec przewrócił oczami, zaczynając żałować rozpoczęcia rozmowy.  

–Czego chcesz?

–Chciałem przypomnieć Richiemu, że jutro wystawiamy „Romeo i Julie".Obiecał mi, że przyjdzie. Cóż, nie ma go tutaj, ale jako kochająca dziewczyna, na pewno mu to przekażesz. Dzięki, pa.

–Hamuj, Eliot.

–Eddie.– Ponownie przewrócił oczami. Zaczynał rozumieć Stana, który robił to nagminnie, słuchając ciekawych opowieści swoich kolegów z klasy. 

–Co?

–Jestem Eddie! Nie umiesz zapamiętać krótkiego imienia? Za trudne?

Stewie, po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy, zaszczyciła go spojrzeniem. W tym wypadku, wolałby, żeby go sobie oszczędziła. Wzrok, z którym się spotkał dochodząc do stolika był morderczy, lecz ten wywoływał w nim gęsią skórkę.

–Richie teraz spędza większość czasu ze mną i wątpię, że znajdzie czas na jakieś głupie przedstawienie. Wracaj do swojego gangu pozerów...

–Klubu frajerów.

Był prawie pewny, że jeszcze jedno poprawienie Stewie, będzie jego gwoździem do trumny. Coś podpowiadało mu, że nawet jeśli padnie martwy warto będzie zobaczyć, jak poziom irytacji dziewczyny, rośnie z każdą chwilą.

–Bardzo adekwatna nazwa.–fuknęła zirytowana.

–Twój chłopak do niego należy.

–Należał, mój drogi, czas przeszły.

–W ogóle wiesz, co to czas przeszły?

Oboje zdali sobie sprawę, że chłopiec przekroczył granicę. Jego syndrom tchórza, bojącego się konsekwencji za swoje czyny, skłaniał go do padnięcia na kolana i błagania o przebaczenie. Z drugiej strony, nabuzowanie przeróżnymi emocjami, rozświetlało jego twarz zawadiackim uśmiechem. Z kolei Stewie, gwałtownie wstała z krzesła, gotowa wybuchnąć w każdej chwili, gdy na jej twarzy pojawiły się rumieńce.

–Doigrałeś się! Słuchaj ty...

–Eddie! Dawno cię nie widziałem, wydawało mi się że mnie unikasz. Śmieszne, co? Chcesz się dosiąść?- zapytał Richie, trzymając swoją tackę z jedzeniem.

–Nie!–krzyknęli Eddie i Stewie jednocześnie, odwracając się w jego stronę.

–Wyczuwam napiętą atmosferę– zachichotał kładąc tackę na stolę i podnosząc ręce w obronnym geście.–Gdybym was nie znał, pomyślałbym, że się kłócicie.

–Nie, skąd. Chciałem tylko przypomnieć o przedstawieniu.– Eddie uśmiechnął się uroczo, trzepocząc rzęsami.

–Oh, jasne. Na pewno przyjdziemy.– Richie puścił oczko Eddiemu, co nie umknęło uwadze dziewczyny, której twarz, kolorem przypominała dojrzałego pomidora.

Eddie nadal uśmiechając się sam do siebie, wrócił do swojego stolika. 

Miał racje. 

Rozmowa nie przeszła jak sądził, ale podbudowała jego morale.

Jedzenie ze stołówki nigdy tak dobrze nie smakowało, najwidoczniej będąc zwycięzcą, jedzenie smakuje jak ambrozja. Gdyby wiedział co go czeka, napawałby się tym stanem jak najwięcej. Niedługo pokarm, który spożyje, będzie miał smak słonych łez...

Elastic heart {Reddie} √Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz